SHI

najeździłem się ostatnio autobusami do Cieszyna. załatwiałem emigrację :> aż spotkałem wiedźmę. miała na czole wytatuowane IHS, lecz odwrotnie, jak na maskach ambulansów – lustrzane odbicie. pomyślałem: wariatka, pewnie sama sobie wydziarała na granicy włosów, żeby schować można było pod grzywką. a włosy siwe spięte miała w wysoki kok i ufarbowane na żółto. stara była, lecz ubrana z młodzieńczym gustem, pod kolor, w granatowe ogrodniczki i czerwoną koszulę.
usiadła po drugiej stronie przejścia. czytałem właśnie Kereta i poczułem zapach jajek…
jadła je na twardo. śmierdziało.
nie lubię jajek, zwłaszcza ugotowanych na drogę, z zazieleniałym żółtkiem.
gdyby nie ten zapach, też zwróciłbym na nią uwagę, nieco później. gdy mijaliśmy klasztor Kalwarię, zaczęła mamrotać i złożyła ręce. pomyślałem: zdrowaśki klepie dewotka… ale później, gdy na przedmieściach zaczęły się robić korki, a w autobusie wszystkim doskwierała kilkugodzinna jazda, ona, głosem opętanej dziewczynki z Egzorcysty zaczęła przeklinać? zaduch.
wtedy pojąłem: IHS, lustrzane odbicie i jajka…
Louis Cypher: w niektórych religiach jajko jest symbolem duszy.
to nie była wariatka. i z pewnością nie dewotka, a jeśli tak, to na wspak.

odloty

żegnam się z miastem hucznie, jak przystało: wyjeżdżam i chyba długo mnie nie będzie.
wczoraj zapiłem w Alchemii? i w Singerze. miałem blisko, bo odkąd stróżówka przestała spełniać wymogi, nocuję u Maćka. śpię na rozkładanej kanapie w pokoju przechodnim.
dzisiaj rano obudziły mnie kroki i szelest papierków.
niezupełnie przytomny otwieram zapluszczone oczy i widzę Maćka. trzyma nade mną wachlarzyk banknotów. stuzłotowych. robi mi nimi wietrzyk :>
— co to jest? – pytam łamiącym się głosem.
— ja powinienem zapytać – odpowiada Maciek z powagą – podobno nie masz pieniędzy i pożyczasz ode mnie, pijesz na kreskę.
— no… bo wydałem wszystko na wyprowadzkę.
— a to? – machnął mi znowu zielonymi nad głową.
— co?
— otwieram przed chwilą książkę, którą mi dałeś, a z niej wysypują się banknoty.
— co?
— pięć stów.
dopiero przy kawie dotarło do mnie, że książka którą Maćkowi dałem w prezencie, przeleżała u mnie na półce… nie pamiętam, kiedy ostatnio miałem ją w ręce, więc skąd te pieniądze?
— pewnie włożyłeś i zapomniałeś jak wiewiórka.
— prawda, kiedyś kiedy byłem bogaty :> miałem zwyczaj przechowywania w ten sposób kasy, ale za skrytkę służyło mi wtedy Siedem filarów mądrości, więc…
— …więc pewnie podrzucił ci je anioł stróż :> do książki O miłości i innych demonach nomen omen. przemyśl to.
przemyślałem.
po pierwsze: sprawa pozostanie zagadką. po drugie: dobrze, że… diabeł włożył pieniądze pod rękę Maćka, bo gdyby na przykład znalazcą był zet, straciłbym co najmniej 10% :>
a po trzecie…
— ile ci jestem winien na pożegnanie aniołku?

u Stasi

za granicą brakować będzie polskiego jedzenia :> pierogów ruskich, z kapustą i grzybami, gotowanej marchewki z groszkiem, kiszonych ogórków, a najbardziej z nich zupy.
brakować też będzie znajomych, z którymi… można czasem zjeść.
jak z Anuszką i Jarkiem, u Stasi.

wataszka

zrzut zdjęć z martwego peronu część pierwsza

continua…

zrzutu zdjęć z martwego peronu ciąg dalszy

z okna

na ulicę Justiniani oraz

na opuszczony pałac naprzeciwko :>

na parapecie

partyzantka

— gdzie mieszkasz?
— w kamienicy przy Justiniani.
— znaczy, że wróciłeś w czasy młodości – powiedział z uśmiechem Giuse, którego spotkałem przypadkiem podczas pierwszego wypadu w genueńskie zaułki.
— poniekąd… – zawiesiłem głos, bo kanały artykulacji zalała kaskada wspomnień wywołanych jego uwagą i… na tym stanęło. nasze przywitanie było krótkie, Giuse spieszył na spotkanie, więc pożegnał się „na zaś” i odszedł, a ja widząc jak znika za węgłem następnej kamienicy, uświadomiłem sobie, że w istocie wróciłem na „stare śmieci”. do mieszkania, w którym przed laty spędziłem pierwsze włoskie trzy miesiące, gdzie poznałem genueńskie zwyczaje życia w komunie, gdzie nauczyłem się gotować makaron al dente i kręcić kannę na chorągiewkę… ówczesna „rodzinka”, której na początku, zanim opanowałem podstawy języka, byłem milczącą i podatną na wpływy częścią :> owa rodzinka, owa rodzinka…
+
wieczorem na ulicy san Bernardo omal nie wpadłem pod koła motocykla, na którym siedział Biondo. trzyma się dobrze, choć zrazu go nie poznałem. był w kasku. to on mnie spostrzegł i zawołał.
Biondo mówi tak szybko i niewyraźnie, że z trudem go rozumiem. coś powiedział, ale hałas silnika… uśmiechnąłem się i poszedłem dalej, a szkoda bo nie musiałem :>
Biondo… pamiętam jak złamał miotłę na grzbiecie Architekta. porywczy z niego chłopak :> było to właśnie w mieszkaniu przy Justiniani. nie znałem wtedy jeszcze języka, stąd nie spostrzegłem, że koledzy z rodzinki się kłócą :> podobno Włosi zawsze rozmawiają podniesionym głosem /taki przynajmniej krąży stereotyp/ więc kiedy miotła poszła w ruch i eleganckim płynnym zamachem spadła ze świstem na gołe plecy… trach! dosyć natenczas wspomnień. najpierw trzeba je uporządkować… „stare śmieci”.