Pomarańczowa rewolucja

Tramwaj numer 13. Noc. Wagon pusty, oświetlony jarzeniówkami. Przystanek. Wsiadają dwie zakapturzone i bose postacie.
— nie kasujesz? chodźmy do kasownika. tak na wypadek…
— Jesteś pewny, że ich poznasz? Oni się kamuflują. Raz pod Halą wsiadła baba z siatami. Najpierw prosiła o odstąpienie biletu, a gdy tramwaj ruszył, wyjęła legitymację.
— Wiem. Mnie złapał jedyny pasażer. Nabrałem się, bo sprawiał wrażenie zaczytanego. Zamknęły się drzwi i od razu pokazał piórka. kanarek. nie wyglądał na buca, tłumaczę mu, że tylko jeden przystanek, że chciałem sobie ulżyć, że nie ubyło prądu w drutach… nic. nie pomogło.
— zapłaciłeś?
— za pierwszym razem, tak. 5 dych. za tę kasę sto razy mógłbym jechać, więc zacząłem korzystać z komunikacji na maksa. Chciałem odzyskać chociaż trochę… Miałem pecha. Znowu mnie spisali. teraz muszę nie kupować biletów, żeby zaoszczędzić na drugi mandat, a te chuje nadal polują. W każdej chwili mogą rąbnąć mnie trzeci raz… nie da się uczciwie.
— Obłęd… nie ma jak we Lwowie.
א

Na peron dworca we Lwowie zajeżdża pociąg. Z przepełnionych wagonów wysiadają pasażerowie tworząc mrowie, skłębioną gromadę osób, jakby niezdecydowanych, w którą stronę pójść. To jednak złudzenie. Tłum rozchodzi się. Poszczególne postacie mają na celu miejsca sobie tylko znane – znikają w przejściach podziemnych i za torami. Pod ogromnym dachem, na opustoszałym peronie stoi tylko on. Jest tu po raz pierwszy. Ma nieduży plecak, wyciąga z niego zmiętą paczkę papierosów. Zapala jednego.
Wczoraj był w Stryju; uczestniczył tam w zdarzeniu mogącym naświetlić sytuację, więc opowiem je pokrótce. Mamy czas. zanim dopali papierosa, wrócimy do niego i ruszymy razem.
Stryj, miasteczko Sobieskiego i Makuszyńskiego. Niedziela. Rynek. Radziecki obelisk. Ławki, tubylcy. Zatłoczony bazar. Pomidory, mleko w butelkach po coca-coli. Arbuzy na ciężarówce. Wąska, błotnista uliczka, rozwalony wychodek. Muchy. Upał, rozłożyste drzewo i cień, i dziewczynka w podartych spodenkach goniąca za kotem. Kościół. Niewielki plac, a na nim pusty cokół z marmurową tablicą:
NA CZEŚĆ I CHWAŁĘ NIEPOKALANEJ BOGARODZICY
Z WDZIĘCZNOŚCI ZA UZYSKANĄ WOLNOŚĆ OJCZYZNY NASZEJ (…)
ZE SKŁADEK OFIARNYCH WZNIESIONY JEST TEN POMNIK W STRYJU
W PAŹDZIERNIKU 1927 ROKU.
Przechodząc zdecydował usiąść na stopniu. dobre punkt orientacyjny, poza tym pod nieistniejącym pomnikiem trwa niejako Polska, ojczyzna? Rozwiązał buty. zdjął skarpetki i poruszył palcami. Z kieszeni plecaka wydobył kawałek zeschłego chleba, zdjął przyplątaną seledynową nitkę. jadł Bosy i wymięty, kiedy skończył wstał. wtedy na cokole pośród kwiatów, miejscu gdzie stał dawniej pomnik, spostrzegł monety. Przeliczył je: niewiele zaledwie kilkanaście hrywien. Nie zgarnął wszystkich mruknąwszy pod nosem – przyda się. tymczasem pobliskim kościele rzymskim skończyła się msza, na placyk wyszli wierni, wśród nich pewna staruszka. natychmiast spostrzegła intruza. Spostrzegli również inni, ona jednak uporczywie wytężała słaby wzrok. Podpierając się laską podeszła do cokołu na tyle blisko, by dostrzec ewidentny brak kopiejek. Opuściła zmętniały wzrok. Chciała spojrzeć obcemu w oczy, więc uprzejmie zdjął ciemne okulary. Nastąpiła próba spojrzeń, po której padło słowo: чорт!, и юродива одешла.
wróćmy do Lwowa, bo widzę go wychodzącego z dworca. plecak zwisa mu luźno z ramion. Ręce trzyma w kieszeniach, a kieszenie jak ocean, Pogwizduje. Przed nim rozciąga się długa aleja, stojące wzdłuż niej drzewa z każdym krokiem stają się większe. Rosną. Za szpalerem pni błyszczą w rannym świetle szyny.
— Jak te na Szewskiej.
Na placu dworcowym szyny tworzą pętlę, gdzieś w pobliżu musi być przystanek. szuka wzrokiem słupa i zauważa grupę ludzi. Ich twarze zdradzają zniecierpliwienie. Podchodzi, lecz widząc chłopca miętoszącego bilet, o nic nie pyta. Patrzy na tory, po których nic się nie toczy, widzi odległy zakręt nie wiedząc, co za nim zobaczy. Czeka. Kilka minut albo nieskończenie bogatą w wydarzenia chwilę, podczas której wypowiedziane słowa gasną. zdradźmy co zdarzy się wkrótce. byle nie pobłądzić pod wrażeniem przeszłości. Nie samym chlebem człowiek żyje, trzeba też się napić. może być mleko.
wsiadł do tramwaju. rozparł się na wolnym siedzeniu obserwując dyskretnie współpasażerów. jedzie oczywiście na gapę. Spogląda za przybrudzone okno rejestrując co ciekawsze mijane budynki. Tramwaj hamuje. Drzwi otwierają się z hukiem.
— Jeszcze przystanek i wysiadam. jestem w pobliżu Rynku.
drzwi zamykają się i tramwaj rusza, lecz wtedy nasz bohater robi się czerwony na twarzy, chciałby poderwać się i zbiec – курва. stało się. Kontrola.
— Ale cóż to? Tamten kozak daje monety i dostaje bilet! Czy mam jakieś drobne?
Diabeł Stróż /do ucha/: Masz. Wczoraj ukradłeś w Stryju.