happynewyear

imago budda 2009

koszmar Darwina

w latach sześćdziesiątych ktoś przypadkowo (albo całkiem rozmyślnie) wprowadził do jeziora Victoria w Afryce Środkowej pewną rybę z Nilu. obcy gatunek zadomowił się w nowym środowisku i zupełnie je zdominował. zburzył pierwotny ekosystem i wytępił prawie doszczętnie inne wcześniej żyjące tam gatunki. ryba z Nilu rozmnożyła się do tego stopnia, że stała się obiektem masowego i w zasadzie jedynego połowu. od tamtej pory lotnisko nad brzegiem jeziora zapełniły europejskie, rosyjskie i czasem amerykańskie transportowce. przylatują tam po cenne cargo i wywożą złowioną rybę w ogromnych ilościach. mimo kwitnącego w mieście przemysłu rybnego, ludność lokalna żyje na skraju totalnej biedy…
samoloty przylatują do Tanzanii podobno puste i wywożą z tego ogarniętego głodem kraju setki ton żywności… lecz stawiana dyskretnie przez autora hipoteza, że to niezupełna prawda, okazuje się bardzo wiarygodna – skądinąd wiadomo, że te „puste” transportowce przylatują załadowane nawet czołgami zaopatrując bronią tlące się w całej Afryce Środkowej zarzewia wojny, w niektórych miejscach bardzo krwawej…

Darwin’s Nightmare
reż. Hubert Sauper
Francja/Austria/Belgia 2004

rewelacyjny i wstrząsający dokument. w istocie koszmar, z którego trudno było mi się uwolnić przez kilka następnych dni. zresztą nadal jestem pod wpływem, bo raz otwartych oczu nie można ot tak znowu zamknąć. i przemilczeć problem?
film zrealizowany jest bez uprzedzeń i z dobrym pomysłem: główny bohater dokumentu: ryba, to świetny przykład a zarazem niesamowita metafora ekonomicznego wyzysku Afryki przez kraje uprzywilejowane.
tego dokumentu nie wolno pominąć, by nie pozostać obojętnym. i co robić? nie kupować w supermarkecie ryb pochodzących z Afryki? po prostu poczułem się osobiście uwikłany w przedstawioną sytuację, bo uświadomiłem sobie, że za europejski dobrobyt w jakim żyję, płacą ludzie w Afryce na przykład, bo nie tylko.

haszysz? nie ma żadnego haszyszu w Maroku!

uprawianie i sprzedawanie haszyszu jest w Maroku nielegalne, ale jakoś tolerowane. rząd marokański nie jest zainteresowany ujawnianiem jakichkolwiek informacji na ten temat. o haszyszu z Rif najlepiej milczeć, dlatego zdjęcia do filmu musiały przebiegać w wielkiej tajemnicy. na pola upraw wyposażenie wnoszono podstępnie. ciągle musieliśmy tuszować ślady. nikt nie mógł wiedzieć o prawdziwym powodzie naszej podróży. podczas zdjęć kamera była zakamuflowana, a sfilmowany materiał został stopniowo i dyskretnie przemycony do Europy. wszystkie te środki ostrożności służyły nie tylko zapewnieniu bezpiecznej realizacji naszego filmu, lecz także miały chronić bohaterów.

mimo, że w Rif nikt nie bardzo przejmuje się zakazami, ci rolnicy faktycznie stoją jedną nogą w więzieniu. z tego powodu nie łatwo było nawiązać odpowiednie kontakty, w okresie poprzedzającym zdjęcia konieczne było kilka podróży do Rif, by stopniowo zdobywać zaufanie. tylko w taki sposób można było sfilmować naturalne zachowania i rozmowy ludzi, o ich pracy, handlu, życiu i haszyszu… ta właśnie bliskość, otwartość poprzez znajomość, daje naszemu dokumentowi szczególną jakość.

