W tramwaju, jak to w tramwaju… Konieczna ostrożność. Staliśmy przy drzwiach obserwując bacznie wsiadających. I zdarzyło się na jednym przystanku, że kilku podejrzanych koleżków musiało nas błędnie zinterpretować, bo chociaż chcieli podjechać, postanowili zaczekać na następny tramwaj. No cóż…
— Dobrze, że nam się to nie przytrafiło – skwitował Irek – i oparł się drzwi. – Ale miałem dzisiaj sen… Śniło mi się, że mój anioł stróż podarował mi tak za nic kilka baniek… No i wyobraź sobie, pojechałem z tymi bańkami trzynastką spod mojego domu prosto na Służewiec. Zawsze chciałem tak się bawić. Przewaliłem całą kasę na wyścigach…
— To nie jest śmieszne w obecnej sytuacji i źle o tobie świadczy…
— …no nie pomyślałem, mogłem trochę odłożyć, ale…
— Też miałem dzisiaj sen. Śniło mi się, że przyszła do mnie Linda Evangelista.
— Ta modelka?
— Zapukała do drzwi, więc otworzyłem. Aż mnie zatkało.
— I co?
— Weszła bez słowa i od razu wyskoczyła z majtek, i hop do łóżka.
— O kurde. To też o tobie świadczy.
— To nie koniec.
— Domyślam się. Ruszyłeś na nią…
— Nie zdążyłem, bo wyobraź sobie, znowu pukanie do drzwi. Walenie. Podchodzę, patrzę w wizjer i co widzę? Naomi Campbell.
— Przesadzasz.
— Tak było. Tylko zamknąłem za nią drzwi a ona też bez słowa wyskakuje i hop…
— Ale z ciebie kumpel. Miałeś dwie takie laski i nie zadzwoniłeś?
— Dzwoniłem, ale twój anioł stróż powiedział mi, że szastasz forsą na wyścigach. Wysiadamy.
To był Borek, czyli końcowa pętla. Zaistniało tam jedno wydarzenie. Muszę o nim opowiedzieć, bo nie jest bez związku z całą… Zresztą… W pobliżu przystanku „dla wysiadających”, w cieniu drzewa stała dziewczynka z rysunkami KONI własnej produkcji – jak później się okazało. Przechodząc rzuciłem na nie okiem, nawet trochę przystanąłem. Irek, rzecz jasna, również rzucił, tyle że jego spojrzenie spłynęło najpierw po dziewczynce. Musiałem zaczekać. Nie mówię, żebym się męczył. Przyjemnie było patrzeć.
— Sama rysowałaś? – zamruczał Irek.
Dziewczynka speszona skinęła.
— Widzę, że masz talent. A ile masz lat?
Nieletnia spłonęła rumieńcem.
— Trzynaście.
— I już tak ładnie rysujesz? Co będzie jak podrośniesz… - pokręcił głową. – Chyba kupię jeden, ale musisz się na nim podpisać. Beno, zostały ci jakieś drobne po papierosach?
— Irek… – podając mu dwójkę chciałem go uspokoić, bo widziałem, że jakaś baba z pietruchą w torbie krzywo na nas patrzy.
— No, podpisz się – monetę wziął, a ostrzeżenie puścił bokiem – nie daj się prosić. Bez twojej parafy to jest mało warte. Nie sprzedam nikomu, jak będziesz sławna.
Baba z pietruchą już podchodziła. Torbę odstawiła. Trzynastka została jednak przekonana, więc podpisała. Irek zapłacił, zwinął rysunek i uśmiechnął się do niej maksymalną szerokością.
— Cześć Aniu. Miło cię było poznać.
— Czego chcieli? – oddała swój spóźniony głos baba bez torby i pietruchy, ale my byliśmy już wtedy hen, na chodniku.
— Z tego gorąca – mówię do niego potem, zaczepnie – z tego gorąca chyba w głowie ci się popieprzyło. Mało masz starszych artystek, co same, bez proszenia, dają wpisy?
— Przecież to była niewinna rozmowa. Trzeba wspierać młodą sztukę; wiesz o tym dobrze. Nie? A ty zaraz jakieś podteksty dostrzegasz. Głodnemu…
— Pokaż no tego wygranego konia.
