ołowiany nos

serenissima

ta noc od początku była dziwna. zapadła nagle, duszna, gęsta i lepka ponad wenecką przeciętną normę. jednostajnie szaro-bure, niskie niebo przygniatało klaustrofobicznie jak zarzucony na miasto całun. zaledwie opuściłem Arsenał, na ulicach zapłonęły latarnie niecodziennym skrzącym światłem.
ruszyłem przed siebie powtarzając w głowie rebus zadany mi przez doktora w kapsule na koniec „wideokonferencji”. nie miałem pojęcia gdzie w Wenecji może znajdować się zaułek Pico, lecz w niewyjaśniony i nie do końca sprecyzowany sposób czułem, że jest mi bliski. szedłem rozglądając się po ścianach mijanych kamienic, wypatrując tablic i nazw ulic, kluczyłem po labiryncie z intuicyjnym przekonaniem, że uda mi się w końcu trafić… campo santa Maria Formosa, ponte di Rialto, la Maddalena… wpadałem od czasu do czasu w miejsca zatłoczone, nie pytałem nikogo o drogę, bo napotkać w Wenecji miejscowego, to nie lada przypadek…
wszędzie pełno turystów. to oni dominują w mieście. Karaków też zaczyna się taki robić: opanowany międzynarodowym, zorganizowanym desantem… zepchnięci w defensywę tubylcy przemykają ostrożnie kanałami, wyłaniając się na moment znikają zaraz w bramach przechodnich, by nie utracić lokalnej tożsamości w legionie wszędobylskiej, ujednoliconej rasy homo turisticus: te same języki, słowa, te same gesty. te same ścieżki wyczytane w przewodnikach Pascala, te same „wygodne” ubrania GAP, te same wyrazy twarzy godne politowania, te same maski. co to za noc? czy to Wenecja w czasie biennale? na ulicach wszyscy jak na Carnevale… niekończąca się złowieszcza maskarada, pod którą kryć się może nawet trąd…
znam sklep weneckich masek, z którego zasobów skorzystał Kubrick kręcąc swój ostatni film… pracowała w nim Klaudia… niezła orgia; idę prowadzony na „oślep”, oczy trzymam szeroko zamknięte. blady punkt pod powiekami wyznacza kierunek …że nie potknąłem się ani nie upadłem? krocząc tak na przekór zdrowemu rozsądkowi? gdzie się podziała logika i sens wydarzeń? ta noc zaczyna być mi skądś znajoma…
ocknąłem się pod Paradiso Perduto, w miejscu gdzie spotkałem niegdyś Sibel. w Utraconym Raju mógłbym kogoś zapytać o drogę. tutaj pewnie wiedzą, gdzie zaułek Pico… stoję nad brzegiem kanału, po wodzie igrają zawrotne refleksy. odwracam się i patrzę w nienaturalnie rozświetloną witrynę lokalu… niczym ukwaszony – myślę i przypominam sobie wciągającego fetę Hiszpana z Londynu… przecież niczego nie brałem… przecież niczego nie biorę… flashback …a może to suszi owinięte w halucynogenne glony? – zaniepokojony spoglądam ponownie na wodę i wtem ponad nią wyrasta przede mną kładka na drugą stronę kanału, skromny kamienny mostek z wykutą w stopniach inskrypcją:

per me si va nella città dolente,
per me si va nell’eterno dolore,
per me si va tra la perduta gente,
lasciate ogni speranza voi ch’entrate…
*


stanąłem po drugiej stronie i rozsunięta została przede mną /albo zaciągnięta któż wie?/ zasłona ułudy… znalazłem się na karakowskim Kazimierzu. tuż przy synagodze Tempel… rozejrzałem się. nikogo w zasięgu wzroku. cisza jak makiem uśpił… oszołomiony niespodziewaną zmianą otoczenia ruszyłem na plac Nowy, lecz dotarłszy tam moje zdziwienie podwoiło się, ponieważ Alchemii nie było ani żadnej innej knajpy, ani nieustannego gwaru, ani kolejek do zapiekanek przy okrąglaku, ani skrywanego pijaństwa pod zakazanymi straganami… nic z tych rzeczy. na placu było cicho i ciemno, jak za dawnych lat, gdy o Singerze jeszcze tu nikt nie słyszał… minąłem „akwarium” przy Estery, synagogę Izaaka i wszedłem w uliczkę Ciemną. tam w najgłębszym cieniu natknąłem się znienacka na zakapturzoną postać w stylu płaszcza i szpady.
— chi sei? – zapytała męskim głosem. zląkłem się.
— …sono un Polacco perduto… cerco Pico della Mirandola… – odpowiedziałem nie wiedząc zupełnie co i jak.
— vieni. ti faccio vedere la strada.*
skręciliśmy w stronę ulicy Szerokiej, ciągle miałem wrażenie pobytu na Kazimierzu, lecz tam gdzie powinien być posterunek policji wznosił się ponad wszelką wątpliwość mur weneckiego getta, za którym otwierał się jego główny plac…
— widzisz tamtego tragarza? – odziana w płaszcz postać wskazała zakątek po przeciwnej stronie – tam na węgle kamienicy. marmurowa figura z ołowianym nosem. to tam…
— no tak – olśniło mnie. – w żydowskiej dzielnicy! Pico przecież również zajmował się kabałą. najpewniej przyjeżdżał tu z Padwy na spotkania z uczonymi w piśmie! – obejrzałem się uradowany szybkim obrotem sprawy, chciałem podziękować nieznajomemu za pomoc, lecz odziana w płaszcz postać rozmyła się w mroku i znikła. byłem sam.
ostrożnie przemierzyłem plac. zerknąłem na „tragarza” i jego ołowiany nos. wszedłem w ciasny, wilgotny zaułek. powietrze w nim było przesiąknięte mieszaniną odoru pleśni, szczurów i moczu.


