cyklista

kole, kole, koleżanka zapytała przy okazji, jak sobie radzę. podumałem chwilę i mówię zgodnie z prawdą: na rowerze jeżdżę. codziennie. staram się zmieniać trasę, z ciekawości… nabyłem w tym celu szczegółową mapę z zaznaczonymi szlakami i jeżdżę… pedałowanie :> sprawia mi przyjemność… ćwiczę ciało, czuję że mój organizm staje się prężny, a znasz pewnie to staromodne przysłowie: w zdrowym c…
— zdrowa d… – uśmiechnęła się i spojrzała mi z niedowierzaniem w oczy. – i to ci wystarcza? przestałeś już brać? /dla osadzenia wątku nadmienię, że rozmowa ta odbyła się krótko po hamakowej iluminacji, po której zaprzestałem zażywania SRXT – nowszego i mocniejszego od PRZK środka antydepresyjnego jakim faszerowałem się pod koniec mej kuracji/.
— czy przestałem? no… tak.
— wiesz, że z dopingu nie wolno ot tak rezygnować.
— wiem /jak się nie mylę, ona wtedy też coś łykała/ ale cieszę się, że jestem czysty, że już na tym nie jadę. przesiadłem się… na rower… bardzo go lubię, traktuję jak najbliższą mi osobę. ma na imię Krenciszek, bo jest kompletnie zakręcony: kierownica, koła i oczywiście pedały, wszystko się w nim kręci i wiruje, a ja sobie na nim jeżdżę i na wszystko gwiżdżę…
— acha – z większym niedowierzaniem i w obcym języku – are you kidding?
— no. i am not. stało się tak jak powiedziałem. nie żartuję. doznałem oświecenia i teraz wiem, że wystarczy dalej pedałować, by wyjechać na prostą. przez ostatnie dwa miesiące objeździłem całą okolicę, znam prawie wszystkie drogi, dróżki i dróżyny, obejrzałem miejscowości, pola, kępy, lasy…
— no i? – nie zwiodła jej sielankowa przykrywka :> kobieca intuicja…
— no i kilka dni temu dojechałem do Ojcowa. zatrzymałem się na popas w turystycznym zajeździe, a tam w ogródku pod parasolami było już kilku podobnych do mnie :> bo trasa do Ojcowa to naprawdę dobra kilkunastokilometrowa droga… może zachcieć się pić…

idąc po wodę do baru zerknąłem przelotnie na siedzących rowerzystów, wśród których był co najmniej jeden cyklista… cykliści w przeciwieństwie do rowerzystów są wtajemniczeni… na czym to polega? hm… na przykład mój rower, Krenciszek, ma piętnaście lat. dla roweru to taki… nijaki wiek, bo albo rower jest stary i ściąga na siebie spojrzenia albo jest nowy i też ściąga na siebie spojrzenia… rozumiesz? natomiast rower “nijaki” nie ściąga na siebie spojrzeń osób niewtajemniczonych… tymczasem w Ojcowie kiedy odwróciłem się od baru z butelką wody w ręce, zauważyłem, że jeden z rowerzystów ogląda mojego Krenciszka, to był ów wtajemniczony cyklista.
— dobry rower – powiedział gdy zbliżyłem się z butelką – i szybki… – skinął głową z uznaniem. w podzięce również skinąłem głową, bo wśród cyklistów panują określone zwyczaje, rzekłbym: kolista etykieta…
— co nie powiesz? – kole kole.żanka spojrzała na mnie z jeszcze większym niedowierzaniem.
— serio, nie ściemniam… i wyobraź sobie ten wtajemniczony, elokwentny pan, w dalszym ciągu cyklicznej /od cyklizmu :>/ kurtuazji zapytał, czy przygotowuję się do wyścigu.
— jakiego wyścigu?
— za dwa tygodnie odbędzie się wyścig kolarski o puchar Marszałka. biorę w nim udział honorowy, a pytam, bo z marki i stanu pańskiego roweru, wnioskuję, że kolega myśli o wyczynie…
— że ja? – zdziwiłem się nie na żarty – że ja miałbym wziąć udział w wyścigu? – przez głowę by mi nie przeszło, bo ja amator /Wyścig Pokoju był wyścigiem amatorów tylko z nazwy/ nie sądziłem, że ja mógłbym…
— a mógłbym? – pytam, bo bardzo mnie to zainteresowało.
— oczywiście, że mógłbyś, a nawet będziesz mile widziany. wystarczy do trzech dni przed wyścigiem zgłosić się u organizatorów – tu cyklista podał mi wizytówkę – a w dniu zawodów przyjechać na czas na start na własnym rowerze.
— niesamowite – skwitowała z niewiarą kole-żanka – ty na pewno przestałeś brać? a jeśli tak, może powinieneś zacząć coś na wyciszenie – zachichotała.
— nie podoba ci się moja storia?
— podoba podoba… – przepraszająco skinęła rączką i obciągnęła na udach podsuwającą się jej z wrażenia spódniczkę. zawiesiłem na chwilę wzrok…
— no i co? – przerwała milczenie – wygrałeś ten wyścig?
— poczekaj. nie od razu, miła nie od razu, najpierw… nastawię wodę na herbatę, a potem… jak tak dalej pójdzie :>>>>

o tym jak się stało, że nie wygrałem Tour de France, a Giro d’Italia szusnęło mi koło nosa… ciąg dalszy.

  • facebook

inne losowo wybrane posty

reakcja

jo

Benio,
jestem w trakcie czytania tych wszystkich postow.. bo od niedawna wiem o istnieniu bloga, ale bardzo wkreca. szczegolnie rozbawila mnie opowiesc o puszce z 1943 ze stara kawa w srodku.bardzo krakowskie i przy okazji mozna natknac sie na puszke pandory. chcialbys?
stolarnia – to mi przypomina wiele historii z dziecinstwa :)

reaguj/react