9.1. Błędne drogi psychiatrii

    Mit szaleństwa z „Mitów naszych czasów” Umberto Galimbertiego

mity   Wiemy na pewno co to szaleństwo? A może krążymy po błędnych drogach i z trudem udaje nam się pojąć relacje zachodzące między tym co mówią nam diagnozy psychiatryczne, a tym w jaki sposób ktoś z nas staje się „szalonym”? Jak trafnie zauważył filozof Ian Hacking z Uniwersytetu w Toronto: „Nie znamy jeszcze jasnej zależności między wiedzą ekspertów a zachowaniem osób z problemami psychicznymi. Jest to sprawa do prześledzenia”.1
   Aby zagłębić się w problematykę możemy zacząć od pytania, na ile kultura czasu i miejsca wpływa na „chorobę umysłową”. Ogromnie. Wyobrażenie skali posiadają organicyści* za każdym razem, gdy próbują rozwikłać jakiekolwiek zaburzenie psychiczne w zagadkowej i mrocznej głębi naszego mózgu, obok nich zdają sobie z tego sprawę również nominaliści, odnoście których Kant, ponad dwa wieki temu wzmiankował: „Istnieje pewien rodzaj medyków, medyków umysłu utrzymujących, że odkryli nową chorobę za każdym razem, gdy wymyślą jakąś nową nazwę”.2
   Wiadomym jest, że choroba umysłowa potrzebuje ofiar i ekspertów. Tam gdzie są ofiary, a nie ma ekspertów – dzisiaj moglibyśmy powiedzieć, tam gdzie są pacjenci a nie ma specjalistów – choroba nie jest rozpoznana, nie jest wyodrębniona, nie jest nawet zasygnalizowana. Weźmy za przykład tych, co opuszczają własny dom, by zatrzeć po sobie wszelki ślad. Osoby te są dotknięte realnymi zaburzeniami umysłowymi, czy też są ofiarami konceptualizacji psychiatrycznej, artefaktów kulturowych, objawów wyhodowanych przez specjalistów, imitacji albo prościej, żądaniami typowymi dla kultury, która chce ująć w kategoriach medycznych każdą niepokojącą drobnostkę sprawiającą problemy rodzicom, nauczycielom, pracodawcom albo jeszcze prościej kierowcom autobusów?
   Oto właśnie niektóre z rozważań, jakie Ian Hacking prowadzi na marginesie dziwnego przypadku Alberta Dadasa, urzędnika kompanii gazowej w Bordeaux, który pewnego pięknego dnia opuścił dom, pracę i dotychczasowe życie, by rozpocząć długą podróż najpierw do Algierii, potem do Moskwy a potem do Konstantynopola, w siedemdziesięciokilometrowych etapach dziennie przebytych pieszo, by w końcu zostać aresztowanym za włóczęgostwo i zamkniętym w więzieniu. Podróżował obsesyjnie, dziwacznie, bez dokumentów tożsamości i być może również bez tożsamości, a więc bez wiedzy kim był i dlaczego podróżował, ze znajomością tylko następnego etapu. W chwili powrotu nie posiadał najbledszej idei skąd pochodził, lecz pod wpływem hipnozy przeżywał ponownie każdy fragment swej podróży.
   Z notatek klinicznych doktora Pitresa, na którego oddziale był leczony nasz sympatyczny podróżnik, dowiadujemy się, że począwszy od 1887 roku zaczęto obserwować rozwój epidemia podróżników-łazików, której epicentrum stanowiło Bordeaux i która szybko dotarła do Paryża, by potem rozprzestrzenić się na całą Francję, następnie na Włochy i wreszcie na Niemcy i Rosję. Syndrom ów specjaliści zaczęli określać średnio trafnymi epitetami jako: Wandertrieb lub za pomocą bardziej wyrafinowanych latynizmów: Automatisme ambulatoire, a w końcu jak chce tradycja medyczna z greki jako dromomania albo poriomania.3
   Ucieczki, dziwne i nieprzewidywalne podróże były znane od zawsze, lecz dopiero po nazwaniu ich przez specjalistów stały się chorobą, która w podręcznikach psychiatrii występuje aż do lat dwudziestych a potem znika. Z podręczników czy z rzeczywistości? To jest problem jaki stawia Ian Hacking zadając pytanie: ile chorób umysłowych istnieje naprawdę, a ile jest tylko „naukowymi deliriami”, gdzie choroba pojawia się jako przygrywka medyków i mediów?4
   Na przykład „autyzm podkliniczny”,5 diagnoza stawiana ludziom ograniczonym w działaniu i w nawiązywaniu nowych znajomości, którzy zostają określeni przez ekspertów (ze swej strony warunkowanych przez modele socjalizacji rozpowszechnione w mediach) nie jako indywidua samotne albo najzwyczajniej trochę niedostosowane, lecz jako chorych z całym zestawem lekarstw, terapii i rachunków do płacenia.
