na parapecie

partyzantka

— gdzie mieszkasz?
— w kamienicy przy Justiniani.
— znaczy, że wróciłeś w czasy młodości – powiedział z uśmiechem Giuse, którego spotkałem przypadkiem podczas pierwszego wypadu w genueńskie zaułki.
— poniekąd… – zawiesiłem głos, bo kanały artykulacji zalała kaskada wspomnień wywołanych jego uwagą i… na tym stanęło. nasze przywitanie było krótkie, Giuse spieszył na spotkanie, więc pożegnał się „na zaś” i odszedł, a ja widząc jak znika za węgłem następnej kamienicy, uświadomiłem sobie, że w istocie wróciłem na „stare śmieci”. do mieszkania, w którym przed laty spędziłem pierwsze włoskie trzy miesiące, gdzie poznałem genueńskie zwyczaje życia w komunie, gdzie nauczyłem się gotować makaron al dente i kręcić kannę na chorągiewkę… ówczesna „rodzinka”, której na początku, zanim opanowałem podstawy języka, byłem milczącą i podatną na wpływy częścią :> owa rodzinka, owa rodzinka…
+
wieczorem na ulicy san Bernardo omal nie wpadłem pod koła motocykla, na którym siedział Biondo. trzyma się dobrze, choć zrazu go nie poznałem. był w kasku. to on mnie spostrzegł i zawołał.
Biondo mówi tak szybko i niewyraźnie, że z trudem go rozumiem. coś powiedział, ale hałas silnika… uśmiechnąłem się i poszedłem dalej, a szkoda bo nie musiałem :>
Biondo… pamiętam jak złamał miotłę na grzbiecie Architekta. porywczy z niego chłopak :> było to właśnie w mieszkaniu przy Justiniani. nie znałem wtedy jeszcze języka, stąd nie spostrzegłem, że koledzy z rodzinki się kłócą :> podobno Włosi zawsze rozmawiają podniesionym głosem /taki przynajmniej krąży stereotyp/ więc kiedy miotła poszła w ruch i eleganckim płynnym zamachem spadła ze świstem na gołe plecy… trach! dosyć natenczas wspomnień. najpierw trzeba je uporządkować… „stare śmieci”.

  • facebook

inne losowo wybrane posty

reaguj/react