Mendoza
Eduardo, fragment „Miasta cudów”
nasz wielbłądnik nazywał się Mahmoud. niezły był z niego agent… najpierw gwizdnął geologowi młotek. potem pozwolił nam zabrać mu jego nóż, by następnie na wesoło móc wymienić się fantami i w ten sposób zostać wielkimi przyjaciółmi.
kiedy geolog wrócił do Chartumu, Mahmoud poprowadził mnie na pustynię w poszukiwaniu rysunków naskalnych.
pejzaż na południe od Derudeb był spłowiały i spalony słońcem; teren pocięty był długimi ścianami z szarej skały. w uedach rosły palmy dum, a na równinach rozsiane akacje. drzewa te miały płaskie, nagie o tej porze roku korony przypudrowane żółtym kwieciem, długie białe kolce na ich gałęziach sprawiały wrażenie sopli lodu. nocą, gdy nie śpiąc wpatrywałem się w gwiazdy, miasta Zachodu wydawały mi się smutne i obce, a pretensje „świata sztuki” kompletnie idiotyczne. w przeciwieństwie tu czułem się, jakbym wrócił do domu.
Mahmoud nauczył mnie sztuki rozpoznawania śladów na piasku: gazeli, szakali, lisów, kobiet…
Paddy Booz opowiada, że na ulicy pewnego prowincjonalnego chińskiego miasteczka, spotkał mistrza Tao. Człowiek ten ubrany był w błękitną tunikę Wielkiego Mistrza i nosił wysoki kapelusz. Razem ze swoim młodym uczniem przeszedł ponoć piechotą całe Chiny, wzdłuż i wszerz.
— Ale co takiego robiłeś Mistrzu – zapytał go Paddy – w czasie Rewolucji Kulturalnej?
— Wybrałem się na spacer w góry Kunlun.