nadzieja otępienia

spotkałem się kiedyś z Jackiem Podsiadło. było to spotkanie umówione, na zlecenie. miałem przeprowadzić wywiad z poetą :> Jacek należał wtedy do osób raczej niechętnych mass-mediom, ale zgodził się porozmawiać ze mną, chociaż zastrzegł, że niczego nie obiecuje, bo na rozgłosie mu nie zależy… tamto spotkanie było dla mnie niezłą lekcją, ponieważ… w efekcie nieuniknionych perturbacji wywiad został odrzucony przez zleceniodawcę – nie podobał się. próba znalezienia innego wydawcy, też zakończyła się fiaskiem, bo ktoś z zainteresowanej redakcji doniósł Jackowi o moich staraniach… odebrałem od niego telefon. powiedział: nie życzę sobie.
— ok – przeprosiłem go i zamknąłem sprawę, a wywiad najnormalniej utonął pod stertą szpargałów. wczoraj, w trakcie prac nad Świętą krową odkryłem go niechcący :> mimo ogólnego przeterminowania, kilka fragmentów nadaje się do publikacji. podzieliłem je na tzw: sceny. pierwsza poniżej.

scena pierwsza: nadzieja otępienia

…przed kilkunastu laty udzieliłeś wywiadu „Dobremu Jaśkowi” /kwartalnik literacki opolskiego koła Nowa Kultura ruchu Wolność i Pokój/. Powiedziałeś wtedy: „…nie wiem, czy kiedyś nie wybiorę bezruchu, jak będę stary i mądry. Na ogół to się powtarza (…) starsi panowie literaci dochodzą do wniosku, że cały ten hałas jest po nic, i że lepiej usiąść na łące i pisać, że mrówka weszła na kamień, zamiast próbować zbawiać świat wierszami, których i tak nikt nie czyta…” Działałeś wtedy w ruchu Wolność i Pokój. Coś się zmieniło?

Jacek Podsiadło: Nie byłem działaczem WiP, co uparcie wpisuje się w moje notki biograficzne. Przyjaźniłem się z ludźmi z tego ruchu, ale nie działałem, bo nigdy nie miałem natury działacza. Mam za mało energii, żeby działać, ale mam jej pod dostatkiem, by prowadzić długopis po papierze. Kiedy widzę Owsiaka, kiedy patrzę na jego energię – rzeczywiście, gdybym miał jej tyle, zostałbym rewolucjonistą.

Do pisania też potrzebna jest energia.

Mam wrażenie, że to energia innego rodzaju. Nie ubywa jej tak szybko jak tej, którą jakoś błyskawicznie tracę w kontaktach z ludźmi, gdy rozmawiam lub gdy prowadzę audycję. Czasem mam wrażenie, że stworzono mnie po prostu do leżenia, a w tym życiu muszę ciągle ruszać się i coś robić. Wtedy, przed laty, chyba przeczuwałem, że starzejąc się tracimy wrażliwość, coraz mniej nas obchodzi i dotyka, coraz łatwiej nam znosić los. Być może sprawia to mądrość matki Natury. Tym się pocieszam – ową nadzieją otępienia …a teraz mam powiedzieć, na ile się zmieniłem?

Może zmienił się świat i ludzie pod wpływem twojej poezji?

Wolę dawać ludziom do myślenia, niż ich zmieniać. Niech sami to zrobią. Jeżeli mówię lub piszę o innych doświadczeniach, sposobach, czy możliwościach życia, nie robię tego po to, by komukolwiek coś narzucić. Chodzi mi raczej o samo zasygnalizowanie, że jakiś wariant rzeczywistości w ogóle istnieje.

Taka jest rola pisarza-poety?

Nie sądzę. Taka jest rola każdego człowieka.

Opis świata?

