12.5 Na marginesach rynku: bieda

    Mit rynku z „Mitów naszych czasów” Umberto Galimbertiego

mity   Rynek podtrzymywany jest przez splot produkcji i konsumpcji, dwa aspekty tego samego procesu, gdzie decydującym jest jego zwrotny /wzajemnie napędzający się/ charakter, w sensie że nie tylko wytwarza się towary, by zaspokoić potrzeby, ale wytwarza się również potrzeby, by zagwarantować ciągłość produkcji towarów.
   Na początku i na końcu owych łańcuchów produkcyjnych (środków i potrzeb) znajdują się ludzie w roli producentów i konsumentów z zastrzeżeniem, iż konsumpcja nie może być więcej rozumiana, jak działo się w poprzednich pokoleniach, wyłącznie jako zaspokojenie pewnej potrzeby, lecz również, a dzisiaj przede wszystkim, jako środek produkcji. Zauważył to już Günter Anders16 pisząc, że tam gdzie produkcja nie toleruje przerw, towary „muszą” być konsumowane, jeśli zaś potrzeba konsumpcji nie jest spontaniczna, jeśli owych towarów nie ma potrzeby, należy tę potrzebę „wyprodukować”.
   Zajmuje się tym reklama, która ma zadanie bilansować naszą potrzebę towarów z ogólną potrzebą konsumpcji. Jej nachalna obecność jest oczywistą zachętą do rezygnacji z przedmiotów już posiadanych i być może nadal dobrze nam służących, ponieważ w międzyczasie pojawiły się inne, nowe, bez których „nie można się obejść”. W społeczeństwie konsumpcyjnym, jak to kreowane przez rynek, gdzie tożsamość jednostki jest ciągle coraz bardziej określana przez posiadane przedmioty, które nie tylko są do wymiany, ale „muszą” być nieustannie wymieniane, nie można nie przyznać racji Andersowi gdy zauważa: „Dzisiejsza reklama jest nawoływaniem do niszczenia”.17
   Chodzi o niszczenie które, mówi nadal Anders, „nie jest naturalnym końcem każdego produktu, lecz jego celem”.18 I to nie tylko dlatego, że w przeciwnym razie został by przerwany łańcuch produkcyjny, ale również dlatego, że postęp techniczny prowadząc do nadprodukcji, wytwarza rzeczy zbędne, których koniec nie jest wyznaczany przez ich zużycie, lecz od samego początku jest w nie wpisany, jest ich przeznaczeniem /celem/. W tym procesie, rynek wykorzystuje konsumentów jako swych sprzymierzeńców, po to „by zagwarantować śmiertelność swoich produktów, która jest zarazem gwarancją jego nieśmiertelności”.19
   Tak oto potwierdzony zostaje nihilistyczny charakter naszej kultury ekonomicznej, w której konsumpcja napędzona do poziomu „konsumpcji wymuszonej”, podnosi nie-bycie wszystkich rzeczy do warunku swojego istnienia, ich nietrwałość do warunku jej postępu i rozwoju.
   Lecz społeczeństwo, które zwraca się do swoich członków wyłącznie jako do konsumentów zdolnych do pozytywnego reagowania na pokusy rynku, po to by podtrzymać jego wzrost i rozwiać groźbę recesji, tworzy, według Zygmunta Baumana, nową klasę biednych jacy – w przeciwieństwie do tych sprzed lat, którzy byli biedni, bo nie potrafili włączyć się w procesy produkcji – obecnie „są winni niebrania udziału w konsumpcji i jako nie-konsumenci lub konsumenci przygodni, stanowią martwy ciężar, obecność kompletnie nieproduktywną”.20
   Przybierając postać czystej straty, czarnej dziury pochłaniającej środki /w formie pomocy społecznej/ bez wnoszenia czegokolwiek w zamian, z powodu ich nieużyteczności, a ponadto dlatego, że biednych nikt ich nie potrzebuje, można wobec nich praktykować „zero tolerancji”. Można palić ich namioty, jeśli żyją w obozowiskach, o czym często donoszą kroniki, i to nie z powodu tarć rasowych, jak łatwo jest sądzić ulegając propagandzie, lecz na co zwraca uwagę Bauman, dlatego że:

W społeczeństwie konsumpcyjnym bieda jest bezużyteczna i niepożądana. Zaś jedyna droga, jaka pozwala biednym wydostać się z pułapki wykluczenia prowadzi przez centrum handlowe, [...] tam mogliby oni się wykupić, otrzymując jeśli nie całkowitą rehabilitację to przynajmniej ową „wolność warunkową” na podstawie ich skromnej konsumpcji.21

