Pobiegliśmy wszyscy, prócz Jana oczywiście… Z wyjaśnień, jakich udzielił nam Jędrek, dowiedzieliśmy się, że po wypadku z betoniarką Akasia, jak trafnie przeczuła Pelagia, poleciała aż do Szczawiowej, tam zwolniła, zwiedziła wieś, popasła się trochę na łące za cmentarzem, ale nie pozwoliła się złapać. Potem ruszyła z powrotem z wolna nabierając pędu. Kiedy zbliżała się do Kwiecistej, goniący ją Jędrek zobaczył na niebie dym, ale niewyraźnie, bo zasłaniały krzaki. Właśnie wtedy, wybiegł zza nich pochylony facet. Nie widział krowy. Ona przeskakiwała kępę traw i… Stało się to tak nagle, ale przerażony chłopak, który był świadkiem twierdzi, że pędzący z naprzeciwka po prostu zderzyli się głowami! O wiele cięższa krowa położyła gościa plackiem, jak taran, i zatrzymała się zdziwiona – podobno w jej oczach widać było wielkie pytajniki – stanęła obok, pochyliła głowę nad leżącym i – muuuu… muuuuu…
— Jeszcze dychoł, słabo, ale dychoł, kiedy żech go z Akaśkóm zostawił i przyleciołech do was, po ratunek jaki – zakończył Jędrek. – Ciekawe, czy dalij przy nim stoi?
Stała, bo zza krzaków, zobaczyliśmy jej ogon opędzający muchy.
— Chyba na to szczawiowe ścierwo już sie zleciały – Miro skomentował obrazek z krową pochylającą głowę nad żywym, bo wracającym już do przytomności szczawiowym galantem. To był on. Wprawdzie zobaczyłem go po raz pierwszy, ale od razu wydał mi się znajomy – tyle o nim słyszałem. Przejęta Akasia lizała go szorstkim jęzorem po twarzy – obtarty, zaczerwieniony policzek i nos sugerowały, że robiła to już od jakiegoś czasu.
— Kurwa jego mać – Miro zacisnął pięści – ni! Żywy z tego chujek nie wyńdzie. Zeno dowej toporek! – syknął przez zęby na stojącego za nim kumpla. – Na krowe bydzie…
— Odsuń się Miro i ty Zeno też – zdecydowanym głosem zareagował Andrys. – Dość żeście już naknocili. Odsuń się Miro, bo ode mnie starego w ucho dostaniesz.
— Chyba mu nie darujecie Andrysie? Stodołe wóm spolił!
Wuj pchnął krowę, żeby się odsunęła.
— Weź ją Jędrek na powróz – podał chłopakowi zwinięty sznur – a ty Miro cicho. Gdybyś mu cegły u jajec nie powiesił, stodoła by jeszcze stoła. Wracej do chałupy. Już! – zrobił krok w jego stronę. – Razem z Zenem. Janem się zajmijcie i wyglądem swoim. Strażaki na wróble…
Miro spojrzał na utytłany mundur kumpla i stracił werwę. Zeno opuścił wzrok. Cofnęli się. — Do chałupy, już was tu ni ma! Mało było kłopotu? Jeszcze chcecie?
Miro bez słowa, ale powoli, odwrócił się i poszedł przez łąkę w stronę Kwiecistej, Zeno wkrótce go wyprzedził. Tymczasem Jędrek zawiązał sznurek wokół rogów Akaśki, a wuj uklęknął obok leżącego nadal, szczawiowego galanta.
— Ziobra mosz całe? – zapytał uciskając mu klatkę piersiową. Galant syknął i podniósł trochę głowę. – Widzym, że się kapke ruszosz. Mosz szczęście, karku ci nie złamała. Pomalutku dźwignij się, pomogę ci stanąć. – Galant usiadł z bólem. – Wstaniesz? Dobra… Miołeś szczęście, bo już mortwy mogłeś leżeć. A teraz posłuchej. – Andrys podniósł się. – Stodołe mi wypoliłeś, ale zemste niezłą uknułeś. Dobrze, że nikogo nie zabiłeś, bo stać się tak mogło, ty głupolu… Stodołe ci wyboczym, ubezpieczono była, ale wiesz, czego ci nie popuszczym?! W stodole pod sianem bimbrownia była schowano. Najlepszą śliwowice w Kwiecistej robiłech, i w Szczawiowej też lepszej nie znajdziesz. Jak chcesz, coby bez prokuratorów się obyło, za tę bimbrownię, synku, mi zapłacisz. Więcej. Do miasta po sprzęt pojedziesz, jak się wykurujesz. Zrozumiano?
— Ano… - galant kiwnął głową i spróbował wstać, ale zachwiał się i przykucnął. – Wyboczcie… - dodał słabym głosem.
— Jędrek cię do Szczawiowej odprowadzi, cobyś kaj na barzynach nie zemdloł… Jędrek – wuj zwrócił się do chłopca – dej pozór na niego, a jakby cię w Szczawiowej pytali, nic nie mów. Niech po doktora poślą. A potem przyjdź do mnie… Poradzisz se?
Chłopak oddał mi sznur, na którym trzymał Akasię i podał rękę poturbowanemu galantowi. Ruszyli zaraz, powolutku, zatrzymując się co kilka kroków. Andrys spoglądał chwilę za nimi, krowa pomukiwała.
— Chodźmy – klepnął Akaśkę po zadzie – trzeba zrobić do reszty porządek na placu.
Szliśmy w milczeniu. Lepiej nie mówić, lepiej najpierw się zastanowić. Prowadziłem Akaśkę, wuj gładził ją po grzbiecie, w miejscu gdzie oberwała łopatą.
Na podwórku stał żuk, ale strażaków już nie było. Poskładali sprzęt gaśniczy i poszli. Andrys zaprowadził Akasię do obory i usiadł na ławce przed domem. Nabił fajkę, zapalił.
— Sprawiedliwość – powiedział z zadumą – pokrętnymi drogami chodzi… Pomyślałbyś? Nawet na krowie czasem jeździ, byle tylko porachunki wyrównać i na swoim postawić.



…to był koniec owego, wyjątkowego dnia w Kwiecistej. Jeszcze tylko jedna uwaga, jaką wygłosiła Pelagia. Znała już całą historię, bo razem z Andrysem opowiedzieliśmy jej wszystko szczegółowo, nie pomijając jabłka. Przecież od tego się zaczęło.
— Ano, ano… - westchnęła ciotka, wieczorem, przy kolacji. – Podczas ostatnij Wigilii, kiedy przyniósłach Akaśce marchewke w prezyncie, czułach, że chce mi cosik ważnego powiedzieć, ale byłach za moc niecierpliwo, zima w oborze… A może jakbych ją wtedy wysłuchała, dałoby sie uniknóć całego zamyntu?

koniec

strona: 1 2 3 4 — 5 :«