Magdalenka

w słońcu na schodach przy fontannie. zapaliłem papierosa. patrzyłem na przechodniów… spojrzałem w lewo: coś mi umknęło więc :> zaciągnąłem się i spojrzałem w prawo. puściłem chmurę, poleciała z wiatrem i się rozwiała. znowu spojrzałem w lewo i strząsnąłem popiół, a kiedy z kolei spojrzałem w prawo, wytrzeszczyłem gały. na stopniu tuż przy mnie siedziała dziewczynka, siedziała jakby ze mną; blondynka, cztery, pięć lat, uśmiechnięta. zadowolona.
skąd się wzięła? – myślę i patrzę wokół. poza przechodniami nikogo, żadnej mamy…
siedzimy tak sobie obok siebie chwilę. dopalam papierosa i pytam: jak masz na imię? a ona… zdziwiona?
— jak masz na imię – powtarzam i słyszę: I don’t speak polish.
so… zapytałem ją: what’s your name, where is your mom… a wtedy zjawił się chyba jej starszy opiekun. nie wiem skąd. odbiegli razem. nieważne dokąd.
— polowanie na pedofila? sziwalingam

abraxas

letnia kolonia w Amsterdamie 75 lat później

w pobliżu placu Dam, w wąskiej, dyskretnej uliczce, znajdował się /a może jest tam nadal?/ znany mi i lubiany coffeeshop Abraxas.* na przeciwko jego wejścia stała ławka. zmęczony włóczęgą usiadłem na niej tego upalnego i dusznego dnia…
spojrzałem w stronę zalanego słońcem placu. nagle z przewalającego się po nim tłumu wyskoczyło dwóch rolkowców i wpadło w zacienione wąskie gardło uliczki. to był czas techno, a oni wyglądali na wyznawców. zatrzymali się pod drzwiami coffeeshopu, a kiedy wchodzili do środka dosłyszałem słowo. nie byłem pewien, może mi się zdawało? nie wyglądali na Polaków, lecz usłyszałem po polsku.
po chwili jeden z nich wyszedł albo raczej wytoczył się na rolkach przed Abraxas i zapytał mnie, po angielsku, czy może usiąść. zrobiłem mu miejsce na ławce i mówię po polsku: jasne, siadaj – chcąc sprawdzić czy wcześniej się nie przesłyszałem, lecz on nie zareagował. nie zdziwił się ani nie odpowiedział, tylko skinął głową i usiadł.
siedzimy tak obok siebie i nic.
myślę: pomyłka, zresztą nieważne. chciałem tylko upewnić się co do omamów – konkluduję, a wtedy on nie odwracając głowy i patrząc od niechcenia nie wiadomo gdzie, mówi: Polacy…
że co? nadstawiam ucha, a on powtarza niby tak do siebie, powtarza po polsku :>
nawiązaliśmy zdawkową rozmowę. zapytał mnie gdzie śpię.
— tu i tam. na łodziach, jeśli da się wejść.
— a masz kasę? – pyta.
— mam – odpowiadam wykrętnie.
— bo ja mieszkam tam – wskazał piętro nad coffeeshopem – nad Abraxas. gdybyś chciał, mogę wynająć ci łóżko :>

* pitagorejsko-gnostyckie Abraxas to Najwyższe Bóstwo

żagle

ślimak

w spodniach i w przepoconej koszulce. na kanapie pod otwartym oknem.
taki zza niego szelest liści i piór dochodził, że nie dawał zasnąć. czereśnie – pomyślałem – czereśnie najlepsze prosto z drzewa :> i koncert na szpaki i koguta.

powrót

w drodze.
mył ręce wodą z kanistra. gdy tylko mnie dostrzegł, skinął głową bym się nie zbliżał, mimo to podszedłem.
— do Polski? – pytam nieśmiało.
— a… - wytarł dłonie w spodnie – z zasady nikogo nie biorę, ale do Polski…

bikinitopless

kocyk, plecak, butelka i klapki... widok na depresję z murku powodziowego pod Skałką :>

kolarka