_

w karoserii czarnego bmw


ko-janis katsi

manekin peace

pochmurna północ

…panują białe noce. coraz później zapada mrok, z każdym dniem ciemność rozrzedza się niczym kawa w kolejnym parzeniu, aż wreszcie zmierzch spotyka się ze świtem.
bez przygotowania, bez co najmniej miesięcznego wstępu, białe noce mogą wywołać sensacje frenetyczno-efemerycznego szaleństwa połączonego z cielesnym somnambulicznym cierpieniem. gdy po raz pierwszy znalazłem się na północy, był początek lipca, po przesileniu, więc światła zaczynało ubywać. mimo to pierwszy tydzień miałem bezsenny do bólu i czkawki. nie potrafiłem uchwycić krótkiego momentu względnej ciemności stanowiącej naturalny znak dystynkcji czasu, podziału doby na kolejne dni. zanim tego nie doświadczyłem, nie sądziłem, że jest mi to potrzebne, że ciało, umysł tego się domaga /przypomina się Insomnia z Alem Pacino – Tomas mówi, że to hollywoodzki remake norweskiego oryginału/.
— tak – trzeba wyklęczeć się na „grochu”, wysiedzieć swoje ołowiane „jajo”, by poznać borealną, niezdecydowaną letnią noc… bodaj byłabyś zimna albo gorąca!
teraz jestem zaaklimatyzowany do warunków i do otoczenia. nawet cieszę się i trzymam oczy szeroko otwarte, bo przez najbliższy tydzień trwać będą te najbielsze… Белые нoчи. Bergen leży mniej więcej na tym samym równoleżniku co Petersburg, więc pozdrawiam Fiodora. tutaj światło nocą też bije zza północnego horyzontu.

nowe ciało

na tej ławce Erik oświadczył się Andrei 16 marca 2001 …odpowiedziała TAK!

ławka stoi nad urwiskiem, w miejscu z którego można się rzucić na miasto… /Bergen/.

to miejsce, ławka i widok kojarzą mi się ze znajomym, który pewnego dnia zniknął… szukały go nawet policyjne psy i nic – dowiedziałem się z meila. «samobójstwo to nie pomysł na życie», dlatego wiadomość ta, chociaż niepokojąca, w zasadzie mnie obeszła. może brakło mu odwagi i żyje? – pomyślałem – mógł przecież zrobić to samo co ja: wyjechać. pożegnalny list i rozdanie «majątku» niewiele znaczą… niestety tydzień później otrzymałem kolejnego meila: że nie żyje, że powiesił się w lasku, w miejscu utrudnionym… dziwne, bo śmierć, tym razem pewna i dowiedziona, nie wywołała wrażenia. czyżby stąd, że była zapowiedziana? albo z powodu Miłosza? umarł tego samego dnia – przeczytałem w internetowym serwisie.
— dobrze tak starym – skwitowałem niusa i wtedy poczułem pętlę zaciskającą się wokół szyi. wreszcie dotarło do mnie, co się stało. musiałem to przejść… jak odurzony wyszedłem z domu i ruszyłem przed siebie, aż dotarłem na tę właśnie ławkę. mimo pogody oraz rześkiego powietrza, duszność nie ustępowała a obsesyjne myśli krążyły niczym kruki nad wisielcem… wtem kątem oka spostrzegłem figi. damskie fikuśne majteczki porzucone na skałce. wyglądały świeżo… aż mną wzdrygnęło. próbowałem odwrócić wzrok, lecz natrętnie powracał, fetyszysta… obrzydliwe. nie mogłem zachować powagi, jakiej domagała się chwila, aż w końcu bezsilnie zachichotałem na pochwałę głupoty i stał się cud, bo odkryłem, że już mnie nie mdli. ta pornografia, której nie zdołałem odepchnąć wbrew śmierci mówiła o życiu, o płochliwym zbliżeniu do jakiego tu doszło, w ruchach którego poczęte zostało nowe ciało!
+
wtedy na oparciu ławki nie było jeszcze pamiątkowej tabliczki.
dokręcona została w tym roku. pewnie na rocznicę ;>

czyściec

panująca wewnątrz temperatura jest prawie nie do zniesienia. srebrny krzyżyk Merowingów /starej arystokracji:>/ który noszę na karku rozgrzał się tak, że przylgnął mi z sykiem do skóry. zerwałem podtrzymujący go rzemyk – niewielka ulga – oparzone miejsce piecze…
zaczynam się pocić na czole i pod pachami. sprawdzam zapach: śmierdzi wszystkimi nagromadzonymi w ciele używkami.
x
pierwsza sesja oczyszczania trwa 13 minut, diabelski tuzin, więcej nie wytrzymam.
teraz chłodzę się pod prysznicem przykręcając stopniowo kurek z czerwoną kropką, aż zaczyna brakować mi tchu… wychłostany lodowatymi strugami ruszam na basen. w przejściu, w ogromnym lustrze spostrzegam znajomą sylwetkę i przypominam sobie o zerwanym krzyżyku: fakt, na gardle mam stygmat, zaogniony, oj, za grzechy…
x
po stu metrach żabką wracam do sauny. zdejmuję spodenki i sadowię się na średniej ławce. na niższej, na której oparłem stopy dostrzegam wydrapaną gwiazdę Dawida i doznaję olśnienia. początkowa, bagatelna czyśćcowa antycypacja uwierzytelnia się i nabiera mocy. w zawrotnej asocjacji krzyżykowego piętna odnajduję regułę dzisiejszej puryfikacji: pierwsze pocenie, najgęstsze, jadowite, pełne trucizn i piekielnych wyziewów dokonało się w imię Ojca; w drugim, obecnym poddaję się Synowi – słony pot spływa na wargi pieczone pocałunkiem rozpusty; zaś w trzecim obleje mnie z pewnością woda święcona i namaszczony zostanę Duchem… oto dzisiejsza tajemnica Trójcy.

ps.
nie sądź dnia przed zachodem, a czyśćca jakością potu… przy kolejnym nawrocie, na koedukacyjnym basenie, jak słodki deser po umyciu zębów, skusiła mnie Maryjka-Magdalenka swą zmysłową obojętnością. pływaliśmy po tym samym ciasnym torze, aż niezupełnie niechcący dotknąłem opuszkami jej gładką łydkę i zapiekło mnie znamię na szyi i szlag trafił Ducha Świętego i Trójca poszła w rozsypkę… czy znowu będę musiał się pocić? czy ściec? ;>

bliźniacy

w kolejce do toalety