Casablanca

przeciągłe burczenie w brzuchu wybudziło mnie z drzemki. pomyślałem, że dobrze by było coś zjeść.
wstałem i zabrałem się do przyrządzania spaghetti w pomidorach z czosnkiem i oregano. po pół godzinie było gotowe, a jakie dobre! mniam. wytarłem usta w serwetkę i spojrzałem na zegarek: 16.55. za chwilę przyszedłby zet, gdyby się nie spóźnił, lecz ma to w zwyczaju… chce zrobić poprawkę na swoim blogu, a ja znam się nieco lepiej na tej sprawie.
minęła siedemnasta 17… nie jestem niecierpliwy, zdziwiło by mnie jego punktualnie nadejście, więc czekam i trawię… kiedy przyszedł zrobiłem po kawie :>
„poprawka” polegała na wklejeniu na stronę zdjęcia, banalne, gdyby nie trzeba było robić tego od początku: zakładając najpierw konto na serwerze, potem je konfigurując i tak d.
uporawszy się z powyższym :> przyszła kolej na zdjęcie. nie wiedziałem, że trzeba je będzie wybrać. i to był gwóźdź programu.

włożyłem płytę do stacji dysków, zaszumiał autorun i na monitorze ukazało się okno pełne miniatur… nie trzeba było ich powiększać, by rozpoznać obfotografowaną dziewczynę. jego nieobecną dziewczynę… jasny gwint, foty śmiałe, coraz śmielsze, erotyczne aż pod porno, a wiadomo jak to z porno, dasz mu palec a ono już trzyma cię za jaja… sorry, lecz pod wpływem podniety, wcisnąłem enter na jednej z miniatur i dostałem waginą po oczach. przeleciałem kilka następnych zdjęć i gdybym nie zaczął komentować, pewnie by nie zareagował mówiąc: nie te, nie, te są prywatne.
zamknąłem podgląd i pytam: w takim razie które? nie wiedział :> więc zagmerałem kursorem wśród miniatur… w ten sposób robota przeciągnęła się do „syta” :>
nad jednym z portretów zawahaliśmy się nieco dłużej.
— fajny – mówi – podoba ci się?
— fajna – mówię – szkoda, że ma katar.
— skąd wiesz, że ma katar? – zdziwiony.
— czerwony nos, nie widzisz?
— fakt.
tak. przypomniał mi się wyraźnie pewien fakt. był u mnie z nią, zaraz po moim powrocie z Drezna, miała wtedy katar. pamiętam, bo też miałem i zażywałem dobre lekarstwo, które jej poleciłem. a teraz patrząc na zdjęcie uświadomiłem sobie, że cała sesja mogła odbyć się wkrótce po owej wizycie…

cdn…

echo I

zdarzyło się to na tyle dawno, że nie warto wspominać wszystkich okoliczności. przebywałem wtedy za granicą, w podróży. od ilu miesięcy, nie pamiętam. jak się nie mylę, miałem nieplanowany postój w Casablance… jadłem wtedy jeszcze mięso. tak. dokładnie. gdy przyszedł esemes, kończyłem kebaba ze straganu na ulicy. wytarłem sos z palców, odblokowałem telefon i przeczytałem: ZDRADZIŁAM CIĘ.

esemes był oczywiście od mojej dziewczyny, którą zostawiłem w Polsce… cóż… ukłuło mnie gdzieś w okolicy żołądka, przeszyło na wskroś, ale odetchnąłem i po przysłowiowej minucie ciszy, która trwać mogła nawet pół godziny, odpisałem jej zgodnie z prawdą, tak jak ją wtedy pojmowałem, uczuciem jakie żywiłem… – napisałem – NIE SPODZIEWAŁEM SIĘ, ŻE BĘDZIESZ MI WIERNA.
NO I NIE BYŁAM! – odbiła natychmiast, pewnie zabolała ją moja „cyniczna” reakcja, jedyna riposta na jaką było mnie stać. bo czy w naszych, nieznośnie lekkich czasach, miałem prawo wymagać od niej poświęceń Penelopy? zresztą o czym mowa? nie byłem nigdy jej mężem… a ona? najprawdopodobniej, by nawet tego nie chciała…
w ten sposób, na zatłoczonej ulicy w centrum Casablanki delektowałem się nostalgią, jaka mną owładnęła, tęsknotą za wygasłą miłością… a może była jeszcze szansa do niej wrócić? – zadałem sobie pytanie i wtedy dostałem kolejną wiadomość. od niej. najwyraźniej dręczyło ją sumienie, miała kaca, moralniaka. napisała: o to bym się nie podejrzewała. z kim jak z kim, ale z NIM?!
kiedy dotarło do mnie wreszcie o kogo chodzi, zrobiło mi się niedobrze. o to z kolei ja bym się nie podejrzewał: że odczuję to tak fizycznie :< - złapał mnie przeciągły skurcz żołądka, na tyle silny, iż w pośpiechu musiałem skręcić na pobliski skwerek, by pod rosnącą tam palmę zwrócić świeżo zjedzonego kebaba. nie zdążyłem nawet zacząć go trawić…
— курва, хуй! – kląłem wycierając usta w serwetkę – пердољоны маткойебца. mimo, że go znam i wiem jak dawno mu oczy пиздаъ zarosły, O TO BYM GO NIE PODEJRZEWAŁ!
odetchnąłem głęboko i wysłałem mu wiadomość o treści: ŚWINIA. ŚWINIA. ŚWINIA. w odpowiedzi, która nadeszła ze sporym opóźnieniem przyznał się… do świństwa. przeczytałem: WYLUZUJ… NIE WIESZ JAKIE SĄ KOBIETY?

