doktor O.
fragment pornoPolki ♫ z radyjka dobiega głos spikera…
— …w księgarniach zwały Gnoju, na papieskim stolcu „obwoźne sadomacho”, w sejmie trwają przesłuchania, a eurodeputowani z ligi PRL pikietują zagony Bruxeli.
— przełącz to. aczkolwiek miesza się we wszystko, pierdolę politykę i w dupie mam wielkie miasta. z okazji reportażu o mniejszościach religijnych w Polsce, odwiedziłem kiedyś beskidzką Wisłę, tę samą z któ®ej pochodzi pisarz od cudzołożnic i sko©zek Małysz. było to jedno z moich ostatnich dziennikarskich zleceń. wracając na dworzec po robocie, zmęczony, przystanąłem na skwerku obok głazu z tablicą dedykowaną panu O… nazwisko wyryte pod odlanym wizerunkiem nie było mi znane, ale miejsce spokojne, więc zajarałem, a dymem chuchnąłem tablicy w twarz. zrobiłem to pod wpływem poniekąd szczytnej pobudki: «takiś zamurowany, niech ci lżej», lecz wtem mosiężne usta ożyły na mgnienie oka i wykrzywił je grymas – tętno walnęło mi w głowę, na szczęście rozeszło się po kościach.
— coś takiego w filmach może, ale naprawdę raczej się nie zdarza.
— właśnie. minął tydzień, aż niespodzianie, w empiku, pewien nieznajomy podał mi książkę.
— przejrzyj to – powiedział i odszedł. był to leksykon Śląska Cieszyńskiego…
— dziwne, po co mi to? – zważyłem książkę w dłoni i przypomnieli mi się protestanci, Wisła i pamiątkowy głaz… leksykon sam otwarł się na okrągłej literze. pod jednym z haseł przeczytałem, że pan O to kultysta, parapsycholog i mistrz od mediów, który poza hipnozą zajmował się telewizją i należy do jej prekursorów. jako deklarowany pozytywista występował przeciw nihilistom, posiadł też rozległe koneksje. sądząc po zwycięskich losach na loterii, miał gigantyczne wpływy. tak wzbogacony rozszerzył swoje badania. w tym celu wzniósł w Wiśle pierwszą willę.
— gościł w niej niejaki pisarz.
— był to Prus.
— pod wpływem niejasnej podniety postanowiłem ukraść leksykon. mozolnie udało mi się oderwać prawie całą wlepkę, niestety na koniec naddarłem stronę.
— usłyszałam rozdzierany papier – nakryła mnie dziewczyna – odwróciłam się i zobaczyłam tego pana. trzymał w ręce książkę, w drugiej wyrwanego czipa. spojrzał na mnie i…
— spokojnie odłożyłem leksykon na regał, czym nieźle namieszałem. zamiast książki miałem ALARM: dosłownie parzył mnie w dłoń. na szczęście dziewczyna musiała upewnić się, własny palec wsadzić w «ranę» i gdy kartkowała odstawiony leksykon, wrzuciłem «problem» pod najbliższy regał.
— pan ukradł czipa – krzyknęła za mną już bez wątpienia – niby po co? – zbiłem ją z tropu, wyśmiałem i udało mi się wyjść.