siekiera, kotek, młotek

wypłynęliśmy na morze małą zgrabną łódeczką, wioząc na pokładzie trzy sprytne pułapki w rodzaju więcierza. zastawia się je zwykle przy brzegu, gdzie dno nie jest zbyt głębokie, z kawałkiem zdechłej ryby w środku na przynętę. pułapki są tak skonstruowane, że krab zwabiony smakowitym kąskiem włazi do środka, lecz wyjść już nie potrafi. taką pułapkę należy w miarę często sprawdzać, bo kraby pozostawione na długo wewnątrz, jeśli zjedzą to, co zostało im wyłożone /na ostatnią wieczerzę, he he/ zaczną trawić się od środka. prosta głodowa atrofia. taki przetrzymany krab może sprawić na stole niespodziankę, bo wewnątrz jego pancernego, zewnętrznego szkieletu, w miejscu smakołyków będzie kołatać licha pustka…

umilkł silnik łódeczki i Tomas z wprawą wyrzucił pułapki za burtę. nabierały wody powoli, aż przekroczona została ich krytyczna wyporność i szybko poszły na dno. dzięki dowiązanej linie, w miejscu ich zatonięcia, na rozkołysanej powierzchni pozostała pomarańczowa boja. zanurzone w morskim odmęcie pułapki zaczęły roztaczać wokół smak gnijących rybich szczątków…
następnego dnia, podpłynęliśmy do boi i ciągnąc za linę wydobyliśmy pierwszą pułapkę. była pusta, przynęta nietknięta, rozmoczona. w drugiej siedział mały, dziwaczny, obrośnięty glonem krabik, wylądował wkrótce z powrotem w morzu.
— kiedyś – przerwał skupione milczenie Tomas – w pułapkę złapał się ogromny węgorzowaty potwór. agresywny, szczerzył zębatą paszczę, syczał, rzucał się i bulgotał. trzeba go było zabić siekierą.
— siekierą? – rozejrzałem się po łodzi.
— na lądzie – potwierdził, gdy wyszarpnięta z wody trzecia pułapka wylądowała na burcie łodzi. wstrzymałem oddech. na szczęście były w niej dwa oczekiwane stwory i nic więcej, chociaż dorosły krab z bliska to też niezły monster.
z krabami, póki żywe wypada obchodzić się ostrożnie, bo jak złapie za palec to zmiażdży, taką drań ma w szczypcach siłę. chwytać go należy za tułów, zgrabnie i pewnie, bo śliski i może się wywinąć, do tego odnóżami paskudnie przebiera, a ma cztery, szorstko owłosione pary! tymi dwoma złowionymi zajęła się Monika, niewątpliwie doświadczenie zagrało swoją rolę, bo rach ciach oba znalazły się w przygotowanym wiaderku…

później, po powrocie, kiedy odświeżone pułapki ponownie usadowiły się w morzu, złowione kraby skończyły we wrzątku… plum. najpierw podkurczyły rozczapierzone odnóża i zapadły się im oczka, potem z przerw w pancerzu zaczęła wysączać się ścięta temperaturą zawiesina. wreszcie z wyraźnym pyknięciem jednemu odpadł szczypiec, ten najbardziej zadziorny.
— posłuchaj jak piszczą – Monika zwróciła moją uwagę na cichuteńkie: piiii rozlegające się z garnka niczym skomlenie kociego oseska.
— ojojoj, cóż za okropieństwo, okrutne, o… – wzdrygnąłem się i zabrakło mi słów.
— rozbroić kraba – powiedziała na widok mego zmieszania – to zepsuć precyzyjny mechanizm w rodzaju szwajcarskiego zegarka, który wpadł w łapy sowieckich sołdatów…
— sowieckich sołdatów??
— …bo gdy ostygnie pancerz otwierasz młotkiem.
na tym skończę, chociaż jeszcze delikatnie mięsko od skorup wypada oddzielić, i kanapki przyrządzić, by wreszcie spożyć kraba ze smakiem, lecz zanim się to stanie, jedno zdanie: ze Strindbergowskiego punktu widzenia, na krabim grzbiecie też wyrysowana jest natrętna twarz…

  • facebook

inne losowo wybrane posty

reaguj/react