Nawet nie opis. To tylko chęć wyraźnego określenia siebie, co nie zmienia faktu, że role poezji bywają rożne, lecz te pojawiają się przy okazji. Jeśli zauważyłeś dziewczynę, która zasłabła na ulicy, i lecisz zrobić jej sztuczne oddychanie, nie myślisz przy tym, że należy pomagać bliźnim i rozwijać trudną sztukę pierwszej pomocy. Dziewczyna upadła, więc trzeba ją ratować. Przy okazji możesz pięknie biec. W taki sposób poezja robi wiele dobrych rzeczy. Nie mogę zgodzić się ze stwierdzeniem, że powinna to albo tamto…

ciekawe co powie Jacek Podsiadło, jeżeli dowie się o bocznicowym uruchomieniu starego wywiadu? …pewnie się nie wzruszy.
+
cały wywiad /dalsze sceny z życia poety/ traktować można jako ciekawostkę. tak w ogóle Jacek nie powiedział niczego szczególnego poza wstrząsająca kwestią nadziei otępienia – mocne, kontrowersyjne stwierdzenie, z którym trudno się nie zgodzić… czasem warto dla jednego zdania. tak było i jest tym razem.

dla koneserów:> scena druga; trzecia; czwarta; piąta

bez wspomnień łatwiej żyć: nie wraca nic

poniżej zapowiedziane fragmenty wywiadu z Kiwim sprzed pięciu lat. mowa w nich o Roentgenie, lokalu, który zapoczątkował serię jemu podobnych. miejsca zmieniały się, klimat pozostał i towarzystwo, chociaż ludzie czasem… niby ci sami a jednak inni. ja też. pracowałem wtedy w tygodniku kulturalnym, podpisywałem się Benhomen Lazarus :> so, go on…

w świetle nagiej żarówki, na zapleczu Miasta Krakoff, co najmniej od godziny rozmawiam z Kiwim o jego dotychczasowej działalności kulturalno-gastronomicznej…

Kiwi: …ostatnia impreza też chyba się udała: gala Grupy Ładnie – impreza, na której pojawiła się mała pętelka czasowa. Grupa Ładnie zaczynała w Roentgenie. teraz po latach zorganizowaliśmy jej wielką galę, aby zaprezentować dorobek ich stylu…

bohema?

zawsze brzydziłem się tym słowem, stąd mój stosunek do rodzimej uczelni, do ASP, której mimo siedmiu lat studiów nie ukończyłem. podjąłem tę decyzję w pełni świadomie – jeżeli przez siedem lat słyszysz tylko jedno mądre zdanie i to od człowieka, który uczy cię tylko jeden semestr? było to na lekcji rzeźby, podczas której lepiłem koguta. z rzeźby nigdy nie byłem dobry… zajęcia prowadził profesor Chromy, a na widok mojego koguta powiedział: panie Chwedczuk, jeżeli pan widzi w ten sposób jak pan widzi, to znaczy, że pan widzi lepiej ode mnie. to jest pański kogut, dlatego daję panu świetną ocenę…

ten „inny” sposób widzenia spowodował, że legendarny już Roentgen wyglądał jak wyglądał.

tak. Roentgen – cudowne miejsce. jak przechodzę obok niego, to łza się w oku kręci, nawet sobie czasami…

popłaczę?