   Zatem na czym polega kryterium rozróżnienia, czy dane zaburzenie psychiczne jest jednostką realną i rozpoznawalną, a nie tylko arbitralną diagnozą poddawaną dewaluacji, za każdym razem gdy ulegnie zmianie nastawienie kulturowe? Dlaczego histeria była tak powszechna w Europie między końcem dziewiętnastego wieku a początkiem dwudziestego, a dzisiaj nie znajdziemy lekarza który postawiłby taką diagnozę? Znikła choroba, czy znikła po prostu definicja psychiatryczna?
   W tym miejscu przychodzi do głowy przypadek Emmy Eckstein, która pewnego dnia pojawiła się w gabinecie doktora Freuda, dopiero co otwartym w Wiedniu po jego niepowodzeniach akademickich, by zapoznać go z problemem zdrowotnym, jaki Freud znał z doświadczeń osobistych. Po pewnej liczbie spotkań Freud zdecydował wysłać pacjentkę do doktora Fliessa, słynnego otorinolaryngolatry z Berlina, który teoretyzował ścisłą relację między nosem i chorobami organizmu. Ową relację Freud miał okazję sprawdzić na sobie lecząc spazmy sercowe w kuracji nosowej.
   Nieszczęsna Emma została poddana przez Fliessa operacji nosa, z której wyszła oszpecona, między innymi z powodu pozostawionego w jamie nosa gazika. Następstwem operacji był przewlekły krwotok, jaki doprowadził pacjentkę na skraj śmierci, lecz Freud, przyjaciel Fliessa, bronił do tego stopnia zabiegu kolegi, iż interpretował ów krwotok jako objaw histerii. Po wydobrzeniu pacjentka wróciła do Freuda, by leczyć zdiagnozowaną histerię, a po kilku latach sama stała się psychoanalityczką.
   Nie dziwi nas, że pewna definicja stworzyła ofiarę. Definicje nadal będą to robić, jeśli prawdą jest, jak utrzymywał Ludwig Wittgenstein, że „psychologia jest nauką skleconą z eksperymentalnych metod i pojęciowego pomieszania”.6
   Rzeczywiście, obok klinicznych metod medycyny, jakie psychiatria biologiczna próbuje przywłaszczyć sobie w nadziei uzyskania danych potwierdzających „cielesne źródło” np.: autyzmu podklinicznego, mamy niezliczone warianty i pochodne psychoanalizy, systemy autoanalizy, analizy grupowej, różnego rodzaju opiekunów wliczając w to księży i guru. Posiadamy metody statystyczne epidemiologii i genetyki populacji, metody eksperymentalne biochemii, neurologii, biologii molekularnej, posiadamy modele teoretyczne nauk kognitywnych i behawioralnych.
   Mamy jak widać piękne pojęciowe pomieszanie, ponieważ choroby duszy w odróżnieniu od tych cielesnych, są głęboko związane z systemem przekonań, które natychmiastowo dominują i modyfikują nasz sposób myślenia kształtując wyobrażenie jakie mamy o nas i nam podobnych.
   Dzisiaj nasz sympatyczny szalony podróżnik dotknięty „dromomanią” i Emma Eckstein, nieszczęsna pacjentka Freuda dotknięta „histerią”, zostaliby podciągnięci pod diagnozę „zwielokrotnionej osobowości”, odnośnie której nie możemy nie zapytać: co ona oznacza? To choroba, czy efekt rozpowszechnionego na Zachodzie społecznego uprzedzenia, wedle którego „zdrowy” to ten, kto ma tylko jedną osobowość, zawsze taką samą aż po znudzenie? A może zaburzenie to jest „iatrogenne” czyli wywoływane przez definicje lekarzy albo nawet „taksogenne”, znaczy wywoływane przez system opinii wyhodowanych przez lekarzy i terapeutów?
