6.

surogatka

trudno sobie wyobrazić aby po tym co powiedziałem, nie nastąpiło to co nastąpiło :> lecz nie spodziewałem się, że dojdzie do tego tak szybko. bowiem już następnego dnia, wieczorem, podczas rutynowej wizyty w Jemiołe, od razu na wejściu rzucił mi się w oczy zasępiony Maleńki. siedział przy dębowym stoliku w towarzystwie Nst oraz… swojego menadżera, którego wzrok napotkałem. szepnął coś Maleńkiemu i wszyscy przy stoliku spojrzeli ma mnie, więc kiwnąłem im: cześć i ruszyłem do baru.
nie zdążyłem nawet zamówić. menedżer już stał przy mnie.
— możesz do nas podejść? – zapytał nie pozostawiając mi zasadniczo innej możliwości.
— okej, tylko wezmę piwo… – powiedziałem myśląc: ładnie kwiatki, teraz będziesz musiał wypić to, co wczoraj nadgorliwie nawarzyłeś…
nie powiem, żebym nie czuł lekkiego pietra. Maleńki jest nerwowy, potrafi przypierdolić. Kinior mi opowiadał akcję, jaka miała miejsce na koncercie, podczas którego jakiś gostek wyciągnął gnata i zaczął nim wymachiwać. wszyscy trochę się przestraszyli z wyjątkiem Maleńkiego: najzwyczajniej podszedł do niego, a że nie jest z metra cięty, więc ma nogą duży zasięg… podobno gostek nawet się nie zorientował kiedy i jak został rozbrojony – myśląc tak sobie, odetchnąłem i jakby nigdy nic niosę piwo do stolika… – nie, mnie to nie spotka – dodaję sobie otuchy – przecież się znamy… z czasów Korbowodu, postpunkowej kapeli, w której grałem na drumli i… fujarce :> przy okazji w zespole byłem od ganji. to na mnie spadała odpowiedzialność palenia z Maleńkim w podzięce za pożyczany od niego na koncerty piecyk do wokalu, którego nam ciągle brakowało… pewnego razu smażyliśmy lufkę pod szyldem Kliniki Płodności, w bramie przed wejściem do Roentgena, a on powtarzał: nabij jeszcze, nabij, nie żałuj. ja muszę więcej, żeby poczuć. ja mam dużą tolerancję… obym mógł na nią tym razem liczyć – uciąłem rojone w głowie dywagacje i z obojętnym wyrazem twarzy usiadłem na wskazanym mi przez menedżera taborecie. Maleńki naburmuszony skinął mi wyniośle i warknął.
— mów co i od kogo słyszałeś!
spojrzałem na niego i widzę, że jest zdrowo zaperzony…
— …na pewno chcesz to ode mnie jeszcze raz usłyszeć? – odzywam się zerknąwszy wpierw na jego kumpli i dodaję poważnie – wolałbym ci tego nie mówić.
— mów! dokładnie i się nie wykręcaj.
nie było innego wyjścia, więc odchrząknąłem i starając się zachować zimną krew powiedziałem… próbowałem nieco złagodzić wymowę podtrzymując obojętną minę i zdystansowany ton: przecież to nic wielkiego, jakaś tam głupia plotka.
— spokojnie – mówię mu – wyluzuj – nie pomogło. Maleńki normalnie aż się zagotował…
— ja bym się nie przejmował… rock’n’roll. Iggy Pop. to jest woda na twój młyn – dorzucam z cicha i z przekonaniem. nic z tego, nic do niego nie dotarło, klął zbyt siarczyście: chuje! chuJE! CHUJE!
wtedy właśnie, szczęśliwie dla mnie, przy ławie pod oknem zjawiła się koleżanka piękna niczym anioł. korzystając z tej dogodnej sytuacji wymiksowałem się z towarzystwa i schroniłem pod jej skrzydła :> popijając piwko pozwoliłem sobie poczuć ulgę; stres konfrontacji opadał, mimo że Maleńki nabierał wigoru. obserwowałem go… nie jako paparazzo :> robiłem to na wypadek gdyby coś mu odbiło i chciał mi zagrozić… lecz on zupełnie się mną nie interesował. rozmawiał z kumplami podekscytowany, gestykulował i pił. szybko pił. walił banie jedną po drugiej aż został przy barze stojąc, by nie tracić czasu na siadanie przy stoliku, po czym wyszedł nabuzowany tak, że iskrzyła mu czupryna :> musiało coś z tego wyniknąć.
jak dowiedziałem się później, prosto z Jemioły ruszył do Klubu K, gdzie… w tym miejscu polegam na relacji świadków, a było ich sporo w klubie, kiedy rozjuszony Maleńki rzucił się z pięściami na Wodza. przyłożył mu ponoć raz drugi i trzeci, i zaczął uciekać… nie dziwi mnie to wcale, i myślę że nie zdziwi nikogo, kto pamięta wzrost i wagę śp. Wodza :> jedyna szansa powodzenia takiej akcji, tkwiła w zaskoczeniu: z racji gabarytów Wodzu był niezbyt gibki… niestety w alkoholowym amoku, pomylił Maleńki drogę ucieczki i wybrał tę dłuższą… bo w Klubie K. jak wiadomo są dwa wyjścia… zaatakowany znienacka Wodzu* gdy tylko dotarło do niego co zaszło :> ruszył w pogoń za Maleńkim oczywiście drogą krótszą i wpadli na siebie panowie w ciasnym przejściu tuż przy kiblu, i doszło do tego, że… kulturalna obsługa ścierała mopem posokę.

* inna wersja /wariacja albo uściślenie :>/ wydarzeń głosi, że Wodzu właśnie wtedy wnosił do klubu wieczorny posiłek… pod postacią pieczonej kaczki :>>> no i kaczka mu poleciała :>