   Jeśli w dalszej kolejności przejdziemy od naszej domowej biedy do ogromnej biedy reszty świata, czy wywoła to jakieś poruszenie w naszym poczuciu moralnym? Żadnego. Nawet jeśli wiemy, że bieda nie jest tylko brakiem pożywienia i nie jest tylko codziennym widokiem choroby i śmierci. Ekstremalna bieda jest przekroczeniem ludzkiej kondycji a w swych nawrotach pod postacią „kolejnych przypadków” pojawiających się na antenie telewizyjnej, jeśli reporterzy przyślą „wystarczająco wstrząsający” materiał z owych zdesperowanych krain nazywanych kiedyś „Trzecim Światem”, a które dzisiaj, widząc poziom życia osiągnięty przez Pierwszy Świat, wypada raczej nazwać „nie-światem”, czystym wypadkiem antropologicznym niewiele różnym od wypadków geologicznych czy atmosferycznych jakie pod nazwą trzęsienia ziemi czy powodzi domagają się pomocy.
   Czym jest jednak „pomoc humanitarna”, jeśli nie uciszeniem naszego poczucia moralności, które zadowala się jednym dobrym uczynkiem nie posiadając siły zmiany polityki? I nie myślę tutaj o polityce robiącej interesy na głodzie światowym, myślę o polityce jako o nie-miejscu decyzyjnym, ponieważ decyzje zapadają gdzie indziej, na innej scenie, na rynku, który zredukował politykę do antraktu, w czasie którego rozgrywane jest demokratyczne przedstawienie interesów jakie działają za sceną i daleko od ekranów.
   Co więc zostaje z ogromnej i bezgranicznej, światowej biedy? Nic poza pojedynczym i wyizolowanym świadectwem, które rzucając jednego dnia trochę światła na kontynent spowity mrokiem biedy, chciałoby obudzić świadomość i wrażliwość tych, dla których śmierć z głodu nie stanowi codziennego problemu.
   Kiedy gazety i telewizja donoszą nam, że w regionie afrykańskich Wielkich Jezior, w Sudanie i Darfurze dwa miliony ludzi, kobiety, dzieci, zostały wymordowane ciosami maczet, a kolejny milion uważa się za zaginiony, przyjmujemy to do wiadomości bez szczególnego wzruszenia, bo osób tych nie wymienia się z imienia i nazwiska, lecz za pomocą przybliżonych cyfr w granicach dziesiątek tysięcy, z powodu rozbieżnych obliczeń organizacji lokalnych i międzynarodowych? Czy naprawdę uznajemy te ludzkie istoty za „podobne” nam, Europejczykom, Amerykanom, a może raczej odnosimy się do nich jak do stada bydła, którego los nas nie obchodzi?
   A dlaczego nas nie obchodzi? Dlaczego ich los nie porusza naszych uczuć moralnych? Czy przypadkiem nie dlatego, że wiemy, nawet jeśli potem odsuwamy tę myśl, iż nasz dobrobyt zależy od ich zdesperowania? A więc żadnej moralnej reakcji. Tym bardziej, że zatrzymywanie się nad tymi wydarzeniami i branie ich pod rozwagę, nie jest nawet politycznie poprawne w kontekście „zdrowego realizmu” jakim dzisiaj inspiruje się polityka. Zdrowy realizm, który przetłumaczony znaczy pozwolić działać „woli mocy”, dezaprobowanej gdy Nietzsche wskazywał ją jako ducha historii, akceptowanej zaś bez zastrzeżeń, gdy pojawia się pod nazwą „Realpolitik”.
   Poza tym bieda nie jest atrakcyjna. Wypierają się jej wszyscy. Nikt jej szuka. Dobrym uczynkom czynionym łaskawie jedną ręką, rzadko towarzyszy spojrzenie zdolne odpowiedzieć spojrzeniu nieszczęśnika, ponieważ jego widok jest niepokojący. Na dodatek sama bieda ma skłonność do ukrywania się z powodu zakłopotania i wstydu. Zaczepki niekonieczne i tak nikt jej nie widzi, i jeszcze mniej zwraca uwagę. W gruncie nikt się nią nie zajmuje. Co najwyżej jakiś gest nawet bez spojrzenia w twarz adresata albo szerzej zakrojona akcja, która jednak nie wchodzi w kontakt z biedą, lecz tylko z organizacją zajmującą się niesieniem pomocy. Tak oto bieda przestaje być widoczna, no chyba że w jakimś telewizyjnym fleszu między jednym a drugim kęsem pieczystego.
   To czego się nie widzi nie istnieje albo istnieje w formie statystyk, których jedynym zadaniem jest wymazanie twarzy ubogich. Bieda pozbawiła ich już, jeśli nie chleba, jak dzieje się na ogromnym obszarze świata, to z pewnością prawie wszystkich możliwości, jakie życie na Zachodzie daje swoim mieszkańcom.
   Ukryta w meandrach codziennej gry pozorów oraz wykluczona z języka, bieda, wydaje się istnieć tylko w nieuważnym geście ręki, który nie zmienia ani o gram naszej egzystencji. Będąc w ten sposób nietykalną, również nasza istota staje się odporna nawet na przygniatającą obecność biedy. Biedy cichej, gęstej niczym mgła, jaka w niezauważalny sposób otacza nas z każdej strony, i jaka może pozostać niedostrzeżona tylko dzięki głębokiemu wyparciu: percepcyjnemu i językowemu.
   Lecz wyparte treści powracają. I nie powracają tylko jako poczucie winy, którego łatwo pozbyć się jednym łaskawym uczynkiem. Powracają jako atrofia naszej duszy, która by nie percypować, nie widzieć, nie czuć tego co w nieunikniony sposób ją dotyka, musi podążać drogą kolejnych amputacji, by utrzymać w porządku własną wizję świata i stać się w końcu duchowo zabiedzonym, apatycznym, i ubogim w autopercepcję człowiekiem. W tym miejscu materialna bieda tych, co niedostrzegani, próbują przetrwać na dnie rozpaczliwych warunków życia, mści się kalecząc naszą wrażliwość, by udzielić nam błogosławieństwa ślepoty na oczywisty fakt, że nasz dobrobyt zależy bezpośrednio od stanu światowej biedy.