Okazało się, że czasu na podziwianie ogiera mam aż nadto, bo – jak to zwykle bywa – zajście z dziewczynką spowodowało zachwianie równowagi. Spóźniliśmy się na autobus, a następny był za godzinę. Cóż było robić? Usiadłem na stopniach sklepu zamkniętego na trzy kłódki. Irek też. Wyciągnął papierosa, przypalił i miętosząc go w palcach raz po raz wkładał w usta. Ja też. Zaciągałem się i wypuszczałem chmurki dymu. Irek też; a chmurki owe spuszczane na przemian z naszych płuc zastępowały przecinki w dalszej rozmowie… o kobietach, a szczególnie o takiej jednej, co do której mieliśmy poważne wątpliwości. Podejrzana akcja; sam nie wiem… Zresztą, jeśli już zacząłem.
Chodzi o konkurs dla młodych poetek, a konkretnie o jeden list znaleziony pośród kilkudziesięciu innych. Był to anonim wysłany z Klubu Kulturalnego, i zawierający wiersz pod tytułem: Limeryki nψtobakowskie. Każda strofa tego wiersza poświęcona była jednemu z redaktorów Nψtobaka – opisywała go mniej lub bardziej trafnie, czasem okrutnie. Z wiadomych przyczyn wiersz nie został dopuszczony do konkursu, otrzymał jednak specjalne wyróżnienie.
Aby sprawę wyjaśnić należycie, przedstawiam poniżej próbkę limeryku napisaną własnoręcznie na podstawie tamtych strof znalezionych w anonimie.
Waszej sławie moje słowa:
Struś kłamliwy spod Krakowa
pociska baje,
że mu nie staje -
ale w szparce główkę chowa!

Wiadomo było, że autorka anonimu zna kabotyńskie towarzystwo, przychodzi do Klubu K., i prawdopodobnie tam właśnie z nami się spotyka. Za mało, aby postawić niepodważalną hipotezę. Przez pewien czas byliśmy podrajcowani spierając się: kto i dlaczego, lecz zarzewie przygasało.
W trakcie rozmowy z Irkiem na stopniach sklepu zamkniętego na trzy kłódki zaplanowane zostało ostatnie posuniecie. Miałem odnaleźć jedną dziewczynę, wybadać ją przez podpuchę i zmusić do przyznania, aby móc definitywnie zamknąć sprawę i dzięki publicznemu…
Na przystanek zajeżdża autobus – plota przerwana w pół zdania. Gasimy kiepy pod butem; kilka kroków i pakujemy się w zapchany pojazd. Siadamy. Kierowca zapuszcza silnik. Ruszamy.
Wycieczka za miasto ma swoje zalety. Wieś, przyroda, pełną piersią można oddychać…
— Spójrz.
Wbrew panującym w autobusach zakazom, o drzwi opierał się napruty pijak. Podczas jazdy oczywiście. Wszyscy na niego patrzyli. Na przystankach wychylał się, jakby niezdecydowany czy wysiąść, czy jechać dalej. Kierowca miał z nim kłopot – widziałem jego twarz w lusterku – trudno było zamknąć drzwi; pijak balansował na granicy przestworzy. Przy piątym albo szóstym postoju szofer nie wytrzymał – a może był to przypadek? – i ku wielkiej radosze pasażerów złapał drzwiami pijaka za szyję. Głowa została na zewnątrz. Szok, z przyduszonego gardła wyleciał paw!
W pojeździe ucichło; radochę zastąpił niesmak, zgorszenie. Tego było już za wiele. Kierowca otworzył drzwi, wstał, lecz nie musiał wypychać pijaka, bo ten sam wypadł prosto w kałużę własnych wymiocin.
— Zaczęła się jazda – mruknął Irek.
— Sielanka – dodałem patrząc na zzieleniałą dziewczynę siedzącą naprzeciw. Obawiałem się, aby w autobusie nie wybuchła jakaś reakcja łańcuchowa. Zdecydowałem schłodzić drugie ogniwo działając słowem. Przyjąłem pozycję psychoterapeuty i obniżyłem głos.


strona: 1 2 — 3 — 4 5