9.5. Spojrzenie fenomenologiczne na otchłań depresji

    Mit szaleństwa z „Mitów naszych czasów” Umberto Galimbertiego

   Na początku życia każdego człowieka istnieje zarzewie, wokół którego skonstruowana została psychologia, lecz według Emanuele Severino być może jeszcze przed owym zarzewiem, źródłem narzekań a nierzadko kojących opowieści, odnaleźć można krzyk jaki wystawia ludzi na pastwę przerażenia.58
   Do tego właśnie krzyku nawiązuje Eugenio Borgna w Melancholii,59 książce poświęconej formom depresji, w której szczegółowo rozpatrzona zostaje owa dysartykulacja, jaka porzuciwszy wszelki sens staje się właśnie krzykiem – produktem językowego zdesperowania. Stawiać czoła depresji przy pomocy lekarstw, oznacza pozbawić ją słowa i przeszkodzić w zrozumieniu jej prawdy degradującej każde zdanie w niewyartykułowany chaos, na poziomie którego jest tylko ów krzyk przełamujący czasem nieprzejrzystą i gęstą zbroję ciszy, w jaką solidnie zapakowana jest melancholijna samotność.
   Przerażeni ciszą depresji, zamiast wyciągnąć z niej słowo, co było by zgodne z oczekiwaniami dotkniętych nią ludzi, terapia farmakologiczna – do której coraz częściej skłania się psychiatria, w czym dodatkowo utwierdzana jest przez oczekiwania krewnych, jacy od dawna przestali rozmawiać z bliskim w depresji – unika wysiłku by zmiękczyć ciszę próbując dotrzeć do zakneblowanego krzyku, który stał się takim, bo nikt go więcej nie słucha.
   W ten sposób cisza staje się burzliwa, a depresja w odpowiedzi na nasze euforyczne i przyprawione banałami porady, zaczyna przemawiać nie za pomocą słów, lecz poprzez targnięcia przypominające rozdrapywanie ran, jakie dla ciała mogą być zabójcze. A wtedy temat śmierci, tej absolutnej ciszy, zaczyna pojawiać się w spokojnym głosie kogoś, kto trzyma w garści wszystkie losy. Koniec diabolicznego gwaru, w którym z dnia na dzień próbujemy przehandlować własną duszę. Gwaru, jaki jest parodią krzyku wciągającego w depresję. Nie wystarczy zatkać uszy. Jeżeli chcemy zrozumieć naszą egzystencję, nie możemy uciszać owego krzyku, wokół którego skupia się pierwszy znak pozwalający nam rozpoznać człowieka na pustyni rzeczy.
   Tu, w miejscu słowa, pojawia się Prozak albo środki antydepresyjne nowej generacji, by pustoszyć jeszcze bardziej a nie leczyć smutek serca. Wystarczy przerwać leczenie a pustynia powraca tym bardziej obsesyjna i depcząca po piętach, aż ogarnie milczące teraz, w którym człowiek dotknięty depresją przestaje być z powodu nieżyciowości każdego wydarzenia, wygubienia w zalążku wszelkich zdolności twórczych, aż po całą przeszłość gdzie spustoszone zostają miłości, które się nie zakorzeniły i wspomnienia, jakie nie mają z nikim nic wspólnego w zdruzgotanej samotności, gdzie ciągle-to-samo w swym pozbawionym wyrazu bezruchu przybiera twarz bezsensu istnienia.
   Nie można mówić nawet o desperacji, ponieważ dusza osoby w depresji nie jest więcej naznaczona resztkami nadziei. A słowa, które do nadziei czynią aluzje, słowa innych mniej lub bardziej szczere, słowa które się nie poddają, słowa które nalegają, słowa które obiecują, słowa które chcą leczyć, te wszystkie słowa klekoczą wokół osoby w depresji niczym niedorzeczny klangor, którym ci spoza depresji wymieniają się każdego dnia by uciszyć w kolejnych podejściach prawdę, jaką osoba w depresji, swoim milczeniem, wypowiada w całej jej mocy.
