pułapka

ruda nuda cz. pierwsza?

— rewelacja. REWELACJA – podkreślił Ziemek filmoznawca…
spotkałem go w Psie i zapytałem, co by watro obejrzeć. czy pojawiło się w kinie coś godnego uwagi? odpowiedział bez zastanowienia.
— „Pułapka” Davida Slade. w kinach już tego raczej nie grają, ale jest na dvd. ten film TRZEBA zobaczyć. rewelacja…
+
w drodze powrotnej wstąpiłem do wypożyczalni. nie musiałem pytać ani zanadto się rozglądać, od razu spostrzegłem na regale z nowościami „mocną” okładkę z czerwonym kapturkiem w potrzasku… przynęta?
+
dawno nie widziałem czegoś tak wstrząsającego /chyba od czasu „Old Boy’a” Park Chan-wook’a/. owa „rewelacja” /zatytułowana w oryginale Hard Candy/ jest thrillerem rozgrywającym się między czternastoletnią dziewczyną, a uwodzącym ją pedofilem… wkrótce staje się jasne, że tym razem ofiara stała się oprawcą.
świetnie zagrany film jest nieco przeciągnięty /skończyć się powinien na kastracji/, trochę za bardzo wykombinowany wpada chwilami w moralizujący ton programu edukacyjnego /pedofilia teraz w centrum masowego zainteresowania/, ale nawet jeśli to nie REWELACJA, na pewno warto film zobaczyć.

z „Pułapki” osobiście zapadła mi w pamięć jedna kwestia. przemyślawszy ją doszedłem do wniosku, że jest to głęboko trafne spostrzeżenie :> wypowiada je dziewczynka; właśnie przeprowadziła w mieszkaniu szczegółową rewizję i nie znalazła dowodów potwierdzających jej przypuszczenia… podchodzi do związanego gospodarza i mówi: jesteś zboczeńcem. nie masz w domu żadnej pornografii.
+
prawda. brak jakiegokolwiek porno /w domu samotnie mieszkającego faceta/ może świadczyć o niezdrowym wyparciu cielesnych skłonności, o niebezpiecznej tendencji do ukrywania czegoś przed samym sobą. chyba, że mamy do czynienia z czystym świętym, ale uwaga, bo świętość zazwyczaj obcuje z demonami.
+Lilit, Talmud, Borges, Zahir
robię rachunek sumienia… mam w domu pornografię: „Pornografię” Gombrowicza i tę Kolskiego na jej podstawie :> a poważnie, gdyby stróżówkę przeszukała wścibska czternastolatka, niejedno by znalazła… sądzę jednak, że dowody przemówiły by na moją korzyść. nie jestem zboczony, jestem wykolejony… na bocznicę :>

powiastka: ruda nuda

Pi PUK

serenissima

japońska kapsuła: genialne. łóżko wygodne. monitor w nogach ustawiony ergonomicznie: kładąc głowę na poduszce nie trzeba podnosić ani opuszczać wzroku, by dobrze widzieć obraz. wbudowany pilot pod ręką – po prostu wszystko na swoim miejscu, rzecz jasna biorąc pod uwagę skromne minimum :> z taką kabiną w Grecji można by zostać nowym Diogenesem… i filozofować żyjąc komfortowo… żarty żartami, ale ten dostępny na 77 kanałach podgląd z ukrytych kamer, to naprawdę bombowa sprawa.