powrót/ dalej

riffilm przedstawia:>

Haszysz, reż. Daniel Gräbner, Niemcy 2002
dokument, czas trwania: 80 min. lokalizacja: Góry Rif nad Morzem Śródziemnym

usytuowany na północy Maroko, górski region Rif ma burzliwą historię – zamieszkujące go plemiona berberyjskie zawsze sprzeciwiały się zewnętrznej władzy. gdy w Maroko rządził sułtan, region był poza jego kontrolą aż do 1912 roku, kiedy został przyłączony do hiszpańskiego protektoratu północnego Maroka. w latach 1921-27 Berberowie próbowali zjednoczyć się i założyć niezależną Republikę Rif, jednakże wojska kolonialne Hiszpanii spacyfikowały w końcu słabo uzbrojonych powstańców.
później, partyzanci z Rif odegrali ważną rolę w antykolonialnych walkach z 1955-56 roku, ale po uzyskaniu niezależności przez Maroko hiszpano-berberyjski Rif znowu znalazł się poza władzą zdominowaną przez arabskich frankofonów. w 1958 region zbuntował się przeciwko rządowi w Rabat i znowu wyruszyła ekspedycja wojskowa tym razem marokańska.
w latach 80-tych Rif był sceną kolejnych rozruchów, w ten sposób od ponad stu lat Berberowie z Rifu kontynuują życie na obszarze jakby zapomnianym, jakby na uboczu, gdzie władza państwa nie sięga… żyją w niepokoju i w ubóstwie.

poza historią Rif znany jest najlepiej jako źródło haszyszu. od ponad stu lat kolejne marokańskie rządy zezwalają – ignorują uprawę konopi na terenie otaczającym miejscowość Ketama. jednak w ciągu ostatnich 10 lat uprawa rozrosła się i pola konopi zajmują teraz prawie wszystkie dostępne zbocza górskie.
haszysz jest ważnym i w zasadzie jedynym produktem i źródłem dochodu regionu, o którym u nas wiadomo tyle, że się go pali i że dociera do nas przez dilerów, zaś skąd się bierze i jak się go wyrabia, o tym zawsze krążą legendy.
film Daniela Gräbnera zrealizowany w regionie Rif w latach 1997-2001 jest dobrym uzupełnieniem wiedzy na ten temat. jest również rzetelnym dokumentem o mieszkańcach. dalej »