echo II

you are lost so do not mistake coincidence for fate

KOBIETY. jakie są? oby nie zostały potraktowane zbyt obcesowo, dlatego zrobię dygresyjny „skok w bok” i przypomnę coś z czasów zanim zadomowiłem się w pustelni kleparskiej, zanim dostałem i straciłem pracę mass mediach, w wyniku czego znalazłem się na bocznicy… ach piękne to były czasy końca lat dziewięćdziesiątych. bujałem się wtedy po mieście, okrążałem je wzdłuż i wszerz, aż pewnego popołudnia, z kacowej maligny wybudził mnie sygnał sms. nie wstając z łóżka odblokowałem telefon i przeczytałem: masz na sekretarce nową wiadomość, więc automatycznie wybrałem numer poczty głosowej i przewróciłem się na bok, by uwolnić ucho, którym lepiej słyszę… przyłożyłem do niego słuchawkę i po chwili elektronicznych szumów, w moją częściowo uśpioną świadomość wdarł się histerycznie rozedrgany głos: ty! ty! TY DRANIU… ty zrobiłeś mi DZIECKO! po czym rozległ się szloch i… koniec wiadomości – beznamiętnie poinformował mnie lektor poczty.
porka mizeria! to był kubeł zimnej wody wylanej na mnie przez telefon! wygramoliłem się mokry z pościeli i wybrałem ponownie numer poczty, lecz tym razem komórkę przyłożyłem do drugiego ucha, bo straciłem orientację, którym powinienem słuchać? lewym? prawym? może pomyliłem za pierwszym razem i mi się przesłyszało? albo był to hipnagogiczny majak, albo może po prostu jeszcze śpię i zaraz się obudzę… niestety, drugim uchem usłyszałem tę samą wykrzyczaną skargę…
uszczypnąłem się w zadek i straciłem nadzieję na sen: курва dziecko…
ruszyłem zmiażdżony do łazienki. stojąc pod prysznicem z pogardą spoglądałem na zwiotczałe prącie, którym się doigrałem. oswajanie myśli: że będę ojcem, szło mi z trudem, ale chwilę później w kuchni, czułem się pogodzony z losem, no bo kogo tutaj winić? naturę? lateksową kulturę? dziecko? może będzie geniuszem :>
tego ranka na przekór ciału i jego zachciankom, nie osłodziłem kawy. przełknąłem jej czarną gorycz i wtedy zastanowiło mnie, z kim to dziecko będę miał? łajdaczyłem się w tamtym okresie jak przystało na „pięknego dwudziestoletniego”, ale jakoś trudno było mi sobie przypomnieć, z kim w przeciągu ostatnich dwóch miesięcy wylądowałem w łóżku i w której byłem nieostrożny? musiało się to zdarzyć w ciężkiej pomroce alkoholowej – doszedłem do wniosku – bo nic z tego nie pamiętam…
odsłuchałem ponownie wiadomość, by upewnić się, że automat poza nagraniem niczego nie zarejestrował: godziny połączenia ani numeru z jakiego zostało wykonane, a dziewczyna w emocjach zapomniała się przedstawić… sądziła, że tylko z nią takie rzeczy robię – pomyślałem z niesmakiem – jestem zwierzakiem.
zafrapowany, odłożyłem zaplanowane zajęcia i odgrzebując zwały śmieci w pamięci, przystąpiłem do ustalania listy potencjalnych matek. nie było to łatwe :> metodą eliminacji ograniczyłem zbiór do kilku elementów /jejku! zbyt przedmiotowo!/ niestety, nie zdołałem osiągnąć zadowalającej pewności więc: postanowiłem cierpliwie zaczekać – dziewczyna się uspokoi i zadzwoni znowu, oby tylko nie przyszedł jej do głowy jakiś głupi pomysł…
z telefonem pod ręką czekałem cały następny dzień. kolejny już mniej pilny, trzymałem telefon w kieszeni, z podkręconym dzwonkiem, by nie przegapić połączenia. po trzech dniach poczułem wątpliwości, co do mojego ojcostwa, by po tygodniu zacząć zastanawiać się, która łajza wykręciła mi ten numer?!
znajomy, któremu niepotrzebnie się zwierzyłem, podsumował akcję cytując mistrza Karola: zignorowałeś jej zaloty. a tego kobieta nigdy nie wybaczy :>
…domyślam się, czyj to był pomysł. gdy na nią wpadam, chylę czoła. niezły blef.

