przedmieścia Afryki cd.

Marokańczycy. przyznaję że podchodziłem do nich z dystansem, bo ich mało znałem, ale po obejrzeniu filmu Haszysz, zacząłem na nich inaczej patrzeć. zobaczyłem ich lepiej, w ich kraju, nie wyłącznie jak dotąd przez pryzmat obcych, nawet jeśli zadomowionych to jednak ciągle imigrantów, tym bardziej nielegalnych młodych clandestino spod Morettiego.
w oficynie mojej kamienicy mieszka taki gość podobny do jednego z bohaterów tego dokumentu. często widzę go z okna w kuchni jak rozmawia na podwórku przez telefon; nie tylko on, wszyscy z dolnych pięter oficyny wychodzą rozmawiać przez telefon na schody, na podwórko. prawdopodobnie w środku komórki nie mają zasięgu. to częste w Centro Storico, zacne poniekąd zjawisko :> zbyt ciasne miasto, zbyt wysokie kamienice, zbyt grube mury. w mieszkaniu też zasięg mam tylko przy oknie. więc kiedy przy nim stoję na przykład w kuchni, również jak oni z telefonem, obserwuję.
ten Marokańczyk podobny do gościa z filmu, pracuje jako uliczny sprzedawca. roznosi parasole gdy pada, a gdy przestaje wraca do domu i wychodzi z różami :> mówimy sobie cześć, kiedy zdarzy nam się spotkać na klatce. wydaje się sympatyczny, ale jest zdystansowany, nawet z lekka wyniosły. dlatego na ulicy unika spojrzenia?
może wśród tych z Maghrebu w oczy nieznajomym patrzą tylko zadziorni jak tamci spod baru Moretti. spokojna reszta żyje w swoim świecie i unika zbędnych kontaktów? może.

w ogóle Afrykanie z mojej kamienicy wydają mi się co nieco zdystansowani, czyżby dlatego że nie czują się w tych murach całkiem u siebie? mam wrażenie, że raczej niechętnie odpowiadają na pozdrowienie. kiedy spotykamy się wzrokiem, pozdrawiam ich przynajmniej skinieniem, wydaje mi się to naturalne. Włosi w podobnych sytuacjach robią tak normalnie, lecz czarni mam wrażenie, umykają, unikają…
nie powinni. przynajmniej ci co wychodzą na telefon. chyba znają mnie z widzenia. z okna, z wejścia do kamienicy i klatki schodowej. ale przyznać muszę, że ja ich z trudem rozpoznaję, są zbyt do siebie podobni. może dla nich tak samo anonimowa pozostaje moja blada gęba? a może po prostu mieszka ich w oficynie zbyt wielu, by spamiętać. ciągle widzę nowe twarze. niektórzy wyróżniają się strojem.
na podwórkowe schody wychodzi taki czarny-czarny man w czerwonym dresie Kappa. widać, trzyma fason. ma telefon pod kolor metalik. on też chyba wychodzi z tamtego mieszkania zaraz przy wejściu.
jak oni tam żyją?
nie widziałem, ale się domyślam, po ilości osób jaka tam wchodzi.
rodzina z Senegalu. poważny pan, pojawia się na schodach w garniturze, elegancka tradycyjnie nosząca się pani, chyba matka dwóch nastoletnich chłopców, zahartowane chłopaki :> w najzimniejsze dni roku widzę ich na podwórku w klapkach, bez skarpetek i się zastanawiam jak to możliwe, że im nie zimno. przecież są z Afryki, powinno im być tym bardziej.
— selekcja naturalna – odpowiada Abbi – w Afryce przeżywają tylko najsilniejsi.
— dokładnie, Koszmar Darwina
poza nimi do tego mieszkania, które sprawia wrażenie mrocznej klitki, wchodzi i z niego wychodzi jakaś dziesiątka młodych mężczyzn. nie do wiary jak oni się tam mieszczą?
— na stu metrach mogą żyć nawet w dwudziestu. w pokojach mają wzdłuż ścian kanapy, które na noc rozkładają i śpią wszyscy razem. nawet w kuchni mają łóżka. zresztą każde wolne miejsce w mieszkaniu jest dobre, kiedy się pojawia nowy znajomy uchodźca.
— jeszcze sto lat temu u nas też się tak mieszkało. teraz wszyscy chcą mieć co najmniej własne mieszkanie. kogo zadowala dzisiaj pokój? chyba tylko komunistów.
— pokój? – Abbi spogląda przez okno na podwórko – o pokoju marzą ci właśnie młodzi, gnieżdżący się tam pokątnie Afrykanie.
— niekoniecznie. może tak lubią właśnie gnieździć się, i taka jest ich przewaga nad nami pozamykanymi we własnych domach Europejczykami.

część pierwsza

reaguj/react