wrócił

gdy byłem w Polsce, o czym dowiedziałem się ostatnio z radia odsłuchując w necie zaległe wiadomości, MSC Melody, niewielki, wycieczkowy kruzer wracający z rejsu po morzach południowej Afryki został zaatakowany przez piratów, sześćset mil morskich od wybrzeży Somalii, na akwenie uznawanym do tej pory za bezpieczny.
piraci podpłynęli na pontonach w nocy i korzystając z ciemności próbowali wdrapać się na statek, lecz zostali zauważeni. zaalarmowano kapitana, który natychmiast zarządził nawigację ucieczkową /szybkie zwroty statku i wzbudzana napędem duża fala utrudnia zbliżenie się do burty i umocowanie drabinki/. następnie otworzył sejf i wydał broń ochraniającym jednostkę ex-agentom Mossadu (sic!), a załodze nakazał oczyścić pokład z pałętających się pasażerów – niektórzy podobno próbowali robić zdjęcia /ja też, gdybym się tam znalazł !:>/ mimo że wygaszone zostały wszystkie światła.
kto pierwszy otworzył ogień? prawdopodobnie Izraelczycy, i w chaotycznej strzelaninie jaka rozpętała się wokół zaciemnionego, wywijającego na falach piruety kruzera, piraci zostali odparci. mam nadzieję, że nikt wśród nich nie zginął, bo na MSC Melody szczęśliwie nikt nawet nie został ranny.
kiedy poobijany pociskami statek wpływał do Genui grzmiały nad portem fajerwerki, a w mieście ogłoszono święto i…

zdjęcie

na zdjęciu MSC Melody /częściowo/, za nim w tle fragment o wiele większego Crown Princess, zaś na pierwszym planie /w całości :>/ wypływający z portu rybacy.

_

zdjęcie

przystań promowa i latarnia morska. widok z Righi tj. pierwszej góry na jaką trzeba wepchnąć rower. kawałek dalej, pod pierwszym fortem Sperone /pod Ostrogą :>/ zaczyna się trakt.

osa

zdjęcie

Abbi powtarza, że przydał by mi się jakiś środek, w sensie… vespa, najlepiej sto pięćdziesiątka, bym mógł czasem kogoś przybrać – tym razem powiedział sugerując wymownie, iż ma na myśli dziewczyny :>
— bo Genua jest rozległa – mówi – trudno ograniczać się wyłącznie do Starego Centrum, w Quarto, Quinto /miejscowości oddalone o cztery, pięć kilometrów/ są naprawdę fajne lokale, z zejściem nad morze… nie wspomnę o odległym Arenzano, z piękną piaszczystą plażą. w letnie wieczory, to tam się raczej chodzi, znaczy jeździ, bo do tego potrzebny jest środek.
ŚRODEK. mi to przydał by się bardziej jakiś złoty środek. a vespa? taka biała w kwiatki :> fajna. czemu nie – zastanawiałem się przez parę dni, lecz znowu przeważył minimalizm, no i lenistwo, bo na taką vespę trzeba by nie tylko zarobić, ale również potem dalej zarabiać, a przecież to nieetyczne. wozić dupę /dupy :>/ kosztem paliwa, dodatkowo z niemałym hałasem! okno mam na przejezdną uliczkę, więc wiem co znaczy taka ładna vespa w ŚRODKU nocy.

anonimowy rzeźbiarz z pieskiem / scultore ignoto e canino

zdjęcie

w czasach genueńskiego „złotego wieku” kamienice w czarno-białe pasy były oznaką prestiżu. w ten sposób budować mogły tylko zasłużone rody, no i rzecz jasna Kościół… katedra san Lorenzo /św. Wawrzyńca/ jest doskonałym przykładem lokalnej architektury tamtego okresu: z założenia upchniętej na niewielkiej przestrzeni, skondensowanej.
wystarczy spojrzeć na rzeźbioną fasadę, obejrzeć z bliska jakikolwiek fragment portyku ozdobionego układanymi w kolorowe mozaiki intarsjami, by nabrać podziwu dla umiejętności ówczesnych kamieniarzy, o których wiadomo niewiele: byli zdolni i anonimowi, jak „wszyscy” budowniczowie gotyckich katedr. chociaż czasami zdarzają się wyjątki. drobny szczegół przemycony w cieniu epokowej symboliki, detal będący wyrazem nie tylko kunsztu artysty, ale również jego osobistego uczucia.
dziesięć lat temu, podczas mej pierwszej wizyty w Genui, kolega Kolczyk pokazał mi właśnie taki szczegół, w prawym frontowym portyku na wysokości oczu… – przypomniałem sobie niedawno, podziwiając po raz kolejny fasadę katedry, niestety umknęło mi najważniejsze – co to było? co przedstawiało?

