_

Get the Flash Player to see the wordTube Media Player.
pogadanka w Pięknym Psie z udziałem Miłosza MLB, Tekli i Wodza

pankracy

_

gwizdek profilaktyczny

— co to jest? gwizdek?
— nie… ustnik. do alkomatu.
— do alkomatu?? jakaś profilaktyka?
— raczej prewencja :> wracam wczoraj na rowerze, od Maćka, pedałuję, zawijasami unikam wybojów, bo Długa dziurawa jak przystoi, a tu z nadjeżdżającego z naprzeciwka radiowozu macha mi gliniarz przez okno, bym się zatrzymał. zsiadam z roweru, przechodzę na drugą stronę ulicy i pytam: o co chodzi? lecz gdy mnie zobaczył z bliska, ten drugi, młodszy, bo byli jak zwykle w dwójkę, to jakoś niepewnie zareagował: dokumenty… więc daję mu dowód, a wtedy podchodzi ten co mi zamachał. przedstawia się i mówi: kontrola trzeźwości.

— jejku, jejku – odpowiadam i robię rachunek sumienia, czy aby czegoś nie piłem? Maciek proponował gruszkówkę, ale była pusta, jak się nie mylę… widząc moje rozważania, gliniarz najzwyklej i bezczelnie się ucieszył… podał mi świeży, zapakowany w folijkę ustnik, kazał wyjąć, założyć cieńszym końcem do nadstawionej elektronicznej trąbki…
— trąbki?:>
— trąbki, trąbki, która trąbi jak odpustowa zabawka :> niby normalka, a jednak trochę to poniżające, tak znienacka dmuchać w alkomat na pełnej ludzi ulicy.
— i co?
— i nic. zero przecinek zero zero – pokazał mi wynik na wyświetlaczu…
— i w nagrodę, że byłeś trzeźwy oddał ci ustnik ?:>
— …wyszedł z tego niezły prezent :> jutro mam imieniny :>
— aaa, czyli było to jednak działanie profilaktyczne.

czerwone kartki

głosowanie za lub przeciw... na SLAMie w Psie 24 lutego

boss

posłaniec

— one beer please… – dosłyszałem pytanie. stałem właśnie za barem, pochylony nad klawiaturą komputera.
— sorry man, but I am only playing music. ask that girl – wskazałem wzrokiem obsługującą dziewczynę i pochyliłem się znowu nad klawiaturą. obcokrajowiec z naprzeciwka zamówił piwo, zapłacił, a kiedy je odbierał powiedział: grazie. znaczy, że Włoch. podniosłem na niego wzrok. sprawiał wrażenie sympatycznego… uśmiechnął się do mnie i podniósł szklankę.
— alla salute.
— alla salute – odparłem i uważniej mu się przyjrzałem. miał niebieskie oczy, płowe kręcone włosy i był nieogolony /w sensie: nosił brodę :>/ …pewnie kolega z północy – pomyślałem, bo nie wyglądał na „rasowego” mieszkańca półwyspu Apeninskiego.
— scusa :> ma… da dove sai, che parlo italiano? – zapytałem.
— parli italiano? davvero? – zdziwił się z uśmiechem – e tu? …da dove sai che io sono italiano?
— va be, niente – machnąłem ręką dla niepoznaki i zlekceważenia, i wróciłem do układanej playlisty. Włoch /nie-Włoch/ siedział dalej przede mną. popijał. spoglądałem na niego od czasu do czasu, bo ten brodaty, z lekka uśmiechnięty wizerunek dziwnie frapował, przyciągał. był bardzo bardzo… jak to ująć? emanował optymizmem? stąd następnym razem, gdy spotkaliśmy się wzrokiem zapytałem.
— so… what’s your name?
— allora, preferisci inglese? my name is Fabrizio.
— benowski. piacere – podałem mu rękę.