— kamienica z czerwoną furtą: dwie pierwsze cyfry – wpisałem do telefonu. następna: dwie środkowe… kolejna: dwie ostatnie – wpisane. a teraz suma wszystkich cyfr…
odkąd straciłem żywy kontakt z matematyką /z winy literatury :>/ nawet proste dodawanie sprawia mi niekiedy problemy, dlatego trzy razy sprawdzałem, czy nie popełniłem błędu, zanim wpisałem w telefon ostatnie dwie cyfry i… z niepokojem /na pewno nie wybuchnie?:>/ wcisnąłem komendę: akceptuj.
kod PUK został przyjęty. uff… wprowadziłem nowy PIN, potwierdziłem i… telefon złapał zasięg. udało się! udało! – z trudem powstrzymałem radosny okrzyk… wybrałem numer doktora Kaligari. niech mi zaraz wszystko wyjaśni…
+
— uwinąłeś się… – doktor przemówił spokojnym głosem.
— …dzięki oczom szeroko zamkniętym i z pomocą tajemniczej postaci, którą spotkałem… na Kazimierzu. uwierzy pan, że trafiłem tu przez karakowski Kazimierz? spod Paradiso Perduto ruszyłem do weneckiego getta, ale Ghetto okazało się być jak Kazimierz sprzed lat bez obecnego zgiełku i alkoholowej turystyki… tam spotkałem ową postać, która wyprowadziła mnie z ułudy.
— z ułudy? skąd wiesz, że nadal tam nie jesteś?
— tam? znaczy gdzie? – zapytałem zbity z tropu i przypomniałem sobie sygnały na temat mojej bilokacji, docierające do mnie na początku wyprawy… najwyraźniej sam znalazłem odpowiedź, ponieważ doktor zignorował pytanie.
— jak sądzisz – odezwał się po chwili – dlaczego wysłałem cię w zaułek Pico? twój kod PUK złożony z ośmiu cyfr można było swobodnie ułożyć z numerów innych kamienic.
— z innych… prawda. zastanawiałem się nad tym idąc tutaj. dlaczego w zaułku Pico? dlatego, że nie dałeś mi określonego miejsca ani własnego oblicza? …abym podług własnej woli i godności sam kształt swój uczynił? tak?
— tak – doktor potwierdził moją hipotezę.
— w takim razie po co była ta cała heca, i z jakich pobudek ktoś przebił koła Krenciszka?
— sam to zrobiłeś.
— sam?¿dlaczego miałbym to robić? to jakieś insynuacje! dlaczego miałby przebijać koła we własnym rowerze?
— spokojnie. nie irytuj się. zrobiłeś to, by uwiarygodnić projekt rowerowy. jak dotąd nie masz dokumentujących wyprawę łatek, o jakich mówiłeś Australijczykowi w drodze na Lido… a teraz wykonasz ponadto elegancki performance: rozkręcisz rower i publicznie zakleisz dziury w dętkach. potem ładnie je nadmuchasz :> w ten sposób dokończysz tworzone na żywo dzieło i będziesz wolny. zgoda?

* legendarny cytat z bramy piekieł „Boskiej komedii” Dantego – nieśmiertelna klasyka zawsze wprawia mnie w nastrój, daje energię do dzieła i zachęca naprzód nawet brzmiąc złowieszczo :>
* — ty kto? — …jestem zagubionym Polakiem. szukam Pico… — chodź. pokażę ci drogę.
  • facebook

inne losowo wybrane posty

reakcje

bartek zbroja

Beno,czy nie mozesz czesciej pisac, nie daj mi czekac 3 dni na kolejny kwalek!!!
Twoja bocznica powoli staje sie “kromka swiezego chlebe” na rozpoczenie dnia.
pozdrawiam.Bartek

bnzr

przepraszam :> czasem nie nadążam z wizualizacją sytuacji. postaram się poprawić.

reaguj/react