Tak się zaczęło. Od krowy, a dokładnie od jabłka, którym ją uraczyłem. Nikt nie mógł przewidzieć następstw. Czy była w tym moja wina? Chyba nie. Jabłko podała mi ciotka. I za jej radą rzuciłem krowie. Ponadto dziura w płocie… Nieważne, miałem udział w dalszych wydarzeniach…
Krowa oberwała łopatą i pobiegła w stronę dziury. Kierunek wybrała pechowo, bo za dziurą była droga, a drogą właśnie nadjeżdżała ciężarówka. Betoniarka. Podnosząc się zobaczyłem ją i Akasię przeskakującą rów…
— Kruca fiks! – zaklął z przejęciem Andrys i zaraz rozległ się pisk opon na asfalcie, i łomot wpadającego do rowu pojazdu.
Dzięki przytomności kierowcy krowa uniknęła śmierci i wierzgając pobiegła dalej, przez łąki po drugiej stronie drogi.
— Dzięki Bogu – przeżegnała się z ulgą Pelagia…
Nie zdążyliśmy nawet podejść, a już wokół leżącej w rowie betoniarki zaczęło tworzyć się zbiegowisko, pierwsze oczywiście były dzieci.
— Jędrek – Andrys zawołał na chłopaka od sąsiada – leć za Akasią, coby szkody jakiej nie narobiła. – Chłopak posłuchał od razu, pobiegł na skróty przez pole i wkrótce zniknął w odległych krzakach, tam, gdzie wpadła rozszalała krowa…
— Skąd tutaj betoniarka? – zapytałem, przy czym moje zdziwienie zwielokrotniło się ponad wszelkie miary, kiedy zobaczyłem wysiadającego szofera. Był to krisznowiec. Prawdziwy, wygolony należycie i ubrany w szaty!
— Skąd?? – zapytałem Pelagię, bo Andrys podawał właśnie kierowcy rękę. – Dzięki ci, ocaliłeś krowę…
— Do księdza naszego jechoł – odpowiedziała półgłosem ciotka.
— Do księdza?! – tymczasem kierowca krisznowiec otarł chusteczką pot z czoła.
— Hare Kriszna! – westchnął. – Nie dziękuj… Siebie ocaliłem. Co by to było, gdybym ją przejechał? Jaka karma?! Hare Kriszna, hare Rama…



Zbiegowisko powiększało się z każdą minutą. Chłopi zaczęli zastanawiać się i radzić, jak wyciągnąć betoniarkę. Nie mieszałem się w te kwestie, stanąłem z boku razem z Pelagią.
— Jak to, że do księdza jechał? – zapytałem ją, bo nie mogłem się nadziwić.
— Ano, farorz nasz, zaplanowoł nowóm dzwónnice wystawić. Grunta już wykopane, no i betón zamówił, coby za jednym razym skóńczyć, a nie paprać sie dwa tydnie.
— Ale ten kierowca? Nie dziwi się ciocia?
— Czymu miałabych się dziwić? Człowiek normalny przecie, ino trochę po babsku ubrany. Ksiądz prawił o tym w niedziele. A betón u niego zamówił, bo najtańszy w okolicy. I mocny ponoć, dobry na grunta.
— Pieróńsko ciynżki traktór trzea – przerwała nam głośna konkluzja, jaka padła wśród zebranych chłopów – Francik Trómbała, ón mo Zetora – ktoś zaproponował.
— Ano… ni mo roboty jakij?
— Dzisioj ni, obijo sie, godołech z nim. Skocz no Józwa do chałpy po line i przyjedź z Francikym, a my tu podkopiymy koła, coby łatwij wyszły z rowu. Kierowca zakasał kieckę i wczołgał się pod samochód.
— Wszystko w porządku, przedni most i wał nie ruszony.
— Miołeś szczyńści – skomentował brodaty chłop z petem w ustach – jakbyś wlecioł kapke dalij – pokazał ręką wjazd na podwórko Andrysa – pocharatołbyś se całe zawieszyni. Tam sóm ruły zaprawióne.
Pelagia poszła do domu nastawić ziemniaki, Andrys oglądając betoniarkę nad czymś wyraźnie się zastanawiał.
— Co jest wuju? Co kombinujesz?
— Patrz, leży całkiem tylną osią. Za wielki ciężar, nie wyciągną. Pomożesz?
— Tak?
— Trzeba będzie rozładować, chociaż połowę… Swoją drogą, przyda się odrobina betonu. Przed stodołą zrobić planowałem elegancki, równy podjeździk. Chodź po wózek.
— Wuju, ale to beton księdza, pod dzwonnicę.
— Przecie wiem o tym, ale jak Panienka Przenajświętsza ustaliła, coby auto wpadło do mojego rowu, znaczy, że trzeba skorzystać. Księdzu nie ubędzie. Siedem, czy osiem betoniarek?, co za różnica? Zresztą swoje na tace położyłem, nie wypada nie odzyskać troszeczkę… Ale nie mów Pelagii, znowu by gderała. Chodź.
Andrys miał rację, co znacząco go usprawiedliwiło. Zetor Fracika był za słaby, palił gumy, dwa razy zerwał stalową linę i nic, betoniarka ani drgnęła zanim jej nie opróżniono. Ogromna kupa świeżego betonu wyrosła na placu Andrysa, przed stodołą. Chłopi pomogli, więc odbyło się to sprawnie i nawet szybko. Wreszcie betoniarka stanęła na drodze. Wuj Andrys zapewnił szofera, że załatwi sprawę z księdzem. Krisznowiec podziękował, przeprosił za kłopot i zawrócił. Musiał wywiązać się z zamówienia. Z kabiny kiwnął na pożegnanie zebranym chłopom.
— Uważaj na krowy – zawołał Andrys, na co Pelagia, która pojawiła się znowu, przypomniała o Akaśce.
— Kaj ta franca poleciała, chyba aż do Szczawiowej?
— Nie kłopocz się – uspokoił ją zadowolony z betonu Andrys. – Jędrek ją przyprowadzi, szkwet z niego bystry…


strona: 1 — 2 — 3 4 5