krople /Beskidu/ bez kitu

…zbliżał się koniec pielgrzymki, dochodziłem do Santiago. miałem za sobą miesiąc pieszo przebytej drogi, trudno było mi wyobrazić sobie, że można się zatrzymać i przestać maszerować. wtedy pomyślałem: można by to zrobić, kiedy wrócę do Polski można by ruszyć czerwonym szlakiem karpackim, który zaczyna się /lub kończy/ na Czantorii w Beskidzie Śląskim na skraju Bramy Morawskiej, można by ruszyć i pójść przez góry.

…na Czantorię wjechałem kolejką linową, a dalej, jak w hiszpańskiej Galicji /gdzie pojawił się pomysł/ ruszyłem piechotą w pielgrzymskich sandałach. planowałem iść kilka dni, a noce spać w schroniskach… czerwony szlak początkowo wiedzie granicą z Czechami, dokładnie wzdłuż kamiennych pachołków ustawionych w 1920… ta granica od początku była sztuczna, niepotrzebnie podzieliła Śląsk Cieszyński. w latach osiemdziesiątych patrolowali ją uzbrojeni żołnierze WOP – sprawdzali turystów na wypadek kontrabandy… mam śmieszne wspomnienia z tamtego okresu, z wycieczki szkolnej: granica sprawiała nam frajdę, bo można było nieustanne łamać zakaz jej przekraczania – wystarczyło przejść dwa kroki za biało-czerwony pachołek i wrócić, i przejść znowu, i wrócić…

w latach dziewięćdziesiątych, po złagodzeniu “bratnich” socjalistycznych stosunków, na górskiej granicy otwarto przejścia dla turystów. na skrzyżowaniach ścieżek pobudowano drewniane domki-strażnice, w których służbę pełnili na przemian Czesi i Polacy – za okazaniem paszportu można było skręcić w niedostępny wcześniej las i się zgubić…
dzisiaj, sztuczna granica na Śląsku Cieszyńskim przynajmniej w górach zaczyna wyglądać tak jak powinna. nie ma na szlaku uzbrojonych WOP-istów, pobudowane na leśnych przejściach chatki zostały opuszczone. przyjrzałem się jednej: porządny, drewniany domek – można by taki zeskuotować i zamieszkać w nim latem… od czasu do czasu szlaban opuszczać i myto pobierać: za przejście dwa złote :>

jak na koniec kwietnia pogoda była wyśmienita, choć widoczność nie najlepsza, za to jaka temperatura i jakie słońce! przypominało mi się Santiago, też tak czasem grzało… szedłem cały dzień, nie powiem, bym czuł się uwolniony… może dlatego, że za blisko domu? albo że dobrze znana trasa a cel wiadomy? nie narzekam, w porządku, przyjemne otoczenie: pachnący świerkowy las, świeżo zielone buki, świergot ptactwa… natura, a kontakt z nią podobno nastraja… natura… rozejrzałem się: gdzie ona? wszystko wokół takie uporządkowane: wymierzone, wytyczone, podzielone, zasadzone, rozrzucone, nawet śmieci… szedłem szlakiem, po malowanych znakach i dopiero gdy zgubiłem się na krótko, kiedy znaczące drogę czerwone paski w białych obwódkach znikły mi sprzed oczu, dopiero wtedy poczułem, że jestem… wobec tych drzew i gór taki mały.

wycieczka miała trwać kilka dni. niestety musiałem zawrócić już drugiego. przede wszystkim z powodu pogody – ochłodziło się i zaczęło padać, a ja w sandałach, w lekkich ciuszkach i bez peleryny – trudno było kontynuować. poza tym władowałem się na niezłą, noclegową minę… wieczorem, po przebytych 28 kilometrach i trzech przyzwoitych górskich schroniskach pozostawionych za sobą, dotarłem zmęczony pod Baranią Górę. tam czekała mnie niesamowita PRL-owska niespodzianka. otóż w roku 1984, w czasach głębokiego kryzysu, ktoś z ówczesnych partyjnych notabli sterujących państwem o szczelnych granicach, wpadł na “genialny” pomysł, by u źródeł Wisły wybudować hotel turystyczny na kilkaset miejsc… tam właśnie wypadło mi nocować. okazało się, że schronisko PTTK na polanie Przysłup /tak szumnie nazywa się owe betonowe, peerelowskie monstrum/ jest w remoncie i że jeśli bardzo chcę to mogę rzecz jasna przenocować, ale jedzenia żadnego nie dostanę, bo kuchnia jeszcze nieczynna… tego się nie spodziewałem, planując wyprawę, dla wygody nie wziąłem prowiantu, wziąłem kasę. liczyłem się z “wysokimi” górskimi cenami, a nie z pustymi półkami. to sprawiło, że następnego dnia zrezygnowałem z podejścia na szczyt… głodny, zmarznięty i wkrótce przemoczony /leciała z nieba gęsta mżawka/ zszedłem do koryta górskiej rzeczki, by wzdłuż niej, naturalnym traktem ruszyć w stronę domu… Czarna Wisełka + Biała Wisełka = Wisła ;> już u źródeł jej woda ma ten specyficzny zapach, ten sam, który mimo tysięcy tysięcy litrów ścieków można poczuć nad brzegiem w Krakowie i pewnie w Gdańsku… każda rzeka ma swój. i swoich wiernych :> bez kitu.

  • facebook

inne losowo wybrane posty

reaguj/react