przedmieścia Afryki

partyzantka

zaraz w pobliżu domu mam dwie krzyżujące się ulice: Curto i Lungo. to jest strefa marokańska na starym mieście. marokańskie sklepy z ciuchami, dywanami, spożywcze, nawet masarnia, bo muzułmanie nie jedzą byle czego. jedzą koszernie :> jest tam fryzjer, krawcowa, szewc, pralnia samoobsługowa i centrum taniej telekomunikacji. a wszystko to w ciasnych jak zwykle uliczkach, więc sklepy otwarte bezpośrednio na przejście, no i pełno Marokańczyków. stoją na ulicy, pilnują interesów :> w tym sensie, że przechodząc tamtędy czuję się jak na przedmieściach Maroko.
rzecz jasna oprócz zadomowionych przedsiębiorców lokalnych i ich rodzin, w Genui przebywa masa młodych marokańskich clandestino. część z nich handluje na ulicy haszem. do nich stety-nie-stety ograniczały się do tej pory, moje kontakty z Marokańczykami… miałem też jedną nieprzyjemną akcję. Abbi mówi, że trzeba z nimi uważać.
— spokojnie, ale nigdy nie wiadomo. zwłaszcza z tymi pijanymi.
jest taki bar niedaleko nazywa się Moretti. stara knajpa, wystrój pamięta jeszcze lata pięćdziesiąte, taka tradycyjna genueńska piwiarnia, gdzie nie dają do jedzenia jak w innych knajpach, dzięki temu piwo jest tańsze. chyba najtańsze w mieście. pół litra pięć euro, a że w Italii pije się na małe szklanki, kiedy mówisz piwo, barman leje ci 0,25 więc płacisz 2,50! taniocha :> trochę pewnie dlatego, a również z powodu lokalizacji, do Morettiego wchodzi się z placu san Bernardo – to jest strefa handlujących haszem Marokańczyków :> w barze jest ich pełno, i nie tylko ich, bo również czarnych z zachodniego wybrzeża Afryki. byłem tam ostatnio. w zasadzie wstąpiłem przyjrzeć się ludziom pod pretekstem piwa. teraz w Italii nie wolno palić w lokalach, więc knajpa pusta, za to plac przed nią zatłoczony. stanąłem przy barze, sączyłem piwko 0,25 :> i patrzyłem co się dzieje. dobre pole obserwacji: ludzie wchodzą, kupują i wychodzą, ciągły ruch.
…i stało się w pewnym momencie, że w knajpie byli sami młodzi podpici Marokańczycy. wyszedłem na papierosa i stanąłem na stopniu, niejako w drzwiach, niczym bramkarz Albańczyk :>
wtedy jeden z nich podszedł do mnie i mówi: conosco… czyli: znam…
— co znasz? mnie znasz? – pytam go.
był wyraźnie wstawiony. pamiętam kilka godzin wcześniej zaczepił mnie w innym miejscu, chciał mi sprzedać grudę, a ja się wtedy zawahałem…
tymczasem on wlepiając we mnie wzrok mówi: italiano.
— no polacco – odpowiadam i na tym się kończy? nie. chyba częstuję go jeszcze papierosem i on zatoczywszy się odchodzi. podchodzi za to inny weselszy i mówi: co to za brzydkie kolory nosisz i wskazuje moją koszulkę w czerwono granatowe paski. rozumiem, że chodzi mu o barwy klubu Genoa. druga liga, coś w rodzaju Cracovii. kupując tę koszulkę zdawałem sobie sprawę z piłkarskiego kontekstu, lecz nie kupiłem jej przecież z tego powodu.
— brzydkie kolory mówisz? znaczy że jesteś sampdoriano.
— oczywiście – odpowiada i pokazuje mi trójkolorową opaskę we włosach – i nie rozumiem – kontynuuje – jak ty, obcokrajowiec możesz nosić te brzydkie kolory.
brzydkie :> nie to co jego: kolory Sampdorii, innego genueńskiego klubu, liczącego się na arenie znacznie więcej niż Genoa :>
— dokładnie tak – wyjaśnił mi później Abbi – kibicami Genoa są w zasadzie tylko genueńczycy-genueńczycy z przyczyn sentymentalnych. pozostali są za lepszą pierwszoligową Sampdorią, jak tamten dwudziestoletni Marokańczyk, który zaczepił mnie przed Morettim. wtedy obok stali również czarni chłopcy, chyba z Senegalu, być może moi sąsiedzi z podwórka, bo ten stojący najbliżej, kiedy pozostali kumple weszli do środka, dał mi dopalić kannę, gest mocno symboliczny?:- więc chciałem mu się odwdzięczyć i zaproponowałem łyk piwa. zdecydowanie odmówił i również wszedł do środka.
no tak, jeśli był z Senegalu, to pewnie muzułmanin, nie pije. czarni z Afryki w ogóle chyba nie piją, przynajmniej nie zauważyłem, za to Marokańczycy najwyraźniej nie przejmują się bardzo religijnymi zasadami :> powiedziałbym nawet że są zlaicyzowani, a nawet boją się i nie lubią fanatyków. zdarzyło się kiedyś Abbiemu, on kalabryjczyk, latem opalony staje się prawie czarny :> i zdarzyło mu się, że wszedł właśnie taki, nieogolony do marokańskiego sklepiku, a sprzedawca stary Muhammad w białej czapeczce przygląda mu się i mówi: a czemu ty brodę nosisz? brodaci to źli ludzie, nie wiesz o tym? to było odnośnie arabskiego fundamental. dalej »

przedmieścia Afryki cd.