— i am your big brother – powiedziałem głosem cyborga i chyba palnąłem gafę, bo ni stąd ni zowąd obraz zniknął, a telewizor-monitor przestał reagować na wstukiwane pilotem komendy …i wyszła na jaw podstawowa wada japońskiej kapsuły: skonstruowana jest zasadniczo tylko do leżenia i niełatwo się w niej poruszać, by /na przykład :>/ wypróbować na niedziałającym monitorze lekkiej kuracji wstrząsowej… podniosłem się zbyt energicznie i przywaliłem głową w plastikowy pował. rozległo się głuche: BUM! fala uderzeniowa obiegła ściany gdzieniegdzie wpadając w interferencje i wprawiając co nieco w rezonans: zadrżał od tego monitor :> …i coś powoli zaczęło rozpalać się w jego ciekłokrystalicznej, chłodnej głębi. położyłem się masując czoło.
najpierw usłyszałem głos.
— halo, halo, czy mnie słychać?
następnie na poprawnie działającym ekranie zobaczyłem twarz doktora Kaligari.
— halo, halo, słyszysz? odbiór.
niesamowite. podwójnie NIESAMOWITE, ponieważ nie sądziłem, że zainstalowany w kapsule podgląd Arsenału umożliwia dwustronną komunikację, a poza tym…
— jak mnie pan tutaj znalazł? – zapytałem wątpiąc czy aby mi się nie śni.
— nieistotne jak cię znalazłem. ważne, byś uwierzył, że to ja z tobą rozmawiam. poznajesz mnie?
— poznaję! pan doktor Kaligari, mój wielebny psychiatra.
— otóż to… – stwierdził nie spuszczając ze mnie „monitorującego” wzroku – …widzę, że jesteś zanadto skonsternowany i rozkojarzony, bym mógł z tobą swobodnie i skutecznie porozmawiać… rozluźnij się, weź głęboki oddech, bądź otwarty, umysł miej chłonny… – wpatrzony we mnie doktor obniżył głos – …teraz zacznę liczyć od jednego do dziesięciu. na dziewięć będziesz odprężony i przekonany… a na dziesięć znajdziesz się na powrót w kapsule… bądź tam na „DZIESIĘĆ”… mówię jeden… koncentrując się zupełnie na moim głosie, czujesz, że robi ci się lżej… dwa. twoje ręce i palce stają się ciepłe i ciężkie… trzy. ciepło rozchodzi się po ramionach, barku i karku… cztery. twoje nogi i stopy stają się ciężkie… pięć. ciepło rozlewa się po całym twym ciele… na „sześć” chcę byś zszedł głębiej… mówię: sześć. twoje rozluźnione ciało pomału zaczyna opadać… siedem. opadasz niżej, niżej, i niżej… osiem. każdy oddech przenosi cię głębiej… mówię: dziewięć.

— jak się czujesz? – zapytał.
— dobrze – spojrzałem na doktora szczerze i z głębokim zaufaniem.
— pamiętasz, opowiadałeś, o mieszkaniu na Giudecce.
— tak. mieszkanie u Klaudi.
— obejrzałeś tam pewien film…
— obejrzałem tam wiele filmów. spałem w salonie, na przeciw telewizora.
— jednak ten film był wyjątkowy. zrobił na tobie wrażenie. w końcowej scenie musiałeś wyjść, bo nie mogłeś znieść widoku…
— tak pamiętam. to było „π” Aronofskiego. wtedy po raz pierwszy je widziałem.
— o czym jest ten film?
— o… poszukiwaniu… absolutnego algorytmu. bohaterem jest matematyk opętany obsesją znalezienia równania rzeczywistości… a potem przychodzą do niego kabaliści, okazuje się że poszukiwany przez niego wzór dla nich jest sekretnym boskim imieniem, którego głośne wypowiedzenie…
— dokładnie. o ten film mi chodzi. niezwykle deliryczny, nieprawdaż? – Kaligari nie czekał na odpowiedź. – po skończonym seansie popłynęliście do miasta.
— możliwe. odprowadzaliśmy Eugenio, kolegę Klaudii, to on przyniósł film.
— po drodze, już w Wenecji, wstąpiliście do knajpy na lampkę wina. rozmawialiście. czy w związku z tym coś ci się przypomina?
— pamiętam ten lokalik, obsługiwał stary, gruby i niesympatyczny facet. dolewał, jakby nam co najmniej łaskę robił…
— coś jeszcze? – Kaligari ewidentnie do czegoś zmierzał, chciał ode mnie coś wyciągnąć metodą naprowadzania.
— no nie wiem… – doktor czekał patrząc spokojnie – może chodzi o liczby? – uniósł brew, a więc złapałem trop. oczywiście! pytał mnie o czym było „π”, a przecież zna ten film – …tak, pamiętam – pociągnąłem wątek – wtedy, stojąc przy barze i popijając białe winko, rozmawialiśmy o algorytmie i o tajemnicy boskiego imienia. kabaliści, który nawiedzili matematyka uważali…
— uważają nadal – wtrącił przytakujący mi Kaligari.