   Co powiedzieć w dalszej kolejności o moralizatorskim tonie, z jakim osądzamy choroby? Jeżeli ktoś potrzebuje kosztownej operacji biodra, ponieważ uprawiał sport aż po zaawansowany wiek, jest w porządku, gdyż w naszej kulturze kontynuowanie młodzieńczej aktywności jest uznawane za cnotę. Jeżeli natomiast choroba zależy od seksu, alkoholu, palenia, narkotyków, czy przesadnego odchudzania, jeżeli ktoś jest jej podmiotem, jest chory czy też winny?
   Jak widać brakuje wyraźnego kryterium naukowego, a w pustce niewiedzy zaczynają rządzić uprzedzenia i przesądy. Weźmy na przykład „syndrom przedmenstruacyjny” oznaczony w podręcznikach jako „PSM”. Dotyczy on realnego zaburzenia, czy też przesądu naukowego wprowadzonego do nozologii przez grupę profesjonalistów-psychiatrów zdominowaną przez mężczyzn unikających kontaktu z irytującymi lub zirytowanymi pacjentkami?
   To samo można powiedzieć odnośnie niespokojnych dzieci, które istniały zawsze, zanim zostały zaklasyfikowane jako dotknięte „nadpobudliwością”, potem jako cierpiące na „brak koncentracji spowodowany nadaktywnością”, a więc na prawdziwe i typowe zaburzenie kliniczne, które można łagodzić za pomocą steroidu Ritalin, tak jak można łagodzić zaburzenia wynikające z braku uczucia za pomocą Prozaku. Czym są owe syndromy? Zaburzeniami umysłowymi czy psychiatrycznymi artefaktami jakie, medykalizując wszystko co nie podpada pod normę kulturową, pragną zdjąć z każdego ciężar zadbania o siebie a tym bardziej o to co znacznie ważniejsze: zadbania o innych?
   W przypadku chorób psychicznych zasób naszej ignorancji jest bez granic, tak jak chaos pojęć, którego nowe odkrycia a zwłaszcza nowe definicje i nowe diagnozy nie pomagają wyeliminować dla błogiego spokoju wszystkich wiernych naśladowców DSM (Podręcznika diagnostyczno-statystycznego) czepiających się jego definicji niczym tonący tego co znajdzie pod ręką, by nie pogrążyć się w morzu niepewności i niewiedzy. Sto lat obserwacji psychiatrycznej przyzwyczaiło nas do przejściowego charakteru wielu chorób psychicznych, nie w sensie że przychodzą i odchodzą w życiu danego człowieka, lecz w sensie że pojawiają się w pewnej konkretnej epoce i miejscu, a później znikają.
   Ucieczka Alberta Dadasa opisana zostaje jako „syndrom psychiatryczny” ponieważ, jak przypomina nam Ian Hacking,7 w tamtej epoce nie istniała turystyka, lecz tylko romantyczne wycieczki klas uprzywilejowanych oraz kryminalne włóczęgostwo tych żyjących poza marginesem. Dla reprezentantów klas średnich, których nie stać było na luksusy podróży, i którzy z powodu przywiązania do norm społecznych nie popełniali przestępstw ani wykroczeń, nie pozostawiało nic innego jak ucieczka, jedyna droga wyjścia dla ludzi o krok od wolności, lecz tkwiących po uszy w pułapce konwencji.
   Nie byli bogatymi, więc nie mogli sobie pozwalać na ekstrawagancje, nie byli również kryminalistami, dlatego nie istniało dla nich żadne inne usprawiedliwienie niż to uznające ich za „chorych”. Jednak, by uczynić je wiarygodnym, należało znaleźć dla niego miejsce w taksonomii medycznej, która naonczas głęboko kontemplowała histerię i epilepsję, dlatego podróżnicy bez celu, zdefiniowani jako epileptycy w Bordeaux, a w Paryżu jako histerycy, obdarzyli życiem nowy syndrom: histeryko-epilepsję, która służyła wyłącznie by uzgodnić diagnozy paryskie z tymi stawianymi przez psychiatrów z Bordeaux.
   Taksonomia medyczna (histeria i epilepsja), polaryzacja kulturowa (swawole bogaczy i kryminalizacja biedoty), obserwacja (bardziej skoncentrowana na klasach średnich niż uprzywilejowanych) oraz odrzucenie (stylu życia, który nie daje ustępstw) stwarzają to co Ian Hacking nazywa „niszą ekologiczną”.8
   Ta metafora wyjaśnia również dlaczego dromomania rozpowszechniona była przez pewien czas tylko w Europie kontynentalnej, lecz nie w Anglii i nie w Ameryce, gdzie brakowało czynnika polaryzacji kulturowej i wnikliwej obserwacji, ponieważ w Ameryce podróżnicy nie byli poddawani kontroli, a włóczęgostwo nie było jeszcze uznawane za problem społeczny.