   Przeniknięci owym ubez-wrażliwieniem, świadomym czy nie, nieważne, bronimy się przed kontaktem nie tylko ze światową biedą lecz również z samym jej obrazem, dlatego zmuszeni jesteśmy do opowiadania sobie nieprawdziwego świata i do mieszkania w sfalsyfikowanej przestrzeni. Dlatego nie wiemy więcej kim jesteśmy, ponieważ wyparcie jakiego dopuściliśmy się wobec faktu światowej biedy stało się możliwe tylko dzięki stępieniu naszej wrażliwości i ograniczeniu percepcji własnego istnienia. Zatem jeśli biedni nie mają chleba, my, którzy by ich nie widzieć okaleczyliśmy siebie, swoje zdolności, kończymy nie będąc w stanie organizować więcej własnego życia. Kondycja ludzka jest w rzeczywistości wspólna. A przywilej tego kto chce obronić się nie tylko przed biedą, lecz także przed jej widokiem, jest zastawioną na niego pułapką.
   Nie znaczy to, że Zachód jest cyniczny i pozbawiony współczucia. Jego wina leży nie tyle w skostniałej niewrażliwości i obojętności na losy świata (to raczej konsekwencja niż przyczyna) ile w przyzwoleniu na to, by światowa bieda przekroczyła wszelkie „miary”, bo jak przypomina nam Günter Anders: „W obliczu pozbawionego miary, nasza wrażliwość przestaje działać. «Zbyt duże» pozostawia nas obojętnymi”,22 nie zimnymi, ponieważ zimno byłoby już jakimś uczuciem.
   Kiedy mówią nam, że na świecie co osiem sekund umiera z głodu dziecko, stajemy naprzeciw nie konkretnej tragedii, lecz pewnej statystyki a nasze uczucia pogrążają się w rodzaju emocjonalnego analfabetyzmu. Ten analfabetyzm, jaki stał się już częścią naszej kultury, jest gorszy od wszystkich najgorszych rzeczy mających miejsce na „nie-świecie”, ponieważ pisze dalej Anders: „Umożliwia on wieczne powtarzanie się owych strasznych rzeczy, ich narastanie oraz to, że stają się nieuchronne, dlatego że mechanizmy naszych reakcji zatrzymują się, gdy fenomen przekracza określoną wielkość”.23
   Tak jak dziecko, które umiera co osiem sekund, jest już poza granicami tejże wielkości na skutek tego, co Anders nazywa „piekielną regułą”,24 każdy rodzaj katastrofy ma wolną drogę, nie tylko w „nie-świecie” kiedyś zwanym „Trzecim Światem”, lecz również u nas. Widać już tego efekty. Niemniej, również w tym przypadku możemy zawsze zamknąć oczy i uciszyć to, co zostało z resztek naszych stłamszonych uczuć moralnych.
   Wraz z ciągle pogłębiającym się, w wyniku działania praw rynku, rozwarstwieniem społeczeństwa na bogatych coraz bardziej bogatych oraz biednych coraz dalej odsuwanych od bankietu konsumpcjonizmu, jesteśmy świadkami postępującej utraty bezpieczeństwa i ograniczania naszej wolności z powodu „degradacji” biednego, która w nieuniknionej konsekwencji prowadzi do jego „medykalizacji” jeśli nie do „kryminalizacji”, tak jak w XIX wieku, zanim narodziło się „państwo socjalne”.
   Obcinanie wydatków państwa socjalnego znaczy w sumie podnoszenie tych na policję, więzienia, służby bezpieczeństwa i ochrony, na systemy alarmowe, oznacza również konieczność przedefiniowania biedy i opisywanie jej w kategoriach problemu medyczno-prawnego lub porządku publicznego. Do tego należy dodać że, ten kto jest już wykluczony albo znajduje się na progu wykluczenia zostaje siłą odizolowany wewnątrz niewidocznych murów, lecz mimo to całkiem oczywistych, jakie z rozmysłem otaczają zmarginalizowane terytoria, by pogłębiać w społeczeństwie wrażenie braku bezpieczeństwa i niepewności. Jeśli ograniczanie wolności wykluczonych nie dodaje niczego do wolności ludzi wolnych, droga cięć wydatków budżetowych na utrzymanie państwa socjalnego może prowadzić wszędzie, tylko nie do społeczności wolnych jednostek, ponieważ zaburzenie równowagi między dwoma stronami wolności sprawi, że w pewnym miejscu, na pewnej ulicy, w pewnym rejonie, w pewnym mieście, o pewnej porze dnia a zwłaszcza nocy, przyjemność wolności rozpuści się w strachu i niepokoju. To oczywiste potwierdzenie faktu, że nawet wolność uprzywilejowanych dla swego spełnienia, domaga się wolności wszystkich.
   Zaraz po tym jak uświadomimy sobie na czym polega wolność, nie możemy nie zdać sobie sprawy, że jest ona możliwa tylko w kontekście właściwej relacji społecznej ponieważ, jeżeli rośnie ponad miarę liczba bezdomnych „nieudaczników”, również domostwa lepiej sytuowanych nie są więcej bezpieczne. Stąd łatwo można wydedukować, że wolność indywidualna – przedstawiana dzisiaj jako najwyższa wartość i miara każdego pojedynczego dobra i wygody całego społeczeństwa – jest nie do osiągnięcia poprzez indywidualne wysiłki, lecz tylko dzięki stworzeniu warunków, jakie pozwolą rozciągnąć te same możliwości na wszystkich.
   Tego zadania nie można realizować indywidualnie ani dzięki przebłyskom łaski na skrzyżowaniach ulic, ani nawet przy pomocy zorganizowanej dobroczynności, ale wyłącznie jednocząc energię wszystkich we wspólnym przedsięwzięciu, które nazywa się solidarność; tylko ona może zagwarantować prawa do wolności i przede wszystkim zachowanie warunków koniecznych dla owych praw realizowania.
   Zdaniem Zygmunta Baumana25 społeczeństwo niepewności wzięło górę nad społeczeństwem opiekuńczym, ponieważ wydaje się lepiej zdatne do gwarancji praw wolności a więc szczęścia; ponadto samo z siebie jest w stanie wprowadzać deregulację i prywatyzację na podstawie pobudek rynku globalnego, lecz nie potrafi, bez interwencji politycznej, wytworzyć solidarności, która jak zauważyliśmy, jest warunkiem istotnym w realizacji wolności.
   W tym miejscu Bauman cytuje Alberta Camusa: „Istnieje piękno i są uciskani. Bez względu na to jak bardzo może być to trudne, ja chciałbym pozostać wierny im obu”.26 Nie odczytujmy tego zdania jako litościwego życzenia czy potrzeby płynącej z serca. „Wierność wybiórcza” tylko piękności, tylko wolności, tylko szczęściu osobistemu, z powodu strukturalnych związków łączących owoce tych wartości z solidarnością, nie jest w stanie samotnie obronić tego, co chciałaby zagwarantować.