— …że poszukiwane imię zaszyfrowane jest w Torze. tamtego wieczora, w barze, w rozmowie z Eugenio, stało się dla nas jasne, że boskie imię zaszyfrowane jest również w Wenecji… bo Wenecja jest tak dziwacznie ponumerowana. prawdopodobnie obecny stan uzasadnić można historycznie: liczby tasowały się wraz z wyburzaniem i nowymi budowami. domy noszą zazwyczaj bardzo wysokie numery, w tysiącach, a w ich następstwie nie widać porządku, do jakiego jesteśmy przyzwyczajeni: parzyste z jednej, nieparzyste z drugiej strony ulicy, a w ogóle po kolei. numery w całej Wenecji są kompletnie od czapy, jak na gdańskim Długim Targu.
— trudno być w Wenecji listonoszem – doktor skonstatował z uśmiechem.
— no raczej. orientować się trzeba na pamięć… wtedy, w barze, po obejrzeniu „π”, zrozumieliśmy, że w tym pozornym chaosie liczb, pozornym, bo przecież jest w nim porządek, którym rządzi jakaś zasada, a tą zasadą jest…
— twój kod PUK – Kaligari postawił zdecydowaną kropkę ponad moimi rozważaniami. zatkało mnie.
— jak to mój PUK?
— „krzyczałeś z otchłani” bym interweniował w sprawie twojego zablokowanego telefonu, więc daję ci wskazówkę.
— raczy pan sobie żartować. rozumiem. to jest jak z biblioteką Borgesa: gdzieś w Wenecji, na jednej z kamienic zapisany jest mój kod PUK, ale jak mam tę jedną znaleźć??
— nie jedną tylko trzy.
— trzy?!
— upiekło ci się, bo wszystkie są w zaułku Pico della Mirandola… tego renesansowego filozofa, którego wspominałeś na blogu.
— Pico? na blogu?? …nie pamiętam.
— użyj wyszukiwarki, z której jesteś taki dumny, to sobie przypomnisz – Kaligari odezwał się kąśliwie. odniosłem niemiłe wrażenie.
— okej, okej, niech mi pan lepiej powie, jak mam znaleźć ten cholerny PUK.
— skoncentruj się: w zaułku Pico, idąc od strony figury…
— jakiej figury?
— …po prostu: figury. jak tam będziesz, to zobaczysz. kamienica po lewej, z czerwoną furtą: pierwsze dwie cyfry jej numeru… na następnej kamienicy: cyfra druga i trzecia… z kolejnej: cyfra trzecia i czwarta… potem zsumuj wskazane cyfry, otrzymasz ostatnią parę liczb. jest w tym prosty algorytm. zauważyłeś?
— 1,2… 2,3 i 3,4 i suma wszystkich cyfr.
— O.K. więc teraz mówię do ciebie: DZIESIĘĆ.

chciałem poprosić doktora, by powtórzył zadany mi rebus, lecz nagle zniknął. równocześnie coś załomotało mi nad głową, szarpnęło za ramię i… obudziłem się!
— scusa. scusa! stiamo per chiudere* – spojrzałem przez ramię. przetarłem oczy. o qrva ale jazda! we włazie do kapsuły zobaczyłem umundurowanego strażnika Arsenału.
— cosa? che ore sono? – zapytałem go zaskoczony nagłą zmianą perspektywy.
— sono le otto e venti.
nie do wiary! jak to się stało? przespałem w kapsule cały dzień!

* — przepraszam… zamykamy. — co? która godzina? — dwadzieścia po ósmej.