przykładna rodzina

odwiedziła mnie wczoraj matka. powiedziała za przeproszeniem, że mój ojciec to skurwiel.
+
poza tą lakoniczną lecz jakże dosadną notką na razie nie będę się wypowiadał o mojej rodzinie. chociaż zastanawiam się nad tym, jako nad potencjalnie nośnym tematem. jednakowoż realizacja nastąpi dopiero gdy zdecyduję się pociągnąć serial. bo na jednym odcinku się nie skończy.
+
„przykładna rodzina” odsłona druga.

make it real, Müller

ofiara interwencji

stali w trójkę przed nocnym barem. jeden zagadał do mnie arabskim dialektem…
— nie rozumiem cię bratku – odpowiedziałem po polsku. w pewnym sensie nieźle mu odparowałem, bo ta jego gadka, była niewątpliwie zaczepką, lecz popełniłem błąd. wygadałem się, że jak on i jego dwaj kumple, jestem tutaj obcy. to go zaskoczyło. i stał się czujny.
— Albanese? – zapytał.
— no. Polacco.
to był błąd do kwadratu. nie sądziłem; przyznałem się z naiwności: przecież Polacy to dobrzy ludzie cierpiący za miliony, za co należy im się pocałunek w zadek, a nie dostają – można się poużalać i upomnieć szacunku… niestety Marokańczyk spoza naszego kręgu kulturowego, zareagował na moje słowa, jakbym dał mu w twarz. nagle skoczyło ciśnienie, „kurz zawibrował w powietrzu” i zrobiło się niebezpiecznie. lepiej było, jak chciał, zostać Albańczykiem.
— Polacy to zbiry – wypluł przez zęby po włosku.
porko dio! w ustach Marokańczyka zbir znaczy menda… zbiry to karabinierzy, policja i inne służby porządkowe. szwajcarzy papiescy też. tacy Marokini spod nocnego baru zbirów nienawidzą, mają swoje powody, więc kiedy dowiedział się, że nie chroni mnie immunitet obywatela Republiki, mógł wyjąć kosę. nie było świadków.
wtedy naprawdę wkurwiłem się na polityków robiących sobie wzajem lody w podzięce i na tych co wpierdolili mnie w iracką paranoję! bo pewnie poszło o polski kontyngent, bo czym nagle Polacy zarobili na taką opinię wśród arabów. przecież wcześniej Marokańcy nie mieli wontów. mówiłem skąd jestem i grudę dostawałem taniej… cholerny polski mesjanizm! – kląłem – i tandetna katolicka duma narodowa, która każe Polakom zawsze wtykać kurwanosa!
to mnie chyba ocaliło, bo tamci, chociaż nie rozumieli, poczuli, że jestem szczery.
— sono clandestino anch’io – zakończyłem hasłem i trafiłem w dychę, bo ten najbardziej zadziorny wyszczerzył zęby w uśmiechu. na moment stałem się jednym z nich. a mogłem być trupem. dalej »

