prana

ostatni dzień roku

partyzantka

coś mi przeszkodziło w miłym i ciekawie zapowiadającym się śnie. obudziłem się tym z lekka rozczarowany. włączyłem radio i usłyszałem że zamarzł kloszard. zamarzł w Genui w centrum miasta przed wejściem do teatru Carlo Felice. tam ostatnio nocował. miał czterdzieści kilka lat, był kloszardem od dwudziestu. mniej więcej wtedy pewnie przyjechał do Genui. pracował jako kelner, stracił pracę, depresja i poszedł chłopak drogą, która zaprowadziła go pod teatr, gdzie był umarł w Boże Narodzenie… zabrzmiała nuta z Dickensa.
ta notycja wypędziła mi z głowy resztki miłego niedokończonego snu wprawiając w lekkie zastanowienie, bo to było radio ogólnokrajowe i wiadomości nadawane z Rzymu, a tu Genua na pierwszym miejscu i śp. kloszard.
wypowiadał się hierarcha z parafii po sąsiedzku, grzmiał, że dobrobyt i bogactwo zamykają nam oczy na biedę, że jak to możliwe, że nikt się nie zainteresował. tłumaczył się nawet burmistrz do tego stopnia, że wiadomość ta stanęła w centrum uwagi, obok informacji z kolejnej eskalacji konfliktu w strefie Gazy i kryzysu ogólnoświatowego w ogóle.
ciekawe.
potem zabrałem się do pisania paląc kannę albo inaczej: paliłem kannę pisząc i
byłbym zapomniał o tym kloszardzie, gdyby popołudniu nie zjawił się Abbi i nie wrócił do tematu. bo okazuje się, że śmierć żebraka, to „bardzo smutna sprawa”, o której słyszy się na ulicy, w autobusie z gazet…
— i w radio tre – dodaję.
+
barboni /od barba, broda/ tak się ich tu nazywa, mają w Genui swoje miejsce. kiedyś przechodząc obok jednego takiego, zasłużonego i charakterystycznego barbone, Abbi powiedział, że w razie czego, zawsze można tak jak on. powiedział to zupełnie serio; zrozumiałem bez wątpienia. dokładnie. tak też można.
dzisiaj ostatni dzień roku. w mieszkaniu na Giustiniani ma odbyć się festa di capodanno. będzie osiem osób, pewnie sami znajomi… z tej okazji wyszliśmy zrobić zakupy. po drodze do supermarketu przeszliśmy obok teatru Carlo. fakt. tuż przy wejściu, na murku ponad schodami święty obrazek + świeczki i jakiś list wotywny = ołtarzyk. wokół kilka osób. wśród nich para kloszardów z niecodziennym ożywieniem wymieniała wspomnienia ostatnich chwil znajomego, może kolegi, przyjaciela? czy to słowo pasuje do tego kontekstu? czemu nie. polecam film „Miesto na ziemle” Artura Aristakisjana.
konsumpcja, dobrobyt od którego zarastają nam oczy tłuszczem – grzmiał przez radio prawdopodobnie spasiony kościelny hierarcha… weszliśmy do supermarketu. tłum. kolejki do kas co najmniej na pół godziny. Abbi i Florin /nasz obecny sublokator/ krążyli wśród ludzi i regałów za potrzebnymi rzeczami, a ja powoli za nimi, nie żebym się rozglądał, lecz w pewnym momencie, gdzieś w okolicy żołądka… przeszyło mnie napotkane spojrzenie. ta twarz, oczy były mi znajome. dopiero po chwili, gdy dobrze się przyjrzałem, skojarzyłem: oczy niebieskie i piegi na białej prawie przezroczystej skórze. czy to nie ta dziewczyna, z którą nie udało mi się dzisiaj dośnić snu do końca?

chroniony hasłem: zmierzch

wpisz hasło