Wziąłem do ręki pióro i papier. Chciałem sprawdzić czy jestem wstanie cokolwiek napisać. Wysiłki okazały się płonne, podobnie jak lektura Ginsberga. Za bardzo fascynował mnie dźwięk, jaki wydawało pióro na papierze. Natychmiast zgubiłem wątek i zacząłem kreślić bezsensowne szlaczki i zygzaki, które zmieniały się w szumiące strumyczki. Zachwycił mnie błysk stalówki.



Zjadłem jabłko. Smak średni. Nie wywarł na mnie wrażenia, za to dźwięk chrupania w ustach, pierwsze ugryzienie! Nie przychodzi mi do głowy żadne porównanie, do którego mógłbym to odnieść. Śmieszne, b. wesołe :>



Wypite wcześniej piwa dały znowu o sobie znać. Musiałem zejść do kibla, lecz nie potrafiłem zdecydować się na pierwszy krok. Wszystko wokoło było tak niesamowite! Bałem się, że gdy wrócę już tego nie zastanę, że wysikam to z siebie i już nie będzie… Wreszcie zmuszony nieubłaganą potrzebą ciała wstałem, zabrałem latarkę. Sprawdziłem zegar. Była 1.24.
Schodziłem po schodach przyglądając się każdej napotkanej rzeczy, ujawniającej mi swą ukrytą istotę. Drewniane stopnie wydawały trzaski, które rozlegały się na klatce schodowej jak wystrzały karabinowe. Bardzo interesująco przedstawiła mi się torba foliowa z wystającymi z niej zabawkami. Mą uwagę przykuł również kwiatek – pnącze na ścianie. Liście i gałęzie przedstawiały efektowną plątaninę.



Wyszedłem przed dom. Niebo było zachmurzone, nie zobaczyłem gwiazd. Rekompensatą był deszcz. Niewiarygodny szum. Słychać było poszczególne krople uderzające w liście drzew, wyraźnie, jakby wszystko odbywało się w zwolnionym tempie. Zobaczyłem psa. Żadnej szczególnej wizji, poza tym że na pysku pojawił mu się uśmieszek. Wróciłem obawiając się, że mnie ktoś zobaczy.
Muszę nadmienić, że nie opuszczało mnie wrażenie czyjejś obecności. Być może to wywoływało ów niepokój, że zdradzę zachowaniem, iż przekroczyłem granicę. Byłem w innym świecie, który mnie zaskakiwał. Nie znałem jego reguł.
Wróciłem na strych. I wtedy dostałem ataku śmiechu. Nie potrafiłem się powstrzymać i przestało mnie to bawić, i wtedy zdałem sobie sprawę, że nie wiem, co się ze mną dzieje. Dla uspokojenia zadawałem sobie pytanie, gdzie jestem i co robię? Odpowiedź była oczywista, a zarazem dziwnie odległa ode mnie. Czułem, że rzeczywistość, pamięć, która konstytuuje moją osobowość, że wszystkie informacje konieczne do normalnego życia znajdują się na wyciągnięcie ręki, ale ja w żaden sposób nie mogę ich dosięgnąć. Pytałem się jak się nazywam. Odpowiadałem i nie wiedziałem co z tego wynika. Okropne uczucie. Zrozumiałem, że zwariowałem. Nie podlegało to dyskusji, było dla mnie tak oczywiste, że natychmiast chciałem pójść z tym do doktora K. Na szczęście przed „odlotem” wyłączyłem telefon, a w stanie w jakim się znalazłem nie potrafiłem go uruchomić.
Wreszcie dotarła do mnie rozsądna myśl, że nie należy wykonywać żadnych pochopnych ruchów, że zaraz wszystko minie. I wtedy się uspokoiłem, i znowu zaczęło być dobrze.



Grzybki stopniowo przestawały działać. Zmysły wracały do zwykłego stanu czuwania. Umysł stawał się coraz mniej podatny na wizje. Świat tracił żywe barwy, staczał się w odcienie szarości, znikła mistyczna atmosfera, ale wracała trzeźwość umysłu. Myśli stawały się wolno pragmatyczne, logiczne. Odbierałem to z ulgą, byłem już zmęczony, chciałem odpocząć.
Intensywny trip trwał około pięciu godzin, chociaż to co przeżyłem trudno przedstawiać w kategoriach czasu. Opisałem być może jedną dziesiątą, jedną setną? tego co doświadczyłem. Pamięć jest wybiórcza. Sam też celowo robiłem skróty.




strona: 1 2 — 3 :«