Marokańczycy. przyznaję że podchodziłem do nich z dystansem, bo ich mało znałem, ale po obejrzeniu filmu Haszysz, zacząłem na nich inaczej patrzeć. zobaczyłem ich lepiej, w ich kraju, nie wyłącznie jak dotąd przez pryzmat obcych, nawet jeśli zadomowionych to jednak ciągle imigrantów, tym bardziej nielegalnych młodych clandestino spod Morettiego.
w oficynie mojej kamienicy mieszka taki gość podobny do jednego z bohaterów tego dokumentu. często widzę go z okna w kuchni jak rozmawia na podwórku przez telefon; nie tylko on, wszyscy z dolnych pięter oficyny wychodzą rozmawiać przez telefon na schody, na podwórko. prawdopodobnie w środku komórki nie mają zasięgu. to częste w Centro Storico, zacne poniekąd zjawisko :> zbyt ciasne miasto, zbyt wysokie kamienice, zbyt grube mury. w mieszkaniu też zasięg mam tylko przy oknie. więc kiedy przy nim stoję na przykład w kuchni, również jak oni z telefonem, obserwuję.
ten Marokańczyk podobny do gościa z filmu, pracuje jako uliczny sprzedawca. roznosi parasole gdy pada, a gdy przestaje wraca do domu i wychodzi z różami :> mówimy sobie cześć, kiedy zdarzy nam się spotkać na klatce. wydaje się sympatyczny, ale jest zdystansowany, nawet z lekka wyniosły. dlatego na ulicy unika spojrzenia?
może wśród tych z Maghrebu w oczy nieznajomym patrzą tylko zadziorni jak tamci spod baru Moretti. spokojna reszta żyje w swoim świecie i unika zbędnych kontaktów? może.

w ogóle Afrykanie z mojej kamienicy wydają mi się co nieco zdystansowani, czyżby dlatego że nie czują się w tych murach całkiem u siebie? mam wrażenie, że raczej niechętnie odpowiadają na pozdrowienie. kiedy spotykamy się wzrokiem, pozdrawiam ich przynajmniej skinieniem, wydaje mi się to naturalne. Włosi w podobnych sytuacjach robią tak normalnie, lecz czarni mam wrażenie, umykają, unikają…
nie powinni. przynajmniej ci co wychodzą na telefon. chyba znają mnie z widzenia. z okna, z wejścia do kamienicy i klatki schodowej. ale przyznać muszę, że ja ich z trudem rozpoznaję, są zbyt do siebie podobni. może dla nich tak samo anonimowa pozostaje moja blada gęba? a może po prostu mieszka ich w oficynie zbyt wielu, by spamiętać. ciągle widzę nowe twarze. niektórzy wyróżniają się strojem.
na podwórkowe schody wychodzi taki czarny-czarny man w czerwonym dresie Kappa. widać, trzyma fason. ma telefon pod kolor metalik. on też chyba wychodzi z tamtego mieszkania zaraz przy wejściu.
jak oni tam żyją?
nie widziałem, ale się domyślam, po ilości osób jaka tam wchodzi.
rodzina z Senegalu. poważny pan, pojawia się na schodach w garniturze, elegancka tradycyjnie nosząca się pani, chyba matka dwóch nastoletnich chłopców, zahartowane chłopaki :> w najzimniejsze dni roku widzę ich na podwórku w klapkach, bez skarpetek i się zastanawiam jak to możliwe, że im nie zimno. przecież są z Afryki, powinno im być tym bardziej.
— selekcja naturalna – odpowiada Abbi – w Afryce przeżywają tylko najsilniejsi.
— dokładnie, Koszmar Darwina
poza nimi do tego mieszkania, które sprawia wrażenie mrocznej klitki, wchodzi i z niego wychodzi jakaś dziesiątka młodych mężczyzn. nie do wiary jak oni się tam mieszczą?
— na stu metrach mogą żyć nawet w dwudziestu. w pokojach mają wzdłuż ścian kanapy, które na noc rozkładają i śpią wszyscy razem. nawet w kuchni mają łóżka. zresztą każde wolne miejsce w mieszkaniu jest dobre, kiedy się pojawia nowy znajomy uchodźca.
— jeszcze sto lat temu u nas też się tak mieszkało. teraz wszyscy chcą mieć co najmniej własne mieszkanie. kogo zadowala dzisiaj pokój? chyba tylko komunistów.
— pokój? – Abbi spogląda przez okno na podwórko – o pokoju marzą ci właśnie młodzi, gnieżdżący się tam pokątnie Afrykanie.
— niekoniecznie. może tak lubią właśnie gnieździć się, i taka jest ich przewaga nad nami pozamykanymi we własnych domach Europejczykami.

część pierwsza

podwórko i schody