Żółte/czerwone

Pomruk odległego grzmotu zapowiedział nadciągającą burzę. Sino-granatowe chmury przysłoniły błękit, wpełzły na zachodzące słońce. Gwałtowny podmuch targnął koronami drzew, natarł na ścianę domu. Rozłożysta paprotka w otwartym oknie spadła na podłogę, a biała firanka wydęła się łopocząc jak zerwany żagiel.
Podbiegł do okna. Chwilę mocował się z wichurą, a gdy jej pierwszy atak zelżał, zdołał przekręcić klamkę. W pokoju zrobiło się ciszej; burza została za szybą.
Ciężkie krople upadły na bruk dając początek gwałtownej ulewie. Ludzie na ulicy nagle przyspieszyli, niektórzy biegiem szukali schronienia. Obraz rwał się w błyskach – rozpędzone postacie momentami zamierały: mężczyzna wyciągał rękę za odlatującym kapeluszem, a kobieta rozkładała ramiona łapiąc poły płaszcza. Szum z nieba gasił światło wyładowań – przechodnie rozpływali się w mroku.
Podniósł leżącą paprotkę, ustawił ją na parapecie. Oderwał złamany liść, wrzucił go do zlewu w kuchni. Błysk za oknem był jak dreszcz.
Na stole w pokoju leżał otwarty zeszyt. Odsunął krzesło, usiadł. Krople dzwoniły o szyby. Grzmot. Przewracał kartki, aż dotarł do czystej, nie zapisanej strony. Wziął do ręki pióro.
Wczoraj wieczorem wydarzyło się coś, czego nie potrafię wyjaśnić…
Pióro chlapnęło atramentem.
— Cholera.
Pomruki wyładowań opadały wolno oddając przestrzeń strugom deszczu. W powracającej ciszy stalówka zbliżyła się do kartki, lecz zagrzmiało i rozległo się pukanie do drzwi.
— Kto? – zdziwiony podniósł głowę. – Nie byłem z nikim umówiony...
…odłożyłem zeszyt na stół. Nie chciałem nikogo widzieć, ale pukanie było uparte. Wstałem więc, choć niezupełnie przekonany.
Odłożył pióro i cicho podszedł do drzwi. Nasłuchiwał, zdjął łańcuch i otworzył. W klatce stała kobieta. W ręce trzymała koszyk żółtych jabłek. Z rogów i załamań jej szarego płaszcza kapało, włosy kleiły się do twarzy.
Uchyliłem drzwi. Zobaczyłem nieznajomą. Była zupełnie mokra, padało? Kropelki wody spływały po