nie! wącham zapach z wentylatora i już tam tak nie pachnie /czyt. śmierdzi/ odkąd zrezygnowaliśmy z udziału w prowadzeniu… mieliśmy tam najgorszą, tzn. najlepszą w Krakowie toaletę… to była toaleta zrobiona przez dobrego konstruktora. wyglądała jak skocznia narciarska w Sapporo, była ustawiona pod kątem, spełniała rolę pisuaru i muszli klozetowej jednocześnie. koncerty też się tam odbywały, więc muszlą koncertową też była. pewnego dnia blady strach padł na wszystkich… impreza, tłum. wchodzę na tę skocznię i widzę, że trochę ukruszona – to się zdarza, ale wszedłem drugi raz – w ogóle jej nie ma! ktoś ukradł! być może ktoś zafascynowany dadaizmem do tego stopnia, że kolekcjonuje nie tylko pisuary…
wtedy też nastąpił pierwszy kontakt z Grupą Ładnie. stało się tak, że Rafał Bujnowski poprosił o pracę. przyjęliśmy go i zaczęły się nasze rozmowy o sztuce, która powinna wyjść do ludzi a nie chować się po kątach muzeów. potem Rafał przedstawił nam swój pomysł zmiany aranżu lokalu – było w nim coś świeżego – obrazy powstawały w oparciu o szablony różnych narzędzi: piły tarczowe, młotki i mnóstwo innych motywów. w tym stylu Rafał obmalował nam prawie wszystkie krzesła i połowę stołów. to z kolei spowodowało, że nasza galeria ze ściany przeniosła się na resztę stołów. ludzie zaczęli malować pijąc piwo. zaistniało coś, co nie podlegało określonym prawom, działało samo, jak koło zamachowe, które raz porządnie zakręcone… mimo to Roentgen jakoś zarabiał, więc nie był całkiem odjechany. nie był galerią, w której ogląda się gotową sztukę, był miejscem stwarzanym przez bawiących się w nim artystów.

trzeba wspomnieć też o muzyce. Roentgen był świetną podziemną sceną koncertową. wystąpiłem tam kilka razy z zespołem Korbowód. z tego co pamiętam, na tamtejszej ciasnej antresoli, grali zarówno początkujący jak i zaawansowani.

lokal działał, przychodziło coraz więcej ludzi, w tym muzyków – normalne. nagle okazało się, że dobrze w nim się gra Maleńczukowi, PRL-owi… potem przewinęła się przez antresolkę cała gdańska scena jassowa – wyjątkowy koncert Mazzola z Arythmic Perfection, kiedy to perkusista zapomniał bębnów i musieliśmy szukać po śmietnikach garnków…

poważnie?

dokładnie. przynieśliśmy dwa kubły na śmieci, trochę garnków i jakiś złom. gość dał taki popis na koncercie, że… w każdym razie tam się zaczęły przyjaźnie, które teraz procentują, które trudno już nawiązać dzisiaj. tutaj, w Mieście Krakoff jest poważna scena, więc odległości: artysta – widz i artysta – właściciel są większe. dosłownie i w przenośni. nie ma tamtej intymności, aczkolwiek nadal istnieje tutaj formuła z owych dawnych, dobrych czasów…

potem był Klub Kulturalny.

na zasadzie narastania i dopełnienia. wszystko, co się działo – od kompletnych spontanów, jakiś dzikich wyjazdów…

teleportacji?

no, tak było, nie zaprzeczam… o teleportacjach krąży parę anegdot – solidnych i bardzo mistycznych… natomiast jeżeli chodzi o rozwój – całość naturalnie obrastała legendą, chociaż ani za smoka wawelskiego nie robię, ani za nic innego. gdzieś tam mówiło się, że jest takie miejsce, gdzie ludzie normalni, chociaż inaczej, mogą dać drugiemu normalnemu inaczej albo normalnemu całkowicie normalnie coś kompletnie nienormalnego co jest absolutną dla nich normalnością…

+

ta rozmowa odbyła się prawie sześć lat temu. ówczesna nienormalna teraźniejszość jest dzisiaj odległą normalną przeszłością. nie ma już Miasta Krakoff. jest za to Piękny Pies, który też już się kończy, pewnie będzie coś nowego, przecież „bohema” musi gdzieś pić.
całość wywiadu opublikowana została w Przekroju, którego naczelnym był wtedy Maciek. chyba dzięki mnie poznał Kiwiego. teraz tworzą spółkę „Dzieła Wszystkie” prowadzącą Psa. chwała im za to :/ niekoniecznie :>