zdjęcie

— widziałeś pieska? – powiedziała Maria patrząc na katedrę; przechodziliśmy właśnie obok wracając z Uniwersytetu.
— pieska? – coś mi zaświtało… czy to przypadkiem nie ten ważny szczegół, który kiedyś pokazał mi Kolczyk i którego ostatnio bezowocnie szukałem?
— chodź – odpowiedziała i wbiegła po schodach, a kiedy znalazłem się naprzeciw miejsca, które mi wskazała, zapytała – widzisz?
…i wtedy zobaczyłem, i zrozumiałem, dlaczego nie mogłem go wcześniej znaleźć.
— jest świetnie wkomponowany.
— nieprzypadkowo – Maria przytaknęła z uśmiechem. – bo to piesek jednego z rzeźbiarzy. piesek, który podobno zawsze mu towarzyszył, i którego rzeźbiarz bardzo lubił, więc kiedy mu ten piesek zginął…

zagrożony gatunek – wstęp /spóźniony :$/

w sztuce projektu fajne jest to, że PROJEKT może pozostać niezrealizowany.
aczkolwiek ten zaczyna mi już zagrażać :> trzeba go chyba skończyć.

pomysł pojawił się zimą, podczas mego krótkiego, grudniowego pobytu w Krakowie. pojawił się za sprawą Jarka, który zaproponował byśmy zrobili coś razem na zbliżającą się wiosenną VI Krakowską Dekadę Fotografii /jej niezależną część pt. Lawina/ organizowaną przez Muzeum Historii Fotografii – chciał, by był to pokaz moich slajdów do jego muzyki puszczanej na żywo – taka była pierwsza wersja projektu, który wtedy nie miał jeszcze nazwy.
+
minęło kilka miesięcy, podczas których odbyłem parę rozmów telefonicznych z Jarkiem. napisała też do mnie Małgosia Kanikuła koordynatorka Dekady ze strony Muzeum. była b. zainteresowana pomysłem, lecz, a może dlatego, zaordynowała rozszerzenie projektu o prawdziwą :> wystawę fotografii, której otwarcie albo zakończenie mógłby stanowić właśnie zaproponowany wcześniej przez Jarka muzyczny pokaz slajdów… stanęło na tym, że zdjęć, których nadal nie miałem /w moim przekonaniu był jeszcze czas/ ma być trzydzieści, i że powinny przedstawiać Genuę albo szerzej Ligurię, bo z racji tego, że mieszkam we Włoszech być może uda się zainteresować projektem /Małgosia przeprowadziła rekonesans/ Instytut Włoski w Krakowie.
pomysł wydawał się atrakcyjny :> zacząłem zbierać zdjęcia, do rozpoczęcia Dekady pozostały dwa miesiące…
+
życie w Genui płynęło własnym mniej lub bardziej uporządkowanym torem, a rozwijające się lepiej czy gorzej sprawy w Krakowie były odległe i „zamglone”, tym bardziej że projekt od początku sprawiał wrażenie „partyzanckie” :> nie wiedziałem jaką muzykę chce grać Jarek i jak w ogóle wyobraża sobie imprezę, a z powodu dzielącej nas fizycznej odległości, trudno było to omówić – niewiarygodnie, jak na współczesne możliwości komunikacyjne :>
wydawało się, że projekt w osobie Jarka i Małgosi ma wystarczających promotorów w Krakowie :> i że tam sprawa powinna najpierw się wyklarować dlatego, gdy po kolejnym miesiącu odebrałem alarmujący telefon od Jarka, iż natychmiast muszę podać organizatorom tytuł przygotowywanej imprezy wraz z krótkim opisem, zdziwiło mnie to nawet bardzo, bo przekonany byłem, że jestem z organizatorami /poprzez koordynatorkę Małgosię/ w nieprzerwanym, wprawdzie milczącym, ale jednak kontakcie :>
natychmiast wysłałem do niej maila, a z odpowiedzi jaka do mnie dotarła, ku wielkiemu zaskoczeniu, dowiedziałem się ponad to o czym mówił Jarek, że trzeba znaleźć również nowe miejsce, bo Instytut Włoski odmówił współpracy…
wyjeżdżałem właśnie na rowerze do roboty i w drodze, pośrednio z powodu zamyślenia nad upadającym projektem wpadłem na ostry wybój i na pomysł! „Zagrożony gatunek” – taki będzie tytuł* i koncept całego projektu.
+
fakt, że wycofał się Instytut tylko mi pomógł, ponieważ nie miałem wystarczająco dużo wystarczająco dobrych „włoskich” zdjęć. dlatego z ulgą pozbyłem się tematycznych ograniczeń i potraktowałem sprawę szerzej, w kontekście bocznicy: jako jej promocję /zasługiwała na to/ i zarazem miejsce wirtualnej relacji z projektu /zamierzałem publikować dokumentację,* zaś w kwestii nowego miejsca, które należało znaleźć, pomyślałem o Pięknym Psie, zwłaszcza że Jarek bywał w Psie dj-em i ten nasz wspólny pokaz slajdów łatwiej można by tam zrealizować. od razu zadzwoniłem do Maćka, a po powrocie z pracy wysłałem Małgosi maila z ustaleniami…

