brat oraz
wyszedłem na spacer, by trochę się rozruszać…
na MOŚCIE łączącym mnie z drugim brzegiem natknąłem się na kumpla z byłej ferajny; chadzałem z nim niegdyś konie kraść :>
spojrzał na mnie z politowaniem.
— kiepsko wyglądasz.
— ciężki kac… – odparłem z trudem – piłem wczoraj…
— widziałem.
— widziałeś? ach tak… – zaświtało mi, że pojawił się w barze, ale byłem już chyba po piątym piwie i niezbyt pamiętam…
— nie pamiętasz? – uśmiechnął się – siedziałeś z jakimś gostkiem.
— …z bratem.
kumpel przeszył mnie wzrokiem. jego oczy wyrażały troskę pomieszaną ze zgrozą.
— bratem?? – zapytał.
— no… z bratem – otarłem pot z czoła.
— co ty mówisz? – obruszył się – ty dresa nazywasz bratem?
— ale to naprawdę był mój brat… – odpowiedziałem błagalnym tonem. nie miałem siły go przekonywać.
— no dobra. jeśli tak… – wzruszył ramionami, a po chwili dodał – mam nadzieję, że mnie też jeszcze uważasz za brata.
zaśmiałem się.
on też się zaśmiał i pogodzeni ruszyliśmy razem w stronę cienia, w stronę baru… na MOŚCIE panował nieznośny skwar.
mam dość. nie chcę tu dłużej być. tutaj można tylko pić… za dużo wspomnień, za dużo przeszłości tłamszącej kiełki nowych doświadczeń. marazm z tego i apatia. uciekają od niej ludzie, najbliżsi…
była ferajna rozjechała się po świecie. coraz rzadziej się pojawia, coraz trudniej trafić na kogoś swojego, bo coraz dalej mamy do siebie…
nie starcza MOSTU, by połączyć rozchodzące się brzegi opuszczonego lunaparku…