if the doors of perception were cleansed, everything would appear to man as it truly is,
infinite. William Blake
Drzwi percepcji

…dzięki uprzejmości doktora Kaligari :>
odbyłem ostatnio z panem kilka owocnych :> spotkań. rozmawialiśmy na tematy filozoficzno-światopoglądowe. nie obyło się bez poruszenia sprawy szeroko rozumianej psychodelii. okazało się, że doktor K /o czym nie wiedziałem/ prowadził w tej dziedzinie badania, i na dowód swej wiedzy udostępnił mi notatki z sesji terapeutycznej pewnego studenta kulturoznawstwa. po zapoznaniu się z materiałem oceniłem go jako ciekawy i dobrze „skrojony” - jest zapisem wrażeń wywołanych z pomocą grzybków halucynogennych. na marginesie rzetelnie przedstawionych „sensacji” widać, że kontrkultura psychodeliczna studentowi nie była obca :>
za zgodą doktora poddałem tekst niewielkiemu redakcyjnemu retuszowi i poniżej publikuję. artykuł koresponduje i w zamyśle mógłby stanowić uzupełnienie „Narkotyków” Witkacego.




Psylocybe semilanceata

O godzinie 20.15 zjadłem średnią ilość /dziwna nieścisłość, w kontekście towarzyszących jej szczegółów. nieścisłość chyba znacząca - przyp. red./ grzybków psylocybków. Popiłem je sokiem z porzeczki. Byłem po dwóch piwach i po kolacji.
Przed seansem starałem się o wszystko zadbać, by nie mieć potem kłopotów. Przygotowałem pokój na strychu – wniosłem do środka fotel, sprzęt grający, kilka książek.
Po dwudziestu minutach zacząłem odczuwać mrowienie w mięśniach, a po około trzech kwadransach gdy zamknąłem oczy, pod powiekami pojawiły się pierwsze oznaki działania – kolorowe ruchome szlaczki, tęczowo mieniące się arabeski, zsynchronizowane z muzyką kalejdoskopowe wizualizacje. Słuchałem Grateful Dead.



Od tego momentu świadomość jakby zanika stając się mniej konkretna a bardziej emocjonalnie-uczuciowa. W ciele zaczęły wzbierać fale gorącej, chwilami mdlącej energii, jej epicentrum początkowo znajdowało się w żołądku, lecz rozprzestrzeniając się promieniście nabrała orgiastycznej mocy. I wtedy nastąpiła kulminacja – nagłe, wybuchowe spotęgowanie percepcji. Miałem zamknięte oczy, więc najpierw USŁYSZAŁEM! Towarzysząca mi muzyka, o której w wewnętrznym zamieszaniu zdałem się zapomnieć, nagle dostała kopa w rodzaju dodatkowego wymiaru, dźwięki nabrały kształtów, latały w przestrzeni niczym bąble: basy pękały jak wielkie bańki mydlane a werble rozsypywały się wokół jak groch. Muzyka była czymś nieosiągalnie wspaniałym. Każdy najmniejszy szelest, drgnięcie pałeczki perkusisty docierało do mnie jako wyraźny dźwięk. Usłyszałem rzeczy których wcześniej nie słyszałem. To było niesamowite. Opanowała mnie euforia. Czułem, że jeśli to jest narkomania, to będę narkomanem :>



Po pewnym czasie nastrój pogorszył się. Ogarnęły mnie ogólne wyrzuty sumienia. Było mi niewygodnie w fotelu. Zdjąłem słuchawki i usiadłem na podłodze. W pokoju było ciemno i cicho, za to w głowie działo się coś nieprawdopodobnego. Myśli przelatywały z ogromną szybkością, kłębiły się mknąc dalej wielotorowo, mimo to potrafiłem się w nich rozeznać, tak mi się przynajmniej wydaje. Nie wiem na ile jest to prawdziwe uczucie, ale miałem wrażenie logicznego rozumowania, choć nie jestem w stanie przypomnieć sobie o czym dokładnie wtedy marzyłem. Zagłębiałem się w siebie, zacząłem brnąć w osobistych brudach, oskarżeniach. Zawładnęło mną poczucie winy. Ze wspaniałego raju, z nieba zstąpiłem (zostałem strącony) w mroczną otchłań. Inferno poczęło otaczać mnie ze wszech stron, wilgotne, ciasne, klaustrofobiczne. Zapadałem się aż utonąłem w sobie tak bardzo, że ustał chyba kontakt z otoczeniem. Bałem się wykonać najmniejszy ruch, bo wszystko zdawało się mnie atakować samą swą obecnością… Kształty ostre, przedmioty wrogie.



Oszałamiająca cisza. Krzycząca. A w niej szczekające psy z dala od domu. I rozmowy, które słyszałem przez podłogę. Piętro niżej ktoś spuścił wodę w ubikacji. Odgłos bezdennej kaskady, niewiarygodny szum. Długo trwało zanim uświadomiłem sobie co to było :> i nieźle się z tego uśmiałem. Mimo to ogólnie nastrój ciągle się pogarszał.
x
…ten okres jest najbardziej niejasny, nie wiem jak długo leżałem na podłodze borykając się z problemem istnienia…
x
W pewnym momencie dotarło do mnie że muszę włączyć z powrotem muzykę. Podczas bad tripu muzyka może pomóc. Wprowadza swój porządek. Jeżeli się dobrze trafi, podnosi na duchu, dosłownie. Sporo się natrudziłem zanim udało mi się znaleźć płytę, jeszcze trudniej było ją włączyć. Nie potrafiłem zapanować nad sprzętem. Kiedy wreszcie zagrał odebrałem to jak cud. Włączyłem Pink Floyd „Dark Side of the Moon” i to był dobry strzał, zrozumiałem co miał na myśli Arystoteles mówiąc o muzyce sfer.
Ciekawe wrażenie: podłoga i ściany zawibrowały w takt. Wszystko wokół jakby zatańczyło.




czcionką szeryfową zapisany został tekst oryginalny, bezszeryfową - mój komentarz.


strona: 1 — 2 3