high end, strange end

jesteśmy w knajpie przy kinie High End 54 w centrum socjalnym Tacheles. niesamowite miejsce, zajmuje cały, ogromny, chyba XIX-to wieczny pałac o wczesno industrialnym wyglądzie, przywodzącym na myśl architekturę Blade Runnera.
nie znam historii tego miejsca, nie wiem kiedy zostało zeskuotowane, prawdopodobnie jeszcze za czasów Muru i czadów więziennej oazy West. teraz to ewidentny ośrodek kultury alternatywnej: kilka knajp, w tym jedna elegancka, na piętrze ogromna imprezowa sala, a na drugim albo trzecim kino z miłą kawiarenką, w której to właśnie rozwaleni wygodnie kontemplujemy berlińską atmosferę. metalowy pomost ponad ogromną bramą prowadzącą na podwórko zagracone instalacjami rzeźbopodobnymi, łączy nas z drugą mieszkalną częścią tej ex manufaktury. czasem ktoś stamtąd wychodzi i patrzy jak tu sobie siedzimy i palimy…
— ale bomba – mówi Gianni. to prawda. jesteśmy już kompletnie załatwieni… sorry chłopaki. stało się to za moją namową. stęskniłem się za nałogiem, więc jak zwykle w takich przypadkach, odłożyłem na bok inne sprawy i poprosiłem kolegów, byśmy poszli razem. od razu ruszyliśmy do Tacheles na Oranienburgerstrasse, bo wystarczyło raz zobaczyć z oddali ten gmach, by poczuć to, co każdy palacz zawsze czuje bez wątpienia.
w knajpie na parterze obsługuje pewien Brazylijczyk który, kiedy zbliżyłem się do baru, zagadał do mnie po włosku. pomyślałem: to dobry znak, więc zapytałem go dyskretnie /w tym dyskretnym jak na niemieckie otoczenie języku/ gdzie by tu można było coś kupić. on żachnąwszy się, powiedział: niestety, tu jest lokal, a w lokalu jak się domyślasz, amico mio, niczego w tym stylu sprzedawać nie wolno, ale… – zawiesił znacząco głos wskazując blaszane wrota na podwórko – jeśli sprawdzisz tam, kto wie? może… więc skinąwszy głową na tymczasowe pożegnanie, przekazałem kolegom jak się sprawy mają i poszliśmy we wskazanym kierunku.
na podwórku stoi stragan. na straganie i wokół niego kilku chłopaczków dwudziestoletnich i jeden Polaczek /jak się później okazało/ grają w karty. przystajemy obok chcąc zapytać, lecz czekamy bo trwa rozgrywka. wreszcie oczy zwycięzcy podnoszą się znad kart, spogląda wędrując wzrokiem kolejno po każdym z nas… dobrze trafiliście odpowiada i kładzie na ladzie kawał wielkości kasztana.
dalej poszło jak z płatka i po bibułce. skręciliśmy kannę i spaliliśmy ją wspólnie z chłopakami z bancarelli /straganu/. ten co nam sprzedał, po tym zarapował. po niemiecku. good language for this kind of expression – mówię, a z ust blondyna, dotąd się nie odezwał, słyszę: dobry, po polsku z sarkazmem. spoglądam na niego i widzę, fakt, swojska gęba… we włoskim towarzystwie Włochem jestem, więc żadnej komitywy. nie dałem mu znać, może zdołał? chociaż moja gęba swojska niet…


poszliśmy potem na górę. do kawiarenki przy kinie, w której właśnie siedzimy. palimy. przed chwilą przyplątał się dziwny koleś. straszy gaduła. Davide zna niemiecki z racji tyrolskiego pochodzenia, więc koleś ględzi mu ciągle prawie na ucho. nie słucham, mam ciekawsze rzeczy w głowie do myślenia, lecz nagle słyszę: DOBRZE. wyraźnie dobrze… więc ten gaduła to także Polak? nieźle, NIEŹLE. pamiętacie ten punkowy kawałek sprzed prawie 2o lat? “Berlin Zachodni, Berlin Zachodni tu stoi Polak co drugi chodnik…” – zaśpiewałem, lecz on zachował się jakby nic nie pojął. już przejąłem się, że zaczęły mnie nękać omamy, lecz wtem słyszę jak przez zęby rzuca we mnie bluzgiem w dziwnym języku, ni polskim ni rosyjskim, na pewno słowiańskim… zatkało mnie i pewnie zrobiłem minę. spojrzałem na kumpli i zagadałem do nich po włosku. też byli zdziwieni, chociaż dokładnie nie zrozumieli, ale poczuli co ślina kolesiowi przyniosła.
— sklął mnie bastardo di porka putana – mówię i czuję że muszę się odegrać, bo tak nie może być. a koleś dalej szfargoce po niemiecku, trochę po angielsku, jakby nigdy nic. więc patrzę na niego coraz złośliwiej i się zastanawiam: co on zacz? skąd się wziął? Polak który nienawidzi swej przeszłości? pochodzenia? patrzę na niego i już wiem jak zaczepić go znowu. za pierwszym razem w istocie może przesadziłem sugerując coś przyśpiewką, więc natenczas zadziałam inaczej.
— przepraszam, jak daleko stąd do kraju? – pytam oczywiście po polsku, bo przecież rozumie…
…bez reakcji. gada dalej i nie słyszy, więc upierdliwie – nie daję łatwo za wygraną – zaczynam się nim bawić: dam ci chuju teraz popalić…
— PRZEPRASZAM, JAK DALEKO STĄD DO KRAJU? – powtarzam głośniej. zadziałało. odwraca się i przez ramię, tym samym dziwnym słowiańskim narzeczem, którego nie potrafię zacytować, bo taki koślawy, mówi dykcją Bonda, Jamesa Bonda: mam to w dupie. w dupie mam te wasze sprawy polsko-ruskie…
— polsko ruskie? nu szto ty, kamarat? kak tiebia zawut? – dręczę dalej, a Włosi z którymi siedzę patrzą na mnie z uznaniem – quante lingue parli, Benowski, e?
— mienia zawut Tomas. i jestem Niemcem i dosyć już – ciągle po słowiańsku.
— nie dosyć, bo mnie skląłeś. czemu tak brzydko do mnie? CZEMU?
— przepraszam.
powiedział na koniec przepraszam po czysto polsku. kim on był? Ziemek zasugerował ostatnio, kiedy mu to opowiadałem, że koleś mógł być z Łużyc. mógł być, ale kim jest pozostanie tajemnicą. jak zwykle w takich przelotach…

  • facebook

inne losowo wybrane posty

reakcja

mariop

burnlin puff – oranien… taa, ja ;)

reaguj/react