   Kryterium „niszy ekologicznej”, które Ian Hacking ostrożnie ogranicza do chorób „przejściowych”, mogło by być prawdopodobnie rozszerzone na choroby obecnie uznawane za „nieprzejściowe”, na przykład na: zaburzenie dysocjacyjne tożsamości jak dzisiaj zwana jest zwielokrotniona osobowość (tu nasuwa się pytanie czy pod tę diagnozę nie podpadają również ci co zmieniają płeć), anoreksja (na którą czynniki kulturowe rozpowszechnione przez media wydają się mieć znaczący wpływ), grupa schizofrenii, która już w nazwie gromadzi taką ilość objawów, by uczynić jej klasyfikację mało wiarygodną, i w końcu depresja, która jak nam przypomina Alain Ehrenberg,9 nie jest więcej charakteryzowana przez poczucie winy, jak działo się w społeczeństwach dyscypliny aż do końca lat sześćdziesiątych, lecz przez poczucie nieprzystawalności do tego, co można by było robić, lecz czemu nie jest się w stanie podołać, jak coraz częściej dzieje się w aktualnym społeczeństwie wydajności.
   Jak widać dane kulturowe nie są mniej znaczące od danych potwierdzonych klinicznie. Dobrze by więc zrobiła psychiatria stawiając obok genetycznych i biologicznych badań wysoką wrażliwość i uwagę na przemiany społeczne. Lecz do tego potrzebne jest wykształcenie humanistyczne, gdyż trudno jest poddać w wątpliwość fakt, że niemożliwe jest leczenie umysłu, który jest organem syntetyzującym kulturę, abstrahując od kultury, co jest zabiegiem umysłowym.
   Zresztą już czterdzieści lat temu angielski psychiatra Ronald Laing głosił, że „biochemia człowieka jest wysoko wrażliwa na warunki społeczne”.10 Spróbujmy uniknąć odwrócenia tej relacji i podsumowania, co wydaje się robić sprowadzona do farmakologii psychiatria, dla której „warunki społeczne zrobiły się wysoko wrażliwe na biochemię”.
   Nie wiemy, jaki koniec spotkał Alberta Dadasa, „szalonego podróżnika”, który dał nam sposobność do powyższych rozważań. Dysponujemy zaledwie dwoma jego zdjęciami: jednym zwykłym, drugim pod wpływem hipnozy, mapami z trasą jego podróży, a poza tym… Dla psychiatrii (tamtej epoki?) w głębi nie był „człowiekiem”, lecz tylko „przypadkiem”. Wiadomo, że jego żona umarła młodo na gruźlicę, i że jego córka, przy próbie otrzymania pracy szwaczki, została zgwałcona i zmuszona do prostytucji.

następny rozdział

1). I. Hacking, Mad Travellers. Reflextions on the Reality of Transient Mental Illness (1998)
* psychiatrzy biologiczni próbujący wyjaśniać choroby psychiczne na podstawie zjawisk biologicznych, stąd psychiatria biologiczna… (przyp. tłum.)
2). I. Kant, Versuch über die Krankenheit des Kopfes (1764)
3). I. Hacking, Mad Travellers. Reflextions on the Reality of Transient Mental Illness (1998)
4). I. Hacking, Mad Travellers. Reflextions on the Reality of Transient Mental Illness (1998)
5). I. Hacking, Mad Travellers. Reflextions on the Reality of Transient Mental Illness (1998)
6). L. Wittgenstein, Philosophische Untersuchungen (1953) “Es bestehen nämlich, in der Psychologie, experimentelle Methoden und Begriffsverwirrung”.
7). I. Hacking, Mad Travellers. Reflextions on the Reality of Transient Mental Illness (1998)
8). I. Hacking, Mad Travellers. Reflextions on the Reality of Transient Mental Illness (1998)
9). A. Ehrenberg, La fatigue d’être soi. Dépression et société (1998)
10). R. Laing, The Politics of Experience (1967)
  • facebook

inne losowo wybrane posty

reaguj/react