chwilę później rozmawialiśmy już na tyle, że wkrótce nasza rozmowa przeniosła się z baru do mieszkania… trudno to wyjaśnić, ponieważ nie mam zwyczaju zapraszać tak od razu do domu przypadkowych koleżków, tym bardziej że mieszkanie nie było moje. przebywałem w nim pokątnie i tymczasowo, no… ale stało się. po prostu Włoch nie-Włoch mnie zauroczył. zjawił się ni stąd ni zowąd a nazajutrz miał wyjechać, być może dlatego postanowiłem sprawić, by zapamiętał moje miasto jak najlepiej: zachciało mi się go ugościć :>
w domu zrobiłem zielonej herbaty i pokazałem mu pewne wideo, do którego na potrzeby włoskich projekcji przetłumaczyłem dialogi :> był to film nakręcony w Karakowie przez kumpla z Mediolanu podczas sylwestrowej wizyty. Paolo /mediolańczyk/ chodził kilka dni po mieście sam albo oprowadzany przeze mnie. zarejestrował zakamarki, nagrał znajomych, a do tego prywatnego wymiaru i smaczków, zrobił trochę dobrych zdjęć miejsc ogólnie znanych. trzymał wtedy tęgi mróz i śniegu było sporo, co dodawało obrazowi specyficznie zimowego klimatu podkreślając zarazem jego uniwersalny wymiar :>
mając to na uwadze, zacząłem od projekcji: niech nowo poznany Włoch /nie-Włoch/ zobaczy Kraków skuty lodem.
film podobał się. Fabrizio obejrzał go z zainteresowaniem, aczkolwiek bez komentarza. potem zapaliliśmy kannę i wtedy włączyła mi się korba.
pamiętam, kiedyś Mirek ekonomatematyk, z którym mieszkałem na pierwszym roku studiów w akademiku na Bydgoskiej, zapytał mnie przy okazji palenia kanny, czy nie niepokoi mnie poczucie utraty czasu?
— bo ja kiedy zapalę czuję… dosłownie – zawiesił głos i pokazał mi dłonie w wymownym geście – …czuję, że zamiast zająć się czymś konstruktywnym, pozwalam by czas przeciekał mi przez palce. to mnie przeraża, to zbyt duży dyskomfort, dlatego nie chcę palić, nawet jeśli nie mam nic innego do roboty. dziękuję.
— ok. nie nalegam – dopowiedziałem starając się zrozumieć, bo sam nie miałem z tym problemu. do czasu…
do czasu :> gdy zapaliłem w towarzystwie Włocha nie-Włocha i włączyła mi się korba w rodzaju natrętnego wyrzutu sumienia, że zamiast zająć się tym czym powinienem, czyli dokończeniem artykułu z historiozofii Bierdiajewa, który od tygodnia miał leżeć w wydawnictwie, czyli: zamiast zająć się obowiązkiem, zapraszam do domu przypadkowego koleżkę i, by go ugościć, palę z nim kannę! a teraz on siedzi sobie wygodnie rozparty na kanapie i z tego co widzę będzie siedział, bo mu dobrze, a ja przecież nie mogę go wyprosić, bo jak by to wyglądało?! więc zasępiłem się a czoło przeorały mi głębokie bruzdy, i zacząłem krążyć po pokoju zamotany niczym tygrys.
Fabrizio uśmiechnięty jak w barze, gdzie go poznałem, wodził chwilę za mną wzorkiem, po czym zapytał, czy nie kręci mi się w głowie.
— brakuje mi czasu… – odparłem z głupia frant jakby nie było mnie stać na przyzwoitą odpowiedź. w istocie zanadto byłem zakręcony.
— jak to brakuje ci czasu? – zapytał nadal uśmiechnięty Fabrizio. przystanąłem, a wtedy dodał patrząc mi w oczy – czasu nie może brakować. CZAS JEST.
jego słowa wypowiedziane ze spokojnym i głębokim przekonaniem sprawiły, że się ocknąłem. dosłownie: jakbym dostał w twarz. to ja przecież jestem tutaj filozofem, przynajmniej aspiruję do bycia, a pozwalam sobie na taką ciasnotę postrzegania, że w sprawach oczywistych i najbardziej podstawowych potrzebuję pomocy przypadkowego Włocha nie-Włocha? odetchnąłem i usiadłem zawstydzony w fotelu. Fabrizio przyglądał mi się z nieustającym uśmiechem.

— a czym tak w ogóle się zajmujesz? – zapytał po chwili milczenia.
— ja? – zająknąłem się, bo przypomniał mi się znowu nieukończony artykuł – pracuję nad doktoratem z filozofii.
— tak? a dokładnie z czego?
— z twórczości u Bierdiajewa. – Fabrizio uniósł brwi, więc dorzuciłem kilka słów – to rosyjski filozof religijny. gnostyk. umarł w 1948 w Paryżu. wypędzili go z Rosji komuniści po rewolucji. z tego powodu jest mało znany. zaczyna się go dopiero odkrywać – urwałem.
— no i co masz zamiar napisać? – Fabrizio ciągnął zainteresowany.
— chciałbym pokazać sens twórczości w jego filozofii, jak sam by się wyraził…
— sens?
— uff… – westchnąłem zbierając myśli, jak w skrócie i w miarę przejrzyście wyjaśnić – …u podstaw zagadnienia leży myślenie religijne… to co nas, ludzi, odróżnia od zwierząt, to zdolność tworzenia, którą mamy od boga… boga przede wszystkim jako Stwórcy. ten bóg nie jest doskonały, dowodem na to jest świat jaki stworzył, a w nim śmierć i zło… ta idea to gnostycka rysa, niektórzy powiedzieliby skaza filozofii Bierdiajewa, będącej egzystencjalizmem w odmianie teistycznej, to znaczy: odpowiedzią na problem istnienia i tożsamości jednostki jest głęboko ukryty sens czyli właśnie gnoza, a nie absurd jak u Sartre’a na przykład. zaś twórczość? właśnie z punktu widzenia egzystencjalnego, to ona: realizowana albo nie, jest wyznacznikiem naszego człowieczeństwa i związanej z nim odpowiedzialności… jako zasada rozumiana jest bardzo szeroko, nie tylko w wąskim kontekście sztuki. twórczym można być w ogóle, w życiu, w codziennych zajęciach, jeśli nie wpada się zanadto w rutynę… akt twórczy uwalnia duchową energię i zwraca ją bogu… dlatego twórczość jest również obowiązkiem człowieka żyjącego na tej ziemi po to, by odzyskać rozproszoną w wyniku pierwotnego błędu „duszę świata” i w ten sposób dokończyć dzieła stworzenia… pięknie, obrazowo przedstawili to manichejczycy. mówili, że krążący wokół Ziemi Księżyc działa jak wirówka, która odsącza uwalnianą energię. począwszy od Nowiu Księżyc rośnie aż do Pełni, a wówczas zaczyna oddawać, przesyłać dalej zgromadzone zasoby i czyni to aż do kolejnego Nowiu i tak dalej, w kółko, do końca, do wyssania z Ziemi ostatniej kropli ropy naftowej aż święty ogień w Persji zgaśnie… to jest projekt totalny mający na celu przeobrażenie świata, przygotowanie go na paruzję, apoktstzę… – przerwałem.
uważnie wsłuchany w wywód Fabrizio powtórzył ostatnie słowo i po chwili ciszy powiedział: powinieneś pójść do Composteli.