odloty

żegnam się z miastem hucznie, jak przystało: wyjeżdżam i chyba długo mnie nie będzie.
wczoraj zapiłem w Alchemii? i w Singerze. miałem blisko, bo odkąd stróżówka przestała spełniać wymogi, nocuję u Maćka. śpię na rozkładanej kanapie w pokoju przechodnim.
dzisiaj rano obudziły mnie kroki i szelest papierków.
niezupełnie przytomny otwieram zapluszczone oczy i widzę Maćka. trzyma nade mną wachlarzyk banknotów. stuzłotowych. robi mi nimi wietrzyk :>
— co to jest? – pytam łamiącym się głosem.
— ja powinienem zapytać – odpowiada Maciek z powagą – podobno nie masz pieniędzy i pożyczasz ode mnie, pijesz na kreskę.
— no… bo wydałem wszystko na wyprowadzkę.
— a to? – machnął mi znowu zielonymi nad głową.
— co?
— otwieram przed chwilą książkę, którą mi dałeś, a z niej wysypują się banknoty.
— co?
— pięć stów.
dopiero przy kawie dotarło do mnie, że książka którą Maćkowi dałem w prezencie, przeleżała u mnie na półce… nie pamiętam, kiedy ostatnio miałem ją w ręce, więc skąd te pieniądze?
— pewnie włożyłeś i zapomniałeś jak wiewiórka.
— prawda, kiedyś kiedy byłem bogaty :> miałem zwyczaj przechowywania w ten sposób kasy, ale za skrytkę służyło mi wtedy Siedem filarów mądrości, więc…
— …więc pewnie podrzucił ci je anioł stróż :> do książki O miłości i innych demonach nomen omen. przemyśl to.
przemyślałem.
po pierwsze: sprawa pozostanie zagadką. po drugie: dobrze, że… diabeł włożył pieniądze pod rękę Maćka, bo gdyby na przykład znalazcą był zet, straciłbym co najmniej 10% :>
a po trzecie…
— ile ci jestem winien na pożegnanie aniołku?

  • facebook

inne losowo wybrane posty

reaguj/react