clandestino


jak sobie to przypominam, cieszę się że żyję. taka marokańska, bandycka gówniarzeria spod baru „po wpływem” bywa niepoczytalna. religia zakazuje im pić, ale jak się znajdą w Europie piją, bo sąsiedzi nie doniosą rodzinie i ojciec nie zbije.
alkohol wywołuje agresję, a krewkim muzułmanom nieraz odbija szajba. nie czują promili, nie mają nawyków obronnych, nie są obyci, nie wiedzą jak się zachować, nie znają tego, co każdy polski pijak wysysa z mlekiem matki. w noc sylwestrową taki właśnie nawalony gnojek, nie wiadomo dlaczego, pewnie poszło o jakąś bzdurę, zrobił tulipana z butelki becksa i wbił w gardło przypadkowemu kolesiowi.
od tamtej zaczepki, kiedy tak bezmyślnie się wygadałem, unikałem owego baru, bo już mnie tam znali. obcokrajowcowi, który nie jest turystą można wpierdolić zasadniczo bez konsekwencji, bo zbiry nie interesują się problemami imigrantów. „czarnego robotnika” lumpenproletariusza nikt nie będzie bronił. takie panują zasady wśród clandestino, zwłaszcza tych na bakier: sutenerów i dilerów. oni nauczyli się żyć w «szarej» strefie. są niejako wyjęci spod prawa, korzystają z tego, owszem są pozbawieni świadczeń społecznych, lecz wymykają się sankcjom. ich można co najwyżej deportować. obywatelowi rozbój na ulicy grozi odsiadką, a «nielegalnego» się deportuje. może wrócić.
nie piszę tego nieprzychylnie. ja mentalnie też jestem clandestino. korzystałem z przywilejów póki Polska nie była w Unii: płynąłem promem na koszt królowej z Anglii do Holandii. a zanim do tego doszło mieszkałem tydzień w wygodnej ciupie, dawano mi jeść, pić i puszczano propagandowe filmy zza pleksiglasu, bym w przypływie szału nie rozwalił telewizora. a potem była deportacja w obstawie dwóch mundurowych dżentelmenów.
odstawili mnie elegancko na posterunek policji w haskim porcie. niestety wyluzowani Holendrzy, zamiast mnie przejąć i się mną zająć, oddali mi paszport i kazali odejść w noc. musiałem spać w krzakach :> clandestino.
niestety, skończyło nam się ulgowe traktowanie. teraz można oberwać, nie fundują nam już powrotów :> nie da się też jeździć w Italii na gapę. złapie cię kanar na łodzi w Wenecji, i już nie pomoże papa Karol, umarł. nie ma odpustu.

powrót

pornopolka

na marginesie pod zakładką pornoPolka od kilku dni dostępne jest słuchowisko :> poniżej fragment tekstu...


— …szła przede mną gubiąc ślad tanich perfum. jej pośladki z kroku na krok przewalały się pod przezroczystą kiecką. otworzyła drzwi i wprowadziła mnie do alkowy, gdzie stało szerokie łóżko. natychmiast przeszła do rzeczy: zakrzątnęła się nad posłaniem i misą do ablucji.
— myć będziesz mi nogi?
— jeśli masz życzenie… – przykucnęła nad miednicą i symbolicznie się podmyła. – rozbieraj się, nie zwlekaj. znasz reguły? – spytała nie czekając odpowiedzi – żadnego całowania, bez palców i tylko w modnym, rewolucyjnym condomnie.
— w czym?
— w pomarańczowej prezerwatywie na znak jedności i w drużbie narodom. w tym kolorze klientom ćwierka się jak kanarkom… rasowe Ukrainki mają dzisiaj wzięcie, ale nam, chwała Unii, też nie brakuje ruchania… każdy ma swoje pięć minut – trajkotała dalej – a ty masz aż trzy kwadranse bez minuty – wskazała zegar – na pewno zdążysz, ale pamiętaj, szczytujesz tylko raz. tu nie miejsce na syzyfowe prace… o! rzezany terrorysta… – rzekła na widok wacka – a jaki zawstydzony! – i wzięła go w dłoń miętosząc niczym krowi cycek – znam zajebisty numer. zaraz okiem łypie – zaśliniła się. – zahip-hopuję ci do mikrofonu.
— co??
— jakiś ludyczny standard. to zawsze działa – i uklękła przede mną i po intensywnej ustnej rozgrzewce poczęła rymować z mniej większą synkopą: porzuciło dziewczę koronkowy wianek… na górce w krzaczkach opodal ławki… bo nie chciała Niemca… – przerwała na kilka głębszych haustów i zahip-hopowała znowu: hop sasa do lasa a za rogiem żubr… – nie zdołałem powstrzymać śmiechu.
— co tak wesoło? łaskoczę?
— nie, ale jeśli mam coś począć, zrób to inaczej.
++
zegar stuknął dwunastą. odwróciła się, wypięła i nastąpiła niesamowita metamorfoza, kopciuszkowa transmutacja. ta brzydka tutka zajaśniała nagle cudnym pięknem. cóż za nieziemski tyłeczek! jaka boska cipeczka! niepokalana Najświętsza Panienka? nie wierzę… rozchyliłem jej świątynną zasłonkę… ciasna i cierniem usiana droga wiodła na szczyt, skroń zrosił mi krwawy pot, misterium tremens & fascinans, aż ogarnęło mnie sacrum, skropione tabernakulum i wniebowzięcie.
— Bogurodzico dziewico Bogiem sławiona Madonno królowo Polski [chórem płaczek i głosem kapelana] przekażcie sobie znak pokoju…
— przełącz to radio MaRyja.