Alejaja (nψtobak czytaj wspak)

Znowu nie było pieniędzy. Leżałem na wyrku w kuchni Irka. Zmęczony okrutnie. Cały dzień łażenia po mieście, upodlenia w roli frajera kwestującego na cel pięknoczynny. I za co? Za friko. Nie musiałem tego głośno mówić. Było widać po mnie – wymięty z kwaśną miną.
Irek siedział przy stole, ćmił papierosa. Miał chyba podobne nastroje, lecz próbował zachować pozory.
— Krótka piłka. Trzeba jeszcze spróbować – powiedział.
— Chrzanię to. Nieważne, że włożyłem w to kupę roboty. Mam już dosyć. Wracam do domu i zapominam o tym szmatławcu. Wolę posiedzieć na balkonie i pogwizdać.
— Nie ma to tamto. Nie wolno teraz się wycofać. Wszystko przygotowane. Nie ma tylko forsy. Może pogadasz jeszcze raz z Mariuszem?
— Nigdzie nie pójdę. Z nikim nie będę gadał. Koniec.
Rozmowa z Irkiem, podczas której przyznałem się do przegranej, miała swoje miejsce w kalendarzu stosunkowo niedawno, natomiast jej początek…
Zawiązanie akcji nastąpiło u sióstr Felicjanek na pół-darmowym obiedzie, gdzie przy jednym stole spotkali się krakowscy poetomenele. Oprócz mnie oczywiście, był tam wspomniany już Irek, oraz Jarek i Daniel – nasi koledzy. Podczas konsumpcyjnej rozmowy wysypałem swoje literackie klocki, przyłączył się do mnie Daniel, potem wysypały się klocki Irka i Jarka, bo oni wówczas byli w komitywie. Tym sposobem narodził się pomysł wspólnej zabawy – klocków było sporo; w sam raz na większą budowę.
Kilka dni później dotarła do mnie wieść, że Jarek potraktował sprawę poważnie i razem z Adamem załatwił możliwość wydawania pisemka – takiego literackiego świerszczyka – w ramach kwartalnika artystycznego STUDIUM, jako dodatek. Dodatek awangardowy i bezkompromisowy… NΨTOBAK – tytuł od Jarka.
Tak się zaczęło, wydany został pierwszy, a po nim kolejne numery pisemka; redakcja przeżyła nieuniknione perturbacje, wzwody i upadki, sprzeczki, nawet kłótnie, ciągłe, planowane zmiany, aż nadszedł mój czas – awansowałem na głównego redaktora.
Do pracy zabraliśmy się, kiedy grzmiał już alarm, kiedy Mariusz (szef STUDIUM) upominał się o materiały do druku… Ale spokojnie; całą robotę wykonaliśmy w ciągu kilku dni – z jednym niewielkim, choć zasadniczym zastrzeżeniem: nie było funduszy – a bez pieniędzy to można siedzieć na balkonie i gwizdać.
Miałem ciepło, przyznać muszę, bo to na mnie spoczywała odpowiedzialność za zrobienie numerku.
Ruszyłem na miasto; wstąpiłem do kilku knajp, gdzie bywałem częstym gościem. Szukałem sponsora. W rozmowach używałem pięknego słowa: mecenat, ale słyszałem tylko wykręty – po co? Czy ktokolwiek dzisiaj czyta?… Czułem się jak nieznośny akwizytor: bo reklama, bo re, kla, kla, kla…, więc wkrótce miałem dosyć. Odwiedziłem ze skargą Irka.
— Dlaczego to wstrętne zadanie na mnie tylko spadło?
…jemu też zależało na ukazaniu się Nψtobaka, bo w poprzednim numerze ogłosił konkurs dla młodych poetek, i chciał im wszystkim wręczyć nagrody… Wybraliśmy się do miasta razem.
Nie pomogła jego wspaniała aparycja – nie pomogła.
Wieczorem, wypruci, bez krzty nadziei wróciliśmy do mieszkania. Walnąłem się na wyrko. Irek zapalił papierosa i powiedział.
— Krótka piłka. Trzeba jeszcze spróbować.
— Chrzanię to. Nieważne, że włożyłem w to kupę roboty. Mam już dosyć. Wracam do domu i zapominam o tym szmatławcu. Wolę posiedzieć na balkonie i pogwizdać.
— Nie ma to tamto. Nie wolno teraz się wycofać. Wszystko przygotowane. Nie ma tylko forsy. Może pogadasz jeszcze raz z Mariuszem?
— Nigdzie nie pójdę. Z nikim nie będę gadał. Koniec.
Do domu jednak nie wróciłem, bo było za późno. Zostałem na wyrku w kuchni tak jak leżałem. Rankiem, a było już po południu, obudziłem się jeszcze bardziej wymięty. Irek siedział przy stole i pił kawę – nie spał w nocy, czy co? Zauważył, że wyrwałem się już sennym marom.
— Beno. Nie możemy tego tak zostawić. Chodź. Spróbujmy jeszcze raz.
— Nie, proszę…
— Napij się kawy i chodź…
W tym miejscu kończy się przygrywka, a zaczyna to, o czym chciałem opowiedzieć. Mam nadzieję, że wstępne frustracje nie nadwątliły zbytnio sił. Jeżeli tak, nie kończ Waść, dalej będzie lepiej.


strona: 1 — 2 3 4 5