Autobus zatrzymał się, silnik ucichł. Pasażerowie wysiedli. Kierowca zwrócił się do nas patrząc w lusterko.
— Ostatni przystanek.
— Zatem jesteśmy w Lusinie.
— Czy nie wie pan, gdzie tutaj hodują przepiórki?
— Nie wiem. Ja tylko tędy jeżdżę. Wprawdzie przejechałem niedawno jakiegoś zwierza, ale nie miał piórek.
Ostatni przystanek doprawdy przypominał ostatni przystanek. Coś jakby niewielki parking, zrujnowane zadaszenie obrośnięte pokrzywami na chłopa i kapliczka z krzyżykiem postawiona w cieniu lip. Podszedłem do niej.
— Irek, może przećwiczymy pokorne spojrzenia i błagalne pokłony, bo niedługo nas to czeka.
— Lepiej zapalmy papierosa i zastanówmy się, co mówić.
— Zacznijmy od tego, że ty będziesz mówił, a ja będę milczał – klepnąłem torbę. – Służę piórem i papierem… Nie, żebym się wykręcał, po prostu nie chcę niczego zepsuć… Będę cię wspierał moją obecnością. Dzisiaj, w Zielonej Sowie ewidentnie udowodniłeś przewagę nade mną w załatwianiu pieniędzy. Posiadasz wrodzoną siłę przekonywania, a napisane jest, że nie należy nie wykorzystywać własnych talentów.
— Dobra, ale co mówić?
— Ja wiem? Używaj słowa: mecenat. Nie mów o reklamie, mów o mecenacie. Poradzisz sobie. Idziemy?
— Poczekaj. Spójrz jak wyglądam… Niewyspany, skacowany, z osranymi spodniami.
— Racja. To może źle oddziaływać.
— Trzeba coś zrobić. Zdejmuj koszulę. Będę ją niósł w ręce przysłaniając zapaskudzone kolano, a kiedy usiądę nie będzie widać.
— Rozkaz, szefie.
Przed nami otwierały się dwie możliwe drogi. Asfaltówka nie urzekła nas swoją prostotą; wybraliśmy kamienistą o powykręcanym wśród pól uroku. Irek prowadził. Obie wskazujące kierunek ręce miał zajęte. W jednej trzymał zwinięty rysunek konia, w drugiej powiewała moja koszula.
— Gdyby było cieplej, czułbym się jak na sawannie. Patrz – wskazałem towarzyszący nam krajobraz: nieogrodzone, lekko sfałdowane pastwiska, soczyście zieloną trawę i drzewa równomiernie na niej rozstawione, w oddali dachy wiejskich zabudowań.
— Zapytamy tam jakąś ofermę o fermę.
Zrobiliśmy prawie pięćset kroków po kamieniach
– w dużym przybliżeniu –
pomyliłem się kilka razy w obliczeniach…
Irek podszedł do furtki prowadzącej na podwórko pierwszego domostwa. Gospodarz musiał być zamożny, nie było żadnej niepewności.
Na ławce opartej o werandę ukwieconego domu siedział starszy pan o sumiastych wąsach.
— Dzień dobry – ryknęły chórem nasze głosy.
— Dzień dobry – wstając odpowiedział starszy pan.
— Czy… - zblokowała nas wspólna chęć zapytania, więc Irek warknął do mnie szeptem. – Miałeś milczeć.
Tymczasem odezwał się starszy pan.
— Panowie z gazety. Oczekiwałem panów.
Cel został osiągnięty za pierwszym strzałem – jak słychać. Dalej nastąpiła realizacja konwenansów, podczas której starszy pan zaprosił nas do stolika w ogrodzie. Trzeba było obejść dom, lecz zanim udało nam się ruszyć z miejsca…
Irek ciągle nawijał. Gadał: bo mecenat, bo my-cena-ty, ściemniał przy tym i pociskał kity. Niestety nie mógł gestami wspierać argumentów, gdyż obie ręce miał zajęte. Ja, z kolei, nic nie mówiąc nie wiedziałem, co ze swoimi zrobić, lecz nie wypadało mi gestykulować za niego. Dlatego rysunek konia dopieszczony dziewczęcą rączką przeszedł z dłoni do dłoni i znalazł się pod moją chwilową opieką. W połowie odciążony Irek mówił sprawniej; a ja zacząłem zabawiać się kartką papieru. Wreszcie ją rozwinąłem.
