Było chyba po północy, kiedy usłyszałem jakieś krzyki. Dochodziły z parteru, słyszałem przez podłogę: ojciec kłócił się z matką, na koniec trzasnął drzwiami i wyszedł. Zacząłem się zastanawiać nad sytuacją, wydawało mi się, że „jazda” już się skończyła.
Chciało mi się sikać, musiałem zejść do toalety. Przy okazji mogłem sprawdzić, co się stało. Schodząc po schodach miałem lekkie zachwiania równowagi. Zatrzymałem się przed drzwiami, wyraźnie słyszałem płaczącą matkę i pocieszającą ją siostrę. Wszedłem. Jakie było moje zaskoczenie, gdy w kuchni przy stole zobaczyłem ojca oraz gdy zrozumiałem, że słyszana kłótnia była jakąś nadinterpretacją. Rodzice rozmawiali z uśmiechem. Zląkłem się, bo pojąłem, że całe to zdarzenie było wizją „od czapy”. Skręciłem do łazienki. Zapaliłem światło. Pomieszczenie wydało mi się zupełnie inne od tego, które znałem. Olbrzymia przestrzeń, niebiesko błyszczące ściany.
Kiedy spuściłem wodę w sedesie oszałamiające wrażenie słuchowe powtórzyło się: niemilknąca kaskada.
Spojrzałem w lustro. Rozszerzone źrenice zajęły prawie całe tęczówki. Poza tym twarz wyglądała raczej normalnie, przy głębszym wpatrzeniu miałem wrażenie jakbym przez skórę dostrzegał kości czaszki. Nie zdziwiło mnie to, czytałem wcześniej, że to dosyć typowe doświadczenie pod wpływem LSD, a psylocybina działa podobnie.



Poczułem, że przebywam w łazience zbyt długo i muszę wyjść, by nie stało się to podejrzane. Chwilowe zawahanie, niepokój czy sobie poradzę i wszedłem. Od razu skierowałem się do drzwi na poddasze. Usłyszałem za sobą głos: chcesz coś zjeść? Może jabłko? więc starając się zachowywać normalnie, wziąłem z półki w przedpokoju jabłko i wbiegłem po schodach pokonując po trzy stopnie. Nie potknąłem się, udało się precyzyjnie i szybko zniknąć z pola widzenia. Stres robi swoje :>
W pokoju rzuciłem się na łóżko ze śmiechem powtarzając: „jaki ze mnie kretyn, kompletny idiota” – chodziło o wyimaginowaną kłótnię.



Widok strychu zrobił niezatarte w pamięci wrażenie. Belki podtrzymujące dach, nieład zbędnych gratów. Gra światła i rzucanych przez nie cieni. Otocznie nabrało w niej bajkowo-magicznego klimatu. Jak sobie to przypominam żałuję, że człowiek potrzebuje wsparcia, by WIDZIEĆ.
Zapaliłem światło. Wziąłem do ręki książkę: „Kadysz” Ginsberga. Przygotowałem ją wcześniej z myślą, że w trakcie zrozumiem wiersze głębiej. Próbowałem czytać, lecz miałem ogromne problemy ze skupieniem uwagi na treści. Zdołałem przeczytać tylko kilka wersów. Działo się tak dlatego, iż wrażenia zmysłowe były silniejsze. Papier przypominał kalkę techniczną, był prawie przezroczysty, gładki i błyszczący. Litery układały się w dziwne wzory, aż w końcu przybrały formę pociągów i rozjechały się we wszystkie strony pozostawiając pustą kartkę.
O wiele ciekawsza okazała się okładka. Był na niej stos liter hebrajskich, wyglądał jak mrowisko. Gdy przyjrzałem się uważniej zobaczyłem mnóstwo uwijających się ludzi-mrówek, to było miasto, to była ludzkość i cywilizacja… Pewne obrazy potrafią generować wizje. Niespodziewanie okazało się, że szara i nie rzucająca się w oczy okładka Ginsberga posiada ukryty potencjał. Mniej zaskakująca była okładka Grateful Dead. Ona też nieźle zadziałała, ale po niej widać, bez pomocy…



Od jakiegoś czasu przyglądam się ścianie naprzeciw. Przybrała wygląd „żywej” mapy. Nierówności wyglądają jak kontynenty wyłaniające się z kipieli wzburzonego morza, które faluje, oddycha. Jestem świadkiem dziwnego procesu geologicznego, zderzeń lądów, wypiętrzeń z odmętów, zatonięć. To jest Atlantyda?
Obok wisi plakat z ładną laską. Dziewczyna jest tylko w krótkich wystrzępionych spodenkach, nagie piersi zasłania rękoma, ma bujne, długie włosy. Tak wygląda plakat na co dzień. Zgasiłem światło. Zapaliłem latarkę i skierowałem go na dziewczynę. W miejscu gdzie pada snop skóra zaczęła odchodzić, ciało zaczyna się rozkładać. Wyłączyłem latarkę i włączyłem ponownie: zjawisko powtórzyło się, twarz dziewczyny uległa metamorfozie - przez rozkład i śmierć nabrała demonicznego wyrazu. Nie potrafiłem odwrócić wzroku, obraz przykuwał uwagę mimo obrzydzenia i niepokoju. Każdy szczegół ożywał, w ustach zobaczyłem coś białego - tego wcześniej nie było. To coś poruszało się, drgało, ewoluowało, aż wargi uniosły się i - to były zęby. Dziewczyna okazała się wampirzycą. Paznokcie wydłużyły się w szpony. Z ust, nosa, oczu, uszu zaczęły wypełzać lśniące węże. Włosy poruszyły się jak u Meduzy i rozpełzły się po ścianach. Wtedy porządek wizji zakłócił pająk. Przestraszyłem się jego nagłego wtargnięcia. Zapaliłem światło, by się upewnić o jego istnieniu. Był. Miał długie nogi. Nieźle zasuwał, zdawał się uciekać, wciskał się w każdą napotkaną szczelinę, szukał schronienia. Przestraszony? Chyba atmosfera plakatu zaciążyła nad pokojem. Mimo, że w świetle otoczenie nabrało natychmiast innego wymiaru, ogólny mistycyzm pogłębiał się. Leciała „Ciemna strona Księżyca”.



Pająk wyzwolił wizje zwierząt chtonicznych. Wszystkie kable w zasięgu wzroku przeistoczyły się w węże – naturalnie :> Nie odczuwałem jednak lęku. To była zapierająca dech niesamowitość nie dająca się ująć w słowa.
Mimo to niektóre przedmioty pozostały „sobą”. Na przykład wędka. Wpatrywałem się w nią, czekając aż ukaże mi swoją drugą stronę, ale pozostała po prostu tą samą wędką.




strona: 1 — 2 — 3