powiastka: Pijane świnie

— Nie, żebym miał coś przeciwko… – trąciłem Irka patrząc na dziewczynę. – Znam się trochę na tym. Bywam na wsi. U mojego wuja. Ostatnio pomagałem mu przy winie. Akurat dobiegła końca pierwsza fermentacja, trzeba było wymyć gąsiory.
— Z czego to wino?
— Chyba z jabłek zeszłorocznych, tak mi się wydało, gdy przyjrzałem się butlom. W jednej czwartej wypełniał je brązowawy osad. Stały w wiklinowych koszach, w sionce. Ostrożnie wynieśliśmy je przed dom, a potem na taczkach pod chlewik. Tam z przelaliśmy osad do wiaderek. Potem Andrys, już bez ceregieli, chlusnął nim w koryto świńskie.
— No prosiaki – powiedział. – Też wam się coś od życia należy. Żryjcie.
Świnie jakoś niechętnie podeszły do koryta; wyraziłem wątpliwość, co do jakości poczęstunku. Andrys nie zgodził się ze mną.
— Zeżrą, zeżrą! Co by miały nie żreć?
Puste gąsiory przepłukaliśmy przy studni i odstawiliśmy do sieni. Andrys podziękował mi obiecując flaszkę wina.
— Przy okazji. Najwyżej mi przypomnisz. Bywaj.
Poszedłem do sadu. Mam tam swoje miejsce pod czereśnią, jest zaciszne, można oddawać się bezwstydnej kontemplacji… Zabrałem się za książkę. Nie zdążyłem nawet porządnie jej przekartkować…
Jezus Maria Andrys! Andryys! – usłyszałem, więc poderwałem się myśląc, że stało się coś strasznego.
Na podwórku szalała ciotka Pelagia. Jej twarz wyrażała wyjątkowe wzburzenie. Zsunięta z głowy chustka uwolniła furię włosów, którą skrycie podjudzały gwałtowne gesty rąk.
— Andrys! Że też tej cholery ni ma, kiedy je potrzebno! Andrys, kaj żeś je?!
— Stało się coś? – prawie wykrzyczałem, bo udzieliło mi się podenerwowanie Pelagii.
— Świnie zdychajóm!
— Świnie zdychają? – coś mi zaświtało, a że stałem właśnie obok chlewika, uchyliłem drzwi i zajrzałem do środka.
Na całej powierzchni kojca leżały w nieładzie powywracane cielska. Żywe, pochrząkiwały. Koryto było puste.
Odwróciłem się. Za mną stała uspokojona nieco ciotka.
— Dobrze żeś przyszeł. Tej cholery, Andrysa zaś ni ma, a trzea po masorza lecieć, coby miynso się nie zmarnowało.
— Chyba nie trzeba.
— Co nie trzea?
— Nie trzeba, bo świnie nie zdychają. Są pijane. Będzie godzina, jak z Andrysem wlaliśmy im do koryta osad z wina.
Ciotka Pelagia zamarła.
— Siedym światów z tym kumediantym – pokiwała głową i ze spuszczonym wzrokiem odeszła. Chyba poczuła się wyrolowana…
Przerwałem, bo zielonkawa na twarzy dziewczyna pobladła. Wierciła się na siedzeniu, więc wypuściłem ją z przytrzymującego spojrzenia. Zabrała torebkę i pośpiesznie opuściła powolny autobus.
— Chyba ją zanudziłeś.
— Gorzej. Wysiadła o przystanek za daleko.
— Skończyłeś? Poza pijakiem i dziewczyną, nie widzę związków z opowiadaniem, w którym gramy główne role.
— Jeśli chcesz, można określić szerszy kontekst… Po rozmowie z ciotką Pelagią wróciłem do sadu i ponownie otworzyłem pozostawioną tam książkę. Była w seledynowej oprawie; przeczytałem następujący fragment: w kilka dni po obchodach, w piwnicach domu właściciela natrafiono na skrzynkę whisky (…) Tej samej nocy z kwatery świń rozeszły się dźwięki bardzo głośnych śpiewów…
— Folwark zwierzęcy?
— Sprawdziłem. À propos osnowy.


strona: 1 2 3 — 4 — 5