— O! – zdziwiony starszy pan – o! Ania. Moja wnuczka Ania to narysowała.
Konsternacja szybko została opanowana – nie dziwota. Rysunek wnuczki pochlebnie oceniony poważnie wspierał nasze starania.
…więc, zanim dotarliśmy do stolika za domem, sponsor był załatwiony – tak nam się przynajmniej wydawało. Należało jeszcze omówić listę szczegółów, właśnie… Co do szczegółów czekała na nas w ogrodzie poważna niespodzianka.
— Czy to są przepiórki? – zapytałem, bo Irek umilkł na widok tego, co zobaczyliśmy.
— Nie – z dumnym uśmiechem odpowiedział starszy pan. – To strusie, proszę pana. Strusie afrykańskie. Panowie nie wiedzieli, że razem z przepiórkami i kurami hoduję strusie?
— Aha. Teraz wiem, dlaczego krajobraz tutejszy przypomina sawannę.
I stało się jasne, jak doszło do tego, że razem z Ikiem pojechałem na safari, a w Nψtobaku pojawiła się reklama wielkich jaj. Pozostał mi tylko szybki finisz.
Umówiliśmy się ze starszym panem hodowcą, że przygotujemy graficznie jego stronę opisując pokrótce zalety jajek przepiórczych i strusich jaj, następnie przedstawimy mu efekt działań, i jeśli się spodoba, dostaniemy pieniądze.
Naszą część umowy wypełniliśmy chyba należycie. Niestety pieniędzy nie dostaliśmy – starszy pan hodowca powiedział, że nie da, bo nie ma, ale jeżeli nam bardzo zależy, możemy poczekać na lepsze czasy. Nie było innego wyjścia, jak przystać na nowe warunki, więc poprosiliśmy o pisemne potwierdzenie, aby do biura wydawnictwa nie wejść z niczym, aby wejść chociaż z kwitkiem.
Starszy pan hodowca otrzymał kartkę wyrwaną z zeszytu i pióro, którym napisał – treść oświadczenia podyktował Irek – że zobowiązuje się w przeciągu trzydziestu dni wyciągnąć z portfela i oddać nam kwotę należną za reklamę. Fatalnie – kiedy pisał zaczęło kropić (naturalnie z nieba; siedzieliśmy jak przedtem w ogrodzie), więc atrament trochę się rozpłynął. Kwitek wyglądał żenująco.
W wydawnictwie prawie nas wyśmiali.
— Co to jest? Czek?
— Coś w tym rodzaju…
— A dlaczego takie poplamione?
— Bo płakał. Nie chciał podpisać, więc wypalałem mu dziurę papierosem. Kwitek został zlekceważony, a Nψtobak leżał już na maszynach drukarskich. Trzeba było zachować twarz i zapłacić…
Poszedłem do lombardu, zastawiłem tam kilka cennych, nie swoich (wyniesionych z wynajmowanego mieszkania) rzeczy i z pomocą Adama uzbierałem brakujące pieniądze.
Później, po ukazaniu się naszego świerszczyka, wysłuchiwałem wkurzających mnie gratulacji za „zajebisty” pomysł jajcarskiej reklamy… Ostatnim zdaniem próbuję wymusić reakcję – wierzę, że jest to możliwe – i dostać wreszcie mamonę obiecaną przez Strusia spod Krakowa.

Konieczne uzupełnienie
Udało się! Pan hodowca przepiórek, kur i strusi spłacił dług. Pieniądze odebrał Irek i, co nie było dziwne, spożytkował na własne cele – trele morele. Niestety, przy następnym numerze Nψtobaka szczęście nas opuściło. Miejmy nadzieję, że wróci…

koniec

strona: 1 2 3 4 — 5 :«