   Trzeba mieć odwagę przeżyć aż do końca również absurd istnienia, by stanąć na wysokości dialogu z osobą w depresji. Tylko krążąc wokół owej cichej prawdy, która jest dokładnie tą, jakiej wszyscy starają się nie słyszeć, daje się stworzyć możliwość nawiązania kontaktu i komunikacji.
   Komunikacji ryzykowanej, nie dlatego że może nas wciągnąć w depresję, lecz dlatego że może zdradzić naszą nieszczerość. Osoba w depresji jest wrażliwa na zaprzeczający słowom wyraz twarzy,* jej milczenie demaskuje fikcję i brak treści. Z tego powodu twarze* osób w depresji są sztywne i skamieniałe. Przeżywając prawdę istnienia wraz z całym jej bólem, osoby w depresji nie dotrzymują kroku podwójnej grze słowa, które żongluje z lekka bezsensem życia albo które, zaangażowane, wskazuje odległy zarys jego sensu tam, gdzieś na krańcu pustyni. Osoba w depresji wie, że kres, jak i horyzont leżą zawsze poza tym, co od czasu do czasu jawi się jako takie, i wie że nie ma szczęścia w następujących po sobie dniach, i że słońce które zachodzi jest tym które wschodzi, i że w perfekcyjnym kręgu rysowanym przez następstwo zjawisk utonie każdy zamiar, który próbował by jakiemuś tam dniowi nadać ponownie sens istnienia.
   Niewidoczna harmonia powtarzającego się kręgu ściera każdy hałaśliwie zaistniały sens, jaki lekarstwo antydepresyjne próbuje odtworzyć pod postacią sprawczej euforii odciętej od korzeni bólu. Skamieniałe spojrzenie osoby w depresji widzi za wiele zakłamania w przepisywaniu lekarstwa, a zwłaszcza w spojrzeniu tych, co mu je proponują: spojrzeniu przez które prześwieca zbytnie pragnienie pogrzebania mroku milczenia, zbyt duża nadzieja zlikwidowania problemu.
   Zatem tym bezkrytycznie podchodzącym do „pigułki szczęścia”, i tym zafascynowanym bardzo nieprawdopodobną możliwością sprowadzenia duszy do zjawisk czysto chemicznych, należy zalecić, by nie rezygnowali zbyt szybko ze słowa i ze słuchania, ponieważ osoba w depresji daje świadectwo prawdzie, którą w pośpiechu naszego euforycznego życia złuszczamy każdego dnia ku pociesze naszej powierzchowności.
   Prawda osoby w depresji leży tym, że życie jest również bólem, i że ból rośnie kiedy nasze serce pozostaje nie wysłuchane. A podstawową funkcją leku przeciwdepresyjnego jest definitywne uciszenie naszego serca. Jest to również najpewniejszy sposób, by nie wchodzić w dialog, nie tyle z innymi, co z głębią nas samych.
   Nie rozweselamy sztucznie skamieniałego spojrzenia osoby w depresji. Jej farmakologiczna radość nie jest przekonująca, jest nawet bardziej niepokojąca niż poprzedzająca ją cisza. Taka osoba w głębi w nią nie wierzy i w końcu niestety również my sami. Wraz z lekarstwem antydepresyjnym nie udało nam się odtworzyć jej radości istnienia, znaleźliśmy zaledwie pobieżny sposób, by nie wchodzić z nią w dialog. W przeciwieństwie do lekarstwa, dialog dysponuje tylko słowami, ale słowa nabierają mocy, kiedy nie tylko się je wymawia, lecz kiedy są również słuchane.
