9.4. Psychiatria fenomenologiczna oraz wymiar słuchania i spojrzenia

    Mit szaleństwa z „Mitów naszych czasów” Umberto Galimbertiego

   Dlaczego psychiatria biologiczna, ta stosująca lekarstwa jak najbardziej użyteczne, by dobrze się rozumieć, a nieraz nawet konieczne w łagodzeniu stanu chorych, nie słucha z odpowiednią wytrwałością słów płynących z cierpienia, słów jakie w dramatyczny sposób odwzorowują warunki egzystencji każdego z nas, czasem zawrotnie zbliżając się do otchłani, nad jaką tylko sztuka, poezja, muzyka i mistyka potrafią się pochylić?
   Dlaczego tylko psychiatria fenomenologiczna zasadniczo pomijana w nauczaniu, oddaje się owemu nasłuchowi chcąc wyjść naprzeciw nadziei cierpiącego i rozbić trzymające w okowach poczucie winy lub przebić mur samotności nabrzmiały aż po owe taedium vitae, którego wszyscy w krótkich momentach doznaliśmy i które nazywamy mdłościami istnienia.
   Dlaczego nie dochodzi do zespolenia tych dwóch kierunków psychiatrii? Dlaczego praktyka farmakologiczna porzuca słuchanie, dehumanizuje człowieka redukując go do „przypadku” w kolejnym uaktualnionym, nozologicznym wykazie, gdzie skuteczność lekarstwa decyduje o diagnozie uciszając wszystkie słowa bólu, jakie szaleństwo wykrzykuje a nasze dusze z cicha szepczą. W ten sposób powoli oduczamy się słownika emocji nawet jeśli wiemy, że wszystkie zapomniane słowa stają się nieprzejrzystą głuszą serca, która daje początek owym ciemnym i zaskakującym ścieżkom, jakich istnienie staje się dla nas jasne dopiero, gdy sięgną tragicznych wypadków.
   Dlaczego szaleństwo staje się wyłącznie sprawą „medyczną” przestając być czymś „ludzkim”? Dlaczego kategoria „choroby” musi zajmować całą przestrzeń aż po zatarcie głębokiego związku, jaki istnieje pomiędzy nadmiernym rozchwianiem duszy a jej normalnym stanem? Dlaczego zwracać się natychmiast do lekarza albo sięgać po lekarstwo, jeżeli melancholia nastolatka albo jego lęk, przynajmniej na początku, domaga się tylko trochę uwagi? Naprawdę nie mamy więcej zaufania w pełne zrozumienia spojrzenie, w słowo które potrafi nawiązać do otchłani desperacji? Naprawdę nie mamy więcej czasu w tej epoce, która potrzebuje nas bezuczuciowo radosnych, a jeśli nie dajemy rady, przynajmniej ukrytych pod maską owej zimnej racjonalności, jaka nie pozawala zdradzić ni drgnienia duszy? czytaj dalej »

„Mity naszego czasu” Umberto Galimbertiego

Mity osobiste:
1. Mit matczynej miłości
2. Mit tożsamości seksualnej
3. Mit młodości
4. Mit szczęścia
5. Mit inteligencji
6. Mit mody
7. Mit władzy ▼▲
8. Mit psychoterapii ▲▼
9. Mit szaleństwa ▲▼

Mity zbiorowe:
10. Mit techniki ▲▼
11. Mit nowych technologii ▲▼
12. Mit rynku ▼▲
13. Mit wzrostu ▼▲
14. Mit globalizacji
15. Mit terroryzmu
16. Mit wojny
17. Mit bezpieczeństwa
18. Mit rasy