najpiękniejsza

— Benowski… /tak nazywają mnie we Włoszech z racji pochodzenia/ – a ty znasz Bukowskiego? – zapytał Pacino zza kierownicy dostawczego forda. wracaliśmy z lekkiej przeprowadzki. była to moja pierwsza z nim robota, na próbę – capo chciał sprawdzić, czy się nadaję… w pracy poszło raczej gładko, starałem się uwijać i nie nawalić, ale w przerwach nie potrafiłem nawiązać rozmowy. oj, niedobry był to znak, bo jeśli mamy z sobą dalej… capisci? wracaliśmy w milczeniu, fatalnie, byłem coraz bardziej spięty, aż wreszcie Pacino spytał zza kierownicy czy znam Bukowskiego.
— tego pisarza?
— on też Polak, nie?
— chyba nie. Amerykanin.
— ale nazwisko polskie? jak twoje – Pacino zaśmiał się i zarymował – Benowski, Bukowski, Benowski… niezły łajdak z niego, nie?
— ano, niezły i dobrze pisze – uśmiechnąłem się i ulgę poczułem, bo wreszcie trafił się temat.
— najbardziej… – kontynuował Pacino z błyskiem w oku – podobały mi się „Zapiski starego świntucha”, a tobie?
— „Najpiękniejsza dziewczyna w mieście” – odpowiedziałem po polsku bez wahania… – jak to będzie po włosku? „La piu bella ragazza in citta”? – Pacino zmarszczył brwi.
— to jego książka?
— zbiór opowiadań.
— dziwne – odparł po chwili – wydawało mi się, że przeczytałem wszystkie książki Bukowskiego, wiersze też, ale tego nie znam…
tym razem to ja się zdziwiłem, a moje zdziwienie było podwójne, ponieważ po pierwsze sądziłem, że „Najpiękniejsza dziewczyna w mieście” stanowi kwintesencję prozatorskiej twórczości Bukowskiego, więc każdy kto czyta musi ją znać, a po drugie… naprawdę, Pacino nie wyglądał na takiego kto czyta, a tu „wiersze też”. jakże miło jest się czasem zdziwić :>
wkrótce doszliśmy do wniosku, że nieporozumienie spowodowali tłumacze.
— robią co chcą – mówię – tną, dodają, tytuły zmieniają.
— traduttore tradittore* – z powagą dorzucił Pacino, a dalej temat sam się potoczył. nie muszę chyba wyjaśniać, w którą stronę…
w ten sposób zbliżył nas Charles /Karol/ Bukowski, a ja /jestem o tym przekonany/ dzięki owemu: pijusowi, chojrakowi, nawróconemu alfonsowi, hazardziście, uczulonemu na pracę luzakowi /jak sam o sobie pisze w opowiadaniu „25 meneli”/ nie do wiary! ja dzięki niemu znalazłem pracę :> bo znałem go, a kto go zna, swój chłop :>
+
szukałem potem „Najpiękniejszej” po genueńskich księgarniach – chciałem pouczyć się z niej włoskiego, bo jak się z prawdziwymi chłopakami pracuje, trzeba znać odpowiednie słownictwo: dymanko, ruchanko, ciupcianie, na przykład, a tego w słowniku niet. nie wiem czemu. potem z człowieka się śmieją, bo na prawiczka wychodzi, gdy pyta co to mussa :>
nie znalazłem jej. okazało się, że opowiadania Bukowskiego są tam inaczej podzielone, tworzą kilka cieńszych tomików, dlatego Pacino nie znał „Najpiękniejszej”. ten zbiór wyszedł być może tylko w Polsce…
+
ok… zrobię to, chociaż trudno polecać owe pornograficzno-perwersyjne opowiadania. lektura ich ociera się chwilami o bolesne przeżycie. przede wszystkim uderza pozbawiona skrupułów szczerość, bezwstydny naturalizm, na szczęście przyprawiony humorem… Bukowski jest mistrzem słowa. posiada niesamowicie oszczędny i precyzyjny język. jego proza to swoisty minimalizm. można się uczyć na nim pisać… mimo obnażonej cielesności /wdzierającej się na pierwszy plan/ w opowiadaniach obecna jest metafizyka – czasem w jednym zdaniu, tuż przed ostatnią kropką /jak w „15 centymetrach”/ – w ten sposób Karol wskazuje wyjście z opisywanego „piekła” i to go usprawiedliwia, i być może dzięki temu trafił w księgarniach na półki z klasyką… uwaga na tytułowe opowiadanie, o cierpieniu z powodu wrodzonego piękna… i jeszcze „Antychryst” wariacja na temat czerwonego pajączka z „Biesów” Dostojewskiego. au! to naprawdę boli. polecam.

Charles Bukowski, NAJPIĘKNIEJSZA DZIEWCZYNA W MIEŚCIE, wydawnictwo: Noir Sur Blanc, przekład: Robert Sudół

* tłumacz to zdrajca