abraxas

letnia kolonia w Amsterdamie 75 lat później

w pobliżu placu Dam, w wąskiej, dyskretnej uliczce, znajdował się /a może jest tam nadal?/ znany mi i lubiany coffeeshop Abraxas.* na przeciwko jego wejścia stała ławka. zmęczony włóczęgą usiadłem na niej tego upalnego i dusznego dnia…
spojrzałem w stronę zalanego słońcem placu. nagle z przewalającego się po nim tłumu wyskoczyło dwóch rolkowców i wpadło w zacienione wąskie gardło uliczki. to był czas techno, a oni wyglądali na wyznawców. zatrzymali się pod drzwiami coffeeshopu, a kiedy wchodzili do środka dosłyszałem słowo. nie byłem pewien, może mi się zdawało? nie wyglądali na Polaków, lecz usłyszałem po polsku.
po chwili jeden z nich wyszedł albo raczej wytoczył się na rolkach przed Abraxas i zapytał mnie, po angielsku, czy może usiąść. zrobiłem mu miejsce na ławce i mówię po polsku: jasne, siadaj – chcąc sprawdzić czy wcześniej się nie przesłyszałem, lecz on nie zareagował. nie zdziwił się ani nie odpowiedział, tylko skinął głową i usiadł.
siedzimy tak obok siebie i nic.
myślę: pomyłka, zresztą nieważne. chciałem tylko upewnić się co do omamów – konkluduję, a wtedy on nie odwracając głowy i patrząc od niechcenia nie wiadomo gdzie, mówi: Polacy…
że co? nadstawiam ucha, a on powtarza niby tak do siebie, powtarza po polsku :>
nawiązaliśmy zdawkową rozmowę. zapytał mnie gdzie śpię.
— tu i tam. na łodziach, jeśli da się wejść.
— a masz kasę? – pyta.
— mam – odpowiadam wykrętnie.
— bo ja mieszkam tam – wskazał piętro nad coffeeshopem – nad Abraxas. gdybyś chciał, mogę wynająć ci łóżko :>

* pitagorejsko-gnostyckie Abraxas to Najwyższe Bóstwo
  • facebook

inne losowo wybrane posty

reaguj/react