serenissima

ale gorąco! pedałować w takim słońcu, udręka, do tego uporczywy ruch na drodze. najgorsze są ferrari. nisko nadlatujące ryczące grzechotniki. ciężarówki też nie lepsze, zwłaszcza tiry z naczepami.
+
tutaj jazda rowerem wymaga uwagi: drogowskazy stanowią względną indykację, czasem kierunek trzeba brać przeciwny, by uniknąć głównych arterii. przezorny cyklista wystrzega się nawet dróg «krajowych», na mapie najczęściej znaczonych cienką czerwoną linią… przyjemnie się pedałuje, gdy wzdłuż drogi kukurydza.

upał zaczął się od razu rano, w Padwie. siedziałem spocony pod Katedrą, odpoczynek sobie robiłem… podszedł do mnie dziadek z laską. gapił się na załadowanego Krenciszka, potem spojrzał na mnie i zapytał: skąd przybyłeś? z Polski – mówię, a on na to: zuch. ile ci zajęło? chyba z dwa tygodnie?
ciekawe nieporozumienie. dało mi do myślenia :> nie wyprowadziłem dziadka z błędu, fajny pomysł mi podsunął.
+
kanał rzeki Brenty prowadzi mnie ku Wenecji: śluzy, przepławki, przystanie, łodzie i zatopione barki. dzisiaj transport sunie obok po wstędze rozgrzanego asfaltu, lecz pałace i rezydencje przybrzeżne świadczą o przeszłym znaczeniu tego sztucznego cieku: wodna przetoka w strefie weneckich wpływów rzuca tu i ówdzie głęboki semantyczny cień.
kanał skręcił w stronę morza, zgniła woda znalazła ujście a wraz z nim skończyła się też w miarę spokojna droga.
+
ostatnie kilometry przez portowo-przemysłowe Mestre nie należały do przyjaznych.
— dobrze jadę? – zaczepiłem napotkanego przechodnia. spojrzał ma mój rower.
— dobrze – wskazał wpadającą w zakręt dwupasmówkę bez pobocza – ale mostem nie wolno na rowerze – dodał z troską – uważaj, nie przegap zjazdu na chodnik, bo inaczej cię rozjadą… buona fortuna.
+
monumentalne nabrzeża mostu Wolności pojawiły się od razu za zakrętem. mijając skrzydlate lwy zauważyłem wspomniany wjazd na chodnik, faktycznie gdybym go ominął, już bym się na niego nie dostał: dzieliła go od jezdni blaszana bariera.

most do Wenecji, długi na siedem kilometrów? przejechałem już chyba 77, brakuje mi sił. ponadto bliski cel osłabia: w oddali widać dachy miasta. kilkanaście metrów przede mną, ma murku mostu przysiadł duży, morski ptak. pojawił się nagle spod mostu… zbliżam się do niego powoli, pedałuję pod wiatr… spogląda na mnie spokojnie, a kiedy prawie z nim się zrównuję, rozpościera skrzydła i unosi się bez wysiłku na wietrze szybując chwilę wraz ze mną. zmęczony spojrzałem mu w oczy, a on zaśmiał się z mewim jazgotem i wzleciał w przestworza czyniąc na niebie znak :> najjaśniejszej Serenissimej.

  • facebook

inne losowo wybrane posty

reakcje

yano

dziwne wielce, kto pedałuje na tym rowerze? Bo chyba dziś około midnight widziałem szanownego autora blogu na podwórku Psa przepięknego. Czyżby jakieś zwidy? Albo to te słynne teleportacje Kiwiego – chyba będziemy trzymać się jednak tej wersji.
Z niecierpilwością czekam na ciąg dalszy

bnzr

to nie byłem ja :> to był mój sobowtór :>

cyklista

Most Wolności nie jest autostradą, a więc można nań wjechać na rowerze, a tym samym także wrócić na stały ląd. Pozdrawiam.

bnzr

autostradą /dosłownie/ nie jest, ale drogą szybkiego ruchu niewątpliwie /bez pobocza/ :> bałem się, że nie uda mi się cało z niego zjechać.

cyklista

Piszesz w czasie przeszłym z czego wnioskuję, że jesteś już na stałym lądzie. Wybieram się do Włoch, w tym i do Wenecji we wrześniu, oczywiście też na rowerze. Twoje doświadczenie może mi być pomocne. Napisz jak wydostałeś sie z Wenecji, po moście czy tratwą Twojego przyjaciela. Czy most w drugą stronę, z Wenecji, też ma chodnik po którym można się cało i bez ryzyka ewakuować. Pozdrawiam. jmo

bnzr

tratwą przyjaciela oczywiście… :>
/chodnik z drugiej strony też jest, ale zaczyna się po kilkudziesięciu, kilkuset? metrach. z początku wygląda, jakby go nie było. ja za pierwszym razem dałem się nabrać i wybrałem ten którym wjechałem, skończyło się tak, że musiałem wracać /jak opisałem/. powodzenia.

reaguj/react