   Słuchanie nie jest nadstawieniem, użyczeniem ucha, jest pozwalaniem prowadzić się przez czyjeś słowo tam, dokąd to słowo prowadzi. Jeżeli zaś, zamiast słowa, jest czyjeś milczenie, wtedy należy dać się prowadzić przez owo milczenie. W miejscu wskazywanym przez to milczenie dane jest napotkać, komuś kto ma mocne spojrzenie i nie boi się patrzeć w twarz cierpieniu, prawdę głoszoną przez nasze serce i pogrzebaną przez nasze słowa.
   Prawda ujawniana w kamiennym obliczu osoby w depresji milczy, by nie pomieszać się z całą resztą innych słów. Słów utraconych dla głębokiego sensu naszej egzystencji, który każdego dnia usiłujemy zlekceważyć, ukryci za maskami wyrażającymi oczywistość przypudrowaną bladym szczęściem albo udawanymi euforiami.
   Taki właśnie scenariusz opisała psychiatra Kay Redfield Jamison, osobiście dotknięta owym „spolaryzowanym zaburzeniem”, jakie zastępuje stany depresyjne stanami maniakalnymi i euforycznymi. To ważna opinia, bo wyrobiona nie na podstawie kompetencji psychiatry, lecz w oparciu o cyklotymiczne przeżycia depresji i manii przemawiających w tragicznym rytmie kolejno następujących przesileń, niczym noc i dzień, w owej nieubłaganej czasowej sekwencji, którą antyczni Grecy nazwali „czasem cyklicznym”.60
   Jest czas, pisze Kay Jamison, kiedy „po podniosłych stanach ducha, które dają ci siłę by tańczyć całą noc aż do świtu albo unoszą cię poprzez gwieździste nieba, aby skakać po pierścieniach Saturna”, zdarzają się stany do tego stopnia depresyjne, „że wypaczają wyobrażenia, narzucają straszliwe zachowania, niszczą podstawy racjonalnej myśli i zbyt często podminowują pragnienie i chęć życia”.61
   Z depresji, w jaką Kay zapada się, by nie widzieć spustoszonego aż po najdalsze krańce horyzontu, w stanie maniakalnym, w chwilowości teraz podniesiona zostaje do najwyższego pułapu jej kontaktu ze światem. Kontaktu euforycznego spod znaku absolutnej i ciągłej Nowości, lecz zarazem powierzchowności, ponieważ moment, chwila nie mają przestrzeni ani czasu potrzebnego do rozwoju biografii, do ciągłości sensu, który nadawany rzeczom i zdarzeniom stanowi później charakterystyczny tembr każdego życia.
   Maniakalny sposób bycia w świecie wyzwala osobę radosną, zadowoloną, której każdy dzień jest świętem zwycięstwa instynktu nad przymusami i zakazami. To obecność z tendencją do usuwania każdego rodzaju trudności, czy to logicznej, czy realnej pod postacią egzaltowanego optymizmu; w takich stanach maniakalnych Kay rośnie a świat maleje. Pozbawiona niejako czasu, nie jest zdolna do namysłu i komunikacji. Jej język staje się grą słów wpisaną w szerszą perspektywę gry ogarniającej całą strukturę jej egzystencji; odtąd Kay nie potrafi układać momentów czasu w ciągłość, bez której życie staje się pozbawione ram oraz spójności sensu, czyli czegoś co wyraża jego niepowtarzalność.
   Do tego należy dodać utratę pomysłów, która spośród cech maniakalnych jest być może objawem najbardziej ewidentnym i prawdopodobnie także nieuniknionym, ponieważ pomysły pojawiają się w tle każdego powiązania biograficznego. Stąd wynika optymizm Kay, gdyż nie zna ona trudu tworzenia, które wymaga czasu, bo wszystkie konstytuujące powiązania zostały rozpuszczone. W tym rozpuszczeniu, które nie jest żadnym wyjściem, Kay przeżywa wolność pozbawionej hamulców bezmyślności, w owym absolutnym braku odniesień, w jakim wyraża się jej nadaktywność rozbuchana aż po egzaltację, której prawie zawsze towarzyszy powierzchowność jej humoru nieprzyćmionego ni zaprawionego jakąkolwiek problematyką, ponieważ ekstensywność osiągnęła przewagę nad intensywnością, odkrycie, otworzenie, rozwarcie zdominowało głębię, zakorzenienie, ciężar sensu, zaś niedobór i brak głębi generuje ten typ obecności charakteryzowany przez powierzchowne „tu”, które łatwo porzucić dla nieokreślonego „wszędzie”.