1. Wzrost jako niekończący się proces
2. Samoograniczenie wzrostu i transformacja koncepcji pracy
3. Rynek intymności
4. Świat pracy i świat życia
5. Od ekonomii dla wzrostu do ekonomii dla człowieka

niewidoczna perfekcja

    fragment Zhuangzhou

diuk Ai z Lu zapytał Konfucjusza:
   — w Wei jest pewien okropny człowiek, zwany T’o Garbus. ludzie, którzy z nim żyją nie mogą się bez niego obejść i w dziesiątki idą kobiety, które na jego widok rozczarowały rodziców mówiąc: „wolę zostać jego konkubiną niż poślubić kogoś innego”. a to jeszcze nie koniec.
   — nikt nigdy nie stwierdził, by narzucał swoje opinie, raczej, że dostosowywał się harmonizując z innymi. nie jest księciem, który mógłby ratować ludzi od śmierci, nie ma wystarczająco pieniędzy, by napełniać innym brzuchy, a ponadto swoją brzydotą straszy świat dookoła. współgra, lecz nie narzuca swych idei, jego mądrość nie wykracza poza cztery granice królestwa, a mimo to kobiety i mężczyźni pragną jego obecności. bez wątpienia musi mieć coś, czego inni nie mają.
   — dlatego kazałem mu przybyć i zacząłem go obserwować: doprawdy swoją brzydotą straszył świat dookoła :) kazałem mu zamieszkać ze mną. po miesiącu miałem wyobrażenie jakim jest człowiekiem, a po roku obdarzyłem go zaufaniem. jako że państwo było bez pierwszego ministra, zaproponowałem mu tę funkcję. pozostał w ciszy, milczący, jakby chciał ją odrzucić. prawie go zamęczyłem. w końcu zgodził się. lecz wkrótce po tym, odszedł. odczułem to jak wielką stratę, jakby nie było przy mnie nikogo z kim mógłbym dzielić przyjemność rządzenia. kim był ten człowiek?
   — kiedy zostałem wysłany w misję do Ch’u – odpowiedział Konfucjusz – zdarzyło mi się zobaczyć prosiaki ssące sutki martwej matki. po pewnym czasie porzuciły ją jednak i uciekły wystraszone: zauważyły bowiem, że matka ich nie widzi i nie jest już taka jak dawniej. to co kochały w swojej matce nie było jej formą, lecz tym co ową formę porusza.
   — kto ginie w bitwie, nie zostaje pochowany ze swoim dobytkiem; ktoś komu amputowano stopy nie troszczy się o buty: w obu tych przypadkach nie istnieje powód by to robić. konkubiny syna Nieba nie malują sobie paznokci ani nie przekłuwają sobie uszu, natomiast, ta która idzie do ślubu, zajmuje się wyłącznie swoim zewnętrznym wyglądem i nie może być wzywana do wykonywania robót, ponieważ poprawianie formy wystarczająco ją zajmuje. na ile bardziej człowiek doskonalący się w cnocie!
   — tymczasem T’o Garbus nie mówi a jest szanowany, nie ma zasług, a jest kochany; doprowadził że król powierzył mu państwo bojąc się, że jego łaska zostanie odrzucona. najpewniej to człowiek, którego zdolności są doskonałe, a którego cnota nie wychodzi z formy.
   — co masz na myśli pod doskonałymi zdolnościami? – zapytał diuka Ai.
   — życie i śmierć, zniszczenie i przetrwanie, powodzenie i upadek, bogactwo i biedę, zasługę i niegodność, pochwałę i krytykę, głód i pragnienie, zimno i ciepło – owe wszystkie przemiany, realizacje niebiańskiego dekretu – powiedział Konfucjusz. – noc i dzień następują po sobie naocznie, lecz nasza mądrość nie jest w stanie wyodrębnić ich początku. tym bardziej przemiany nie mogą zakłócać naszej równowagi i nie wolno im zaprzątać naszego intelektu. czynić tak, by harmonia rosła z radością wszem i wobec, czynić tak, by noc i dzień nie natrafiały na przeszkody i tak, by wiosna towarzyszyła stworzeniom, znaczy czynić pokój i pozwalać mu żyć w sercu w zgodności z porami roku. oto co nazywam doskonałymi zdolnościami.
   — a co masz na myśli mówiąc o cnocie, która nie wychodzi z formy?
   — pomyśl o spokojnej wodzie w wielkim zbiorniku i weź ją za przykład. jeżeli jej nie poruszysz, nigdy się nie wzburzy. cnota jest kulturą doskonałej harmonii. stworzenia nie potrafią obyć się bez kogoś, kto posiada ową doskonałość niewychodzącą z formy.