następny rozdział

16) G. Anders, Die Antiquiertheit des Menschen, Band II: Über die Zerstörung des Lebens im Zeitalter der dritten industriellen Revolution (1980).
17) G. Anders, Die Antiquiertheit des Menschen, Band II: Über die Zerstörung des Lebens im Zeitalter der dritten industriellen Revolution (1980).
18) G. Anders, Die Antiquiertheit des Menschen, Band II: Über die Zerstörung des Lebens im Zeitalter der dritten industriellen Revolution (1980).
19) G. Anders, Die Antiquiertheit des Menschen, Band II: Über die Zerstörung des Lebens im Zeitalter der dritten industriellen Revolution (1980).
20) Z. Bauman, Homo consumens (2006)
21) Z. Bauman, Homo consumens (2006)
22) G. Anders, Wir Eichmannsöhne (1964)
23) G. Anders, Wir Eichmannsöhne (1964)
24) G. Anders, Wir Eichmannsöhne (1964)
25) Z. Bauman, La società dell’incertezza (raccolta di brevi saggi composti tra 1995 e il 1997)
26) Z. Bauman, La società dell’incertezza (raccolta di brevi saggi composti tra 1995 e il 1997); cytat z A. Camus, Retour à Tipasa (1953)
  • facebook

inne losowo wybrane posty

reaguj/react