   Aktywność, która w stanie depresyjnym z trudem przekształcona zostaje w oczekiwanie, w stanie maniakalnym realizuje się w próżnym rzucaniu się do działania tam gdzie nie ma właściwie niczego do zrobienia, gdyż Kay ma już to czego mogła by sobie życzyć – wszystko bez najmniejszego cienia sprzeczności. Schemat ten odbija się na poziomie socjalnym, gdzie niewyczerpana ekspansywność Kay nigdy nie spotyka kogoś, lecz tylko „wszystkich-i-nikogo”, z kim nie można nawiązać autentycznych relacji. Dlatego rzucająca się w oczy łatwość socjalizacji Kay nie przekonuje. Zbyt często stosunki jakie nawiązuje są zwykłymi przelotnymi spotkaniami bez historii, aż do czasu, gdy znienacka zapala się czarne światło depresji, które wciąga Kay „w otchłań wszechświata bez ścian, [...] w stan przerażającej bliskości śmierci i beznadziejnego oddalenia od jakiegokolwiek schronienia”.62
   Tylko euforia a potem depresja następujące po sobie w geometrycznym rytmie wiecznej powtarzalności, opisane bez żadnej językowej rezerwy, bo ten kto zna życie w jego stanach granicznych znajdzie również słowa na wysokości spojrzenia, które nie zamknęło oczu na widok cierpienia.

następny rozdział

58). E. Severino, Il parricidio mancato (Brakujące ojcobójstwo), Adelphi, Milano 1985, rozdział II: Okrzyk: „Na początku życia człowieka na ziemi znajduje się krzyk. Krzyk polowania, krzyk wojenny, krzyk miłości, przerażenia, radości, bólu, śmierci i narodzin. Lecz nie krzyczą tylko ludzie, krzyczą również zwierzęta; dla człowieka pierwotnego krzyczy również wiatr i ziemia, obłok i morze, drzewo i kamień, rzeka. Jednak tylko człowiek zbiera się wokół własnego krzyku, w nieobecności czynników, które go sprowokowały. Z krzykiem związane są decydujące aspekty egzystencji, a w ponownym zakrzyknięciu najstarsze społeczności ludzkie nie tylko rozpoznają się, lecz również nawiązują nici swej tkanki, czyli powodują że społeczności ludzkie stabilizują się i utrwalają w swym istnieniu. Całe życie antycznych ludów skupia się wokół ponownego zakrzyknięcia, zawołania, zaśpiewu; a śpiew /uładzona odmiana krzyku/ wśród żyjących zacieśnia więzy znacznie bardziej niż ciepło ognisk, wokół których dawniej się zbierano”.
59). E. Borgna, Malinconia
* w oryginale volto… czyli: twarz w aspekcie zwrotu do kogoś :)
* volto :)
60). À propos czasu cyklicznego zobacz także U. Galimberti, Gli equivoci dell’anima (1987), Feltrinelli, Milano 2001, rozdział 14: “L’anima e le figure del tempo”.
61). K.R. Jamison, An Unquiet Mind (1995), wyd. polskie: Niespokojny umysł – pamiętnik nastrojów i szaleństwa. Kameleon 2000
62). K.R. Jamison, An Unquiet Mind (1995), wyd. polskie: Niespokojny umysł – pamiętnik nastrojów i szaleństwa. Kameleon 2000
  • facebook

inne losowo wybrane posty

reaguj/react