Oko*

Wczoraj w nocy zapukałem do drzwi. Klamka zapadła i spostrzegłem twarz… przyjaciel otworzył szerzej. Stanął w progu. –Właśnie wybieram się do pana Juliana. Pójdziesz ze mną? – powiedział.
— Do pana O.? To wyjątkowa sprawa… – zaskoczył mnie, ponieważ zwykle spotkania z panem O. dokonują się przy pomocy mediów.
Wyszliśmy.
Pan Julian przyjął nas otwarcie, gdyż był uprzedzony o wizycie…
Mój przyjaciel rozmawiał z mistrzem o zabiegach i zbiorach, ja natomiast, siedziałem cicho bynajmniej nie z braku odwagi, aż w imbryku skończył się napar z hibiskusa. Dopiero wtedy pan Julian zgodził się przedstawić nam swoją tajną bibliotekę.
Weszliśmy do zacienionego pokoju z kilkoma przystojnymi regałami i skromnym, aczkolwiek czarującym sekretarzykiem, na którym, w świetle rubinowej lampy, leżała wyciągnięta Alicja… Była piękna, satynowa tkanina i skóra… Zapragnąłem w ją mieć.
Pan Julian z moim przyjacielem stali przy regale. Przeglądali szeleszczącą księgę. Sądziłem, że nie zwrócą na mnie uwagi, więc wziąłem JĄ i schowałem pod płaszcz. Lecz przyjaciel wypatrzył moje matactwo, rabunek i gwałt. Oburzył się.
— Jak mogłeś zrobić rzecz podobną? – zapytał później, w drodze powrotnej, gdy w świetle latarni ulicznej podziwiałem przecudowną…
— Musiałem ją mieć.
— Mogłeś poprosić, nie kraść!
— A ty nie musiałeś mnie upominać.
— No wiesz? Przesadzasz.
W istocie przesadziłem, bo gdyby wówczas, w bibliotece, mój przyjaciel nie oburzył się, pan Julian być może nic by nie spostrzegł i moja wizyta u mistrza zakończyłaby się banalnie. Posiadłbym Alicję i tyle, tymczasem…
Prawdziwy przyjaciel zareagował jak nadmieniłem. O. spojrzał na mnie i zrozumiałem, że wie. Nie miało sensu tłumaczyć się, więc przyjaciel nakazał mi: oddaj, na co pan Julian z przymrużeniem oka rzekł.
— Nie trzeba. W literaturze nic nie ginie.


* w miejscu tytułu powinien być symbol „boskiego oka”.