Canaletto, Alfred S i Wojtek Jaruzelski

wenecki malarz zwany Canaletto, zanim przeniósł się na warszawski dwór króla Stasia, żył i pracował w Dreźnie. tu i tam namalował kilka ładnych obrazków miejskich, i chwała mu za to, bo Warszawa, wiadomo, zrównana została, a Drezno, ta barokowa perełka Saksonii, słynie dzisiaj bardziej z jednego nalotu dywanowego niż z architektury po nim ocalałej…
przechadzam się od kilku dni po mieście próbując wyobrazić sobie, jak wyglądało tu przed ową apokaliptyczną nocą z 14 na 15 lutego 1945 roku. opowiadał mi o niej /jeszcze za mojej przekrojowej działalności/ Alfred S. uczeń Schulza cudem ocalały z zagłady drohobyckiego getta, którego wojenne losy rzuciły aż pod Drezno, gdzie przybył w przeddzień nalotu w kolumnie więźniów przeganianych z obozu do obozu przed nacierającą Armią Czerwoną. miasto było już wtedy przepełnione uchodźcami ze wschodnich Niemiec, Śląska. front powoli lecz nieuchronnie zbliżał się do Breslau. Drezno wówczas wydawało się miejscem bezpiecznym, miasto dotąd nietknięte, bo pozbawione jakiegokolwiek przemysłu, poza tym “kolebka” i dziedzictwo kultury w powszechnym mniemaniu gwarantowało minimalną ochronę przed wojenną furią. niestety. właśnie wtedy w dowództwie aliantów zapadła decyzja… czy był to odwet za zburzoną Warszawę i spalone polskie biblioteki?
Alfred był zakwaterowany w prowizorycznych barakach po północnej stronie Łaby, po stronie Neustadt, na wzgórzach, kilka kilometrów od centrum miasta. opowiadał, że wyraźnie pamięta pogodny zimowy wieczór i widok na miasto z górującą ponad nim kopułą Frauenkirche, dla której jutra miało już nie być, bo wśród nocnej ciszy, zawyły syreny “na wiwat” nadlatującym aniołom zagłady. to był początek mającej trwać prawie do rana ulewy ognia i siarki… ze wzgórz za Łabą widać było ponoć całe piekielne przedstawienie, z antraktami i nawrotami akcji w kolejnych odsłonach dramatu, na który wszyscy patrzyli oniemiali, nawet esesmani.
to był cios ponad miarę. z Drezna zostały zgliszcza z porzuconym bezpańsko milionem trupów, którymi nie miał kto się zająć. w całej prowincji zapanowała anarchia i koniec. koniec wojny również dla Alfreda, chociaż jeszcze o tym nie wiedział, a nawet gdyby, nie miał się z czego cieszyć, bo nie było co jeść, nie było gdzie spać, było zimno, a w marcu, jak na obmycie zaropiałej rany, przyszła Wielka Woda, niespotykana dotąd powódź. a potem nadjechały ruskie tanki, lecz przed nimi pojawili się przelotem konni zwiadowcy. Alfred pamięta ich dobrze. to byli Polacy, młodzi, jeszcze chłopcy. ich dowódca nazywał się Jaruzelski. Wojtek Jaruzelski.