zdjęcie

…a następnego dnia zgodnie z mailową zapowiedzią przesłałem krótkie wprowadzenie:

zagrożony gatunek
odkąd technika cyfrowa weszła do powszechnego użytku, aparat stał się narzędziem szybkiego utrwalania informacji. wystarczy nacisnąć spust by zapisać obraz w siedmiu, dwunastu? milionach pikseli… niskie, w zasadzie znikome koszty pozawalają każdemu gromadzić ogromne archiwa zdjęć, lecz czy fotografia jako dziedzina sztuki ma się dzięki temu lepiej? zaprezentowane na wystawie fotografie w tym kontekście należą do gatunku zagrożonego utratą tożsamości w zasypującej nas codziennie lawinie kolorowych niusów, aczkolwiek…
tytuł i temat wystawy mają /przynajmniej dla mnie/ sens o wiele głębszy. jaki? podpowiem, że chodziło przede wszystkim o wywołanie zderzenia, konfliktu znaczeń i wytrącenie z banalnej narzucającej się wstępnie interpretacji.

* pod wpływem czytanej właśnie w tamtym okresie Ekonomii kanalii Loretty Napoleoni.
* co poniekąd właśnie robię.

zagrożony… – cz.2

wybieranie i segregowanie zdjęć zajęło mi chyba tydzień. wysłałem je w kilku mailach koordynatorce projektu :>
odbitki miały być gotowe w przeddzień otwarcia wystawy, w sam raz na mój przyjazd do Krakowa, tak bym mógł je w Psie na czas powiesić. sprawa pokazu slajdów też jakby nabrała konsystencji, bo Jarek wiedział już jakie będą zdjęcia i mógł zacząć dobierać pod nie muzykę, dzięki czemu też lepiej zorientowałem się, co on zamierza grać – koło /hermeneutyczne :>/ wzajemnych inspiracji ruszyło, projekt zaczął nabierać konkretów… Jarek wspomniał o dyktafonie: że kupił, i że mógłby na imprezie miksować na żywo muzykę z na przykład: rozmowami. to podsunęło mi pomysł, że można by zarejestrować krótkie wywiady, w zasadzie sondę przekonań zadając różnym ludziom pytanie: z czym ci się kojarzy termin „zagrożony gatunek”, potem zmontować co ciekawsze wypowiedzi i puścić nagranie w tle podczas wernisażu.
z tak opracowanym planem wyruszyłem do Krakowa. samolot miałem rano z Bergamo, po drodze jest Mediolan, i kolega Paolo, który nakręcił kiedyś w Krakowie fajny krótki metraż. zatrzymałem się u niego na nocleg, by ułatwić sobie podróż i nie tylko :>
Paolo ma świetnie wyposażone studio komputerowe, ma również rzutnik, więc po kolacji i po wypaleniu lolka zaproponował, bym pokazał mu to co przygotowałem. w ten sposób w Mediolanie odbyła się przedpremiera pokazu slajdów :> który chociaż Paolo o tym nie wiedział, bo nie zadałem sobie trudu, by zaznajamiać go z wszystkimi meandrami projektu, stanowił jego fundament.

uruchomiliśmy sprzęt, Paolo włączył muzykę, była to ostatnia płyta Portishead. przerzucałem zdjęcia ręcznie, wczuwając się w miarę w rytm i… wyszło rewelacyjnie. może dlatego, że byliśmy pod wpływem lolka?:> może, lecz nie jestem co do tego przekonany. te zdjęcia naprawdę powinny być oglądane w dużym formacie, na ścianie. robią wtedy znacznie lepsze wrażenie. nie ma wątpliwości.
pamiętam, że Paolo powiedział jedno, a powtórzył to przynajmniej dwa razy.
— musisz koniecznie zaprezentować je w taki sposób.
— zrobię to. przecież taki był pomysł. od początku.

cdn.

rzut karny

partyzantka

wchodzę na placyk św. Jerzego /san Giorgio/ w pobliżu mojej kamienicy i dostrzegam zza przyciemnionych okularów, że jeden z dwóch szakalików siedzących na parapecie przymkniętej witryny sklepowej pokazuje mnie palcem… o co chodzi? co to za zachowanie, może mi się zdawało? ale nie, robi to ponownie, widzę wyraźnie i co ciekawsze pokazuje mnie pewnej starszej pani, w wyglądu genuence… dziwne – myślę udając, że nic nie zauważyłem i czuję że kryć się za tym może jakiś kłopotliwy absurd. bo po co siniora rozmawia z szakalikami? i dlaczego jeden z nich, ten z podbitym okiem, pokazuje mnie palcem?? mimo to zachowuję zimną krew :> i podążam dalej swoją drogą, która niestety wiedzie mnie wprost na podejrzanych. więc przechodzę na drugą stronę placyku i próbuję ich ominąć z bezpiecznym dystansem, lecz ten sprytny manewr okazuje się nietrafiony, bo starsza pani wymieniwszy z chłopakami ostanie słowa zdecydowanym krokiem rusza mi naprzeciw. zatrzymuje mnie gestem, niczym taksówkę i mówi: oni powiedzieli, że jesteś genueńczykiem.
zatkało mnie. jak to? oni?
— tak. mówią, że jesteś genueńczykiem, a nie jesteś?
— no – żachnąłem się zbity z tropu – powiedzmy, że jeżeli oni tak mówią, to jestem. od niedawna.
— bo szukam kościoła delle Vigne /kościoła z Winnic/ – starsza pani przeszła do rzeczy i pojąłem czemu szakalik powiedział jej, że jestem… (sic!).
— kościół z Winnic… to w pobliżu piazza Campetto – mówię zatroskany, by nie pomylić formy grzecznościowej i nie namieszać, jak poprzednio, gdy tak bardzo starałem się brzmieć poprawnie in english /turysta zapytał mnie o drogę/ że wysłałem gościa w kompletnie pomyloną stronę :> – …więc Ona musi pójść prosto – mówię – na piazza Banchi skręci w via degli Orefici, aż do piazza Campetto i tam najlepiej zapyta – wytłumaczyłem i się rozeszliśmy.
— delle Vigne – rozważałem sytuację, bo nie dawała mi spokoju. – przegięli :> nawet gdybym był rodowitym genueńczykiem nie znaczy… że krzyżakiem jestem i znam tutejsze kościoły… ciekawe, że starsza pani ich zapytała wpierw o drogę… chociaż to wcale nie takie dziwne a nawet ciekawsze zważywszy fakt, skąd wiedziałem dokąd ją wysłać… myślę że, oni też powinni wiedzieć, bo w pobliżu jest meczet.

zdjęcie

była niedziela. leniwe popołudnie, na ulicach spokój.
spacerowałem właśnie po mieście i przechodząc bez wyraźnego celu przez piazza Campetto, skręciłem w zaułek, który po kilkunastu krokach zaprowadził mnie przed niecodziennie otwarte boczne wejście. wstąpiłem być może dlatego, że wcześniej zawsze było zamknięte :>
kościół z Winnic to najstarsza genueńska bazylika i drugi co do wielkości kościół w centrum /zaraz po katedrze san Lorenzo/, wnętrze jest bogato zdobione metodą a fresco i jak w każdym starym kościele jest pełno dzieł sztuki. wtedy jednak nie zwróciłem uwagi na szczegóły, przede wszystkim zaskoczył mnie jej rozmiar, bo z zewnątrz, zwłaszcza od strony ciasnego zaułka spodziewałem się czegoś znacznie mniejszego.
w środku było pusto i emanowało rześkim chłodem zachęcając do cichej kontemplacji :> niestety ową „dobrą nowinę” zakłócał powtarzający się co jakiś czas, przenikający nawy i odbijający się echem w sklepieniach łomot: bummm… bummm… bummmm…
— robotnicy – pomyślałem, lecz po chwili przypomniałem sobie, że przecież jest niedziela! a kiedy niczym w kocioł uderzyło kolejne bummm! zacząłem rozglądać się próbując zlokalizować źródło hałasu, który… dochodził zza głównego wejścia, jakby ktoś taranem dobijał się do wrót…
wyszedłem sprawdzić i oczom nie mogłem uwierzyć. to byli chłopcy, ośmio-dziesięcioletni, chyba Marokańczycy. na pewno maghrebianie. grali na placu w piłkę na bramkę, a bramką było główne wejście do najstarszej bazyliki w Genui.