Jak doszło to tego, że pojechałem z Irkiem na safari, a w NΨTOBAKU pojawiła się reklama wielkich jaj

Stanęliśmy na ulicy Konopnickiej, przed domem Irka. Był piękny dzień, aż chciało się zrobić coś niebanalnego.
— Słyszysz?
— Jakaś muzyka. – Irek wyższy ode mnie, jeszcze się podwyższył. Na palcach stanął. Spoglądał w kierunku źródła dźwięków.
— Ej! – ucieszony prawie zawołał. – Dzisiaj jest przejście Lajkonika. Podejdziemy bliżej?
Środkiem ulicy szła orkiestra. Muzyków było wielu – wszyscy fachowo poprzebierani. Grali nieźle – jakieś takie skoczne kawałki. Bęben grzmocił na całego, fujarki dawały trele, a kapelmistrz dyrygował. Ruch uliczny wstrzymany, gliniarzy pełno, gapiów jeszcze więcej. A w centrum obrotny Lajkoleś otoczony zgrają rozwrzeszczanych dzieciaków.
— Tam jest! – krzyknął Irek wskazując ręką.
— Aha. Wchodzi do jakiegoś sklepu.
— Wrzucimy mu pieniądz?
— Daj spokój. Przecież nie mamy.
— O to chodzi. Jest wróżba, że jak dasz Lajkonikowi i on stuknie cię buławą, to masz zapewnione powodzenie w finansach na cały rok. Widzisz? Swoją drogą grube drobne dzisiaj czesze.
Sięgnąłem do kieszeni, Irek już przeliczał w dłoni. Uzbieraliśmy jakieś trzydzieści trzy grosze, może więcej.
Lajkoleś zbliżył się nieco, więc dołączyliśmy do jego młodocianej świty. Nie dało się tak od razu dokonać ofiary. Musieliśmy trochę za nim pochodzić. Zabawne: Irek ze swoim wzrostem, ja z zarostem, a dzieciaki z lizakami i euforią… Wrzuciłem. Zabrzęczało na dnie koszyka. Potem Irek. Zabrzęczało; a Lajkoleś za te brzęki nas buławą – w sumie trzy razy stuknął.
— A teraz co? – zapytałem, kiedy świętująca ekipa była już daleko.
— Do wydawnictwa. Mamy błogosławieństwo, spotkamy się z Mariuszem… Z Adamem porozmawiamy.
Propozycję potraktowałem wyłącznie towarzysko. Z Mariuszem w wiadomej kwestii nie było co rozmawiać. Sprawę postawił jasno: załatwcie kasę. Natomiast Adama warto było poinformować o naszych niepowodzeniach. Może wpadnie na jakiś pomysł?
W biurze Zielonej Sowy, bo tak ładnie nazywa się wydawnictwo, zastaliśmy kilka pracujących osób… Mariusz był zajęty, Adam rozmawiał przez telefon. Kiedy nas zobaczył, powiedział do słuchawki.
— O! Przyszli właśnie kabotyni – a do nas – dzwoni Jarek.
Jarek zainicjował – jak już nadmieniłem – Nψtobaka, wydał pierwszy numer, po czym nas opuścił. Wyjechał do Izraela z przyczyn jak najbardziej zależnych. Nie znaczy to, że straciliśmy z nim kontakt. Często dzwonił, a przedłużające się ponad przeciętne wyobrażenia telerozmowy świadczyły o pieniężnych zasobach naszego kolegi.
Dostrzegłem błysk w oczach Irka i drgnienie jego ciała. Podszedł do Adama.
— Daj mi go na chwilę. Muszę z nim pomówić…
Z biura Zielonej Sowy wyszliśmy częściowo zadowoleni; Irek przygadał nam szczęśliwie przez telefon, a ja pożyczyłem pięć złotych na papierosy.
Usiedliśmy na ławce gdzieś na Plantach, i… potrzebna nam była wtedy chusteczka higieniczna. Dlaczego? Otóż…
Frunęła sobie wrona.
Wrona trochę znudzona.
Uniosłem głowę, a ona
puściła coś spod ogona.
To coś wirowało… szybowało… i trafiło Irka w kolano.
— Francowate ptaszysko – odsunął się ze wstrętem od ubrudzonej swojej nogi. – Co się cieszysz?
— Bo widziałem, jak spadało.
— I nie ostrzegłeś?!
— No… Lajkonik załatwił nam połowę potrzebnej forsy od Jarka, to wrona może zmontuje resztę. Podobno jest taka wróżba.
— Ja nie chcę nic mówić… Masz chusteczki higieniczne? (pozdrawiam w tym miejscu Romka Zdrowo-Arto-Poeto-Nψtobako-Grafika).
Nie miałem, więc Irek podszedł do jakiegoś krzaka, rwał z niego liście i wycierał. Kiedy wrócił…
— Nie wytarłeś tylko roztarłeś.
— Trudno. Co, miałem oderwać nogawkę? – odparł potrząsając nogą. – Jakiś śmieć przykleił mi się do buta.
Był to niewielki, sfatygowany świstek papieru.
— Odejdź nieczysty!
Papierek odpadł; pozostał samotny na ziemi. Zaciekawił mnie, więc go podniosłem.
— Patrz. Jajka przepiórcze – przeczytałem. – Produkt odżywczo-dietetyczny zawierający więcej witamin z grupy B, karotenu, mikroelementów niż jajka kurze… i tak dalej. A pod spodem adres i numer telefonu producenta. Dzwonimy?
— Pokaż.
W kieszeni miałem żywą jeszcze kartę telefoniczną, a w pobliżu stała budka. Irek zamknął się w niej i przez kilka minut perorował do słuchawki. Wreszcie wyszedł z twarzą zawziętą. Krótko oświadczył.
— Jedziemy.
— Dokąd?
— Do Lusiny. Najpierw na Borek Fałęcki, a stamtąd do Lusiny.
Poszliśmy pod Bagatelę. Nadjeżdżała właśnie Trzynastka


strona: 1 — 2 — 3 4 5