we love /pedofobia/

...pozwólcie dzieciom przychodzić do mnie... suffer the little children to come unto me...

na Plantach, pod kurią biskupią i oknem papieskiem :> Cracow close to the pope's window

skradziony uśmiech Mony


symbol Merkurego jakim oznaczone zostały niektóre zdjęcia świadczy, że pozwoliłem je sobie ?:> ściągnąć z netu oraz podrasować. to uwaga dla porządku i spokojnego sumienia.

_

Rotunda

moglibyśmy

stanowczo natura uzbraja każdy gatunek w przymioty zależne od usług, jakich się od niego spodziewa! społeczeństwo to druga natura! Balzac ustami Corentina w Blaskach i nędzach… posiadam wielkie talenty, ale świat ma je za nic: to tak samo, co gdybym był kretynem! tamże Contenson, i dalej… okoliczności są przeciw nam. moglibyśmy być kryształem, jesteśmy ziarnkami piasku. to wszystko.

Balzac w hamaku

— uporu i odwagi trzeba, by czytać dzisiaj Balzaka – powiedział Maciek.
— odwagi może niekoniecznie, a upór? się przydaje w ogóle, natomiast Balzak… to niewątpliwie literatura najwyższej klasy. ponadto w tłumaczeniu Boya jest niczym „dwa w jednym” :> elegancki, gładki tekst, wartka akcja, do tego myśli jak cukierki, nad którymi miło zatrzymać się dla przyjemności z mądrości… Boy Balzak jest najzwyczajniej mistrzem słowa. przeczytałem ostatnio kolejną jego książkę i ponownie zachwycił mnie smak tej głęboko psychologicznej prozy… romanse? należy podchodzić do nich bez uprzedzeń nie zapominając, że lektura wymaga odpowiednich warunków: komfortowej nudy? osobiście Balzaka czytam latem, w ogrodzie pod orzechem, w hamaku :> to już tradycja, chociaż wzięła się z przypadku.

u rodziców, gdzie jestem z wizytą, mam około 500 kg książek; są zmagazynowane na strychu, w nieopisanych kartonowych pudłach. nie potrafię w nich się rozeznać. z powodu upływu czasu, nie pamiętam jaka jest ich zawartość – jeśli czegoś szukam, trudno mi znaleźć, zwłaszcza, że to wiąże się z ciężką pracą… próbując jej uniknąć, dwa lata temu trafiłem na Balzaka.
+
przyjechałem wtedy na kilka dni /jak obecnie/ panowały nieznośne upały. kryjąc się przed słońcem rozpiąłem w ogrodzie hamak; przyjemnie było wyciągnąć się w cieniu. dla pełnej satysfakcji brakowało sympatycznej, niezbyt ciężkiej książki.
wybrałem się na strych. nie miałem siły przekopywać moich zapudłowanych zbiorów, dlatego przejrzałem tomy leżące na wierzchu. zobaczyłem wśród nich Balzaka: sześć ładnie wydanych tomów kupionych na przecenie, których nie zdążyłem dotąd przeczytać… zważyłem w dłoni „Blaski i nędze życia kurtyzany” i zdecydowałem /tytuł mnie zachęcił :>/.
+
to był udany wybór, tym bardziej że książka miała dla mnie nadzwyczaj realne odniesienie… nawet zastanawiałem się, czy nie dać jej ojcu w prezencie… żeby nie robił z siebie błazna, jak opisany przez Balzaka podstarzały, zakochany w dwudziestolatce baron Nucingen…
+
minął rok i nastało gorące lato. znowu zjawiłem się w odwiedziny u rodziny… podobne okoliczności sprawiły, że ponownie sięgnąłem po Balzaka. tym razem była to „Fizjologia małżeństwa”, która okazała się lekturą ciekawszą od poprzedniej! będąc kawalerem :> czytałem ją przede wszystkim w kontekście moich najbliższych. doszedłem do wniosku, że tę książkę powinni przeczytać zarówno ojciec i matka, jeśli na naukę nie jest już dla nich za późno…
+
w tym roku przyjechałem z myślą o Balzaku w hamaku. na strychu czekała na mnie Kobieta trzydziestoletnia… jest dobra. podoba mi się.

zadra

zaszczekał pies, potem na dróżce przed domem zgrzytnął żwir i usłyszałem głos:
— jest ojciec?
zaskoczony zamknąłem książkę – chyba mi się przesłyszało? kto poza mną męskim głosem może tutaj pytać o ojca?? – ogarnął mnie chwilowy stupor i… przypomniałem sobie, że przecież mam brata! przyrodniego brata, którego nie widziałem kilkanaście lat… podniosłem się z hamaka i ruszyłem, by sprawdzić, czy nie wiodą mnie omamy.
to był on. poznałem go bez problemu, mimo że wyrósł na porządnego dresa /oceniam powierzchownie styl w jakim się nosi/. stał na ganku. rozmawiał z moją matką…
ucieszył się na mój widok. podszedł i podał mi rękę… ma niezły ścisk w dłoni, jest wyższy ode mnie i lepiej zbudowany; wyglądam przy nim jak chuchro :> dotknęła mnie gwałtowna zmiana perspektywy, we wspomnieniach to ja zawsze byłem większy i silniejszy, a teraz? jestem od niego już tylko starszy.
+
poszliśmy pogadać do miejscowej knajpy. zajęliśmy ławkę pod parasolem i wymieniając uwagi na wolne tematy odświeżamy znajomość albo raczej poznajemy się na nowo, na dorosło wspominając dawne dobre czasy…
kiedyś widywaliśmy się częściej. ojciec przywoził go prawie co niedziela. był to okres „erupcji” jego uczuć rodzicielskich; wcześniej nie interesował się swoim drugim synem, przynajmniej nic mi o tym nie wiadomo, aż do dnia w którym matka z powagą na twarzy i w głosie powiedziała: masz brata… wydało mi się to dziwne, bo od dawna, od jego urodzenia wiedziałem, że mam… o co chodzi zrozumiałem, dopiero gdy wyjaśniła, że wkrótce go zobaczę.
czy się polubiliśmy? za mało było jego wizyt i za szybko ustały. niewiele pozostało po nich wspomnień poza tym /najważniejszym/: że zdarzyło mi się mieć młodszego brata…
— słyszałem że nasz stary ma dwudziestoletnią dupę – młodszy brat ni stąd ni zowąd zmienił temat.
— dwudziesto DWU letnią – odstawiłem na stolik pustą szklankę.
— ładna?
— nie wiem, nie widziałem. rzadko tutaj bywam, a stary się nią… przynajmniej przede mną, nie chwali.
— pewnie się boi.
— niby czego?
— że mu ją odbijesz.
— ja? żartujesz. jemu już wystarczająco odbiło.
+
— z niego to dopiero będzie „pies na baby” – powiedział uśmiechnięty ojciec wskazując mnie roziskrzonym wzrokiem. jego kumple, z którymi pił piwo i palił papierosy, zarechotali… ZAWSTYDZIŁEM SIĘ, bo… przyłapałem tatę na czymś czego nie powinien był robić* i w zamian /jedynie tak potrafiłem to sobie wytłumaczyć/ usłyszałem coś, co wstrząsnęło mną, jakbym co najmniej dostał w twarz albo został publicznie wytargany za ucho… byłem w wieku, kiedy chłopiec naturalnie zafascynowany jest mężczyzną, a wszelkie insynuowane związki z kobietami /matka i siostra się nie liczą :>/ są dla chłopca poniżające. nie mieściło mi się w głowie, jak ojciec mógł coś takiego powiedzieć? przecież dobrze wiedział, że nie bawię się lalkami…
taki obrazek wyłonił mi się z pamięci na słowa brata: że niby miałbym staremu odbijać… a przydało by mu się za tamto, co powiedział :> oczywiście wiem, że tata nie chciał mnie wtedy obrazić, broń boże, nie chowam do niego urazy :> on najprawdopodobniej chwalił się przed kolegami swoimi podbojami, a na mój widok, powiedział co mu gorzka od piwa ślina na język przyniosła… ot.

jak daleko może upaść jabłko od jabłoni? – zastanawiam się czasem – ile mam w sobie psa… i jakiego? goniącego za suką z wywieszonym kutasem, czy z wściekłą pianą na pysku /jak szczuty na Żyda doberman/? ojciec bez wątpienia bliżej ma do tego pierwszego. podobno matkę zdradził zaraz po ślubie, a dalej kontynuował regularnie. oj, działo się w domu z tego powodu: kłótnie, awantury, bijatyki, po których tata znikał na kolejne manewry… dlatego wypowiedziane przez niego zdanie o psie tak mnie dotknęło… mimo dziecięcej „błogosławionej nieświadomości”, kontekst nie był mi obcy: rozgoryczona mama w ten sam sposób mówiła o nim. PAMIĘTAM, jak po każdej jego zdradzie powtarzała, że świat bez mężczyzn byłby lepszy… że ONI są w ogóle do niczego nie potrzebni – kazała mi wysłuchiwać babskich żali jakby nie wiedziała, że mam wrodzone aspiracje do bycia jednym z nich. rzecz jasna robiła to bez premedytacji, ona po prostu skarżyła się na los… nie mam do niej pretensji :> chociaż mógłbym mieć o tyle, o ile obarczyła mnie odpowiedzialnością, że od niego nie odeszła – wyznała mi po latach… rodzina z Bawarii chciała nas do siebie sprowadzić, a kiedy było już wszystko przygotowane do wyjazdu, matka postanowiła zostać: dzieci potrzebują ojca – uzasadniła decyzję – a TY byłeś w niego wtedy ZAPATRZONY.

— następne? – zapytał mój przyrodni wstając z ławki.
— następne – odpowiedziałem – i kup może papierosy… czekaj. dam ci kasę.
— zostaw – młodszy usadził mnie zdecydowanym gestem i zniknął w zadaszonym barze.
fajnie mieć brata. szkoda tylko, że jego widok /że jego istnienie/ wiąże się z przebytą w dzieciństwie ciężką traumą…

ojciec znowu zniknął. nie było go już kilka dni, więc zaniepokojona matka wzięła mnie za rękę i ruszyliśmy na poszukiwania… często mnie tak brała, bo byłem użyteczny. wystarczyło, że powiedziała: szukaj taty, szukaj, a natychmiast cały zamieniałem się we wzrok :> tym razem wypatrzyłem go na ulicy Szersznika /jedna z dochodzących do Rynku w Cieszynie/. pamiętam, dostrzegłem zaledwie mgnienie zderzaka, po którym rozpoznałem naszą skręcającą za róg syrenkę… pieszo nie mieliśmy szans, uciekł nam, lecz był blisko, bo ulicę dalej trafiliśmy na zaparkowany samochód. niedługo potem zauważyłem go w oknie słynnego hotelu Pod Jeleniem…
jeżeli ktoś z was zobaczyłby, co się dalej działo, zrozumiałby kolejny powód dla jakiego moja biedna, zazdrosna matka zabierała mnie na „akcje”. robiła to nie tylko dla moich bystrych oczu… ona posługiwała się mną jak wytrychem albo jak taranem, jeśli „łagodne” perswazje nie skutkowały… pokazywała mnie portierom wykrzykując: JEGO OJCIEC z LAFIRYNDĄ! w tym hotelu! gdzie on jest?? SZUKAJ TATY SZUKAJ, i wypuszczała mnie z rąk, bym wkrótce wpadł na trop wskazywany mi spojrzeniami zażenowanych świadków… i stało się, że nakryliśmy ojca w łóżku z kobietą. z przyszłą matką mojego brata… straszne, że musiałem to oglądać… zadra na duszy. pies na baby.
na szczęście :> teraz nie jestem już wrażliwy. mam swoje lata, niewiele może mnie zadziwić, poza tym wypiłem trzy piwa i zaraz sobie zajaram… właśnie z baru wyszedł mój przyrodni. uśmiechnięty od ucha do ucha niesie dwa przepełnione kufle. z kieszeni rozpiętej koszulki wystaje mu paczka szlugów, a złoty łańcuszek błyszczy na klacie.
— braciszku, jak dobrze że jesteś!

na zdjęciach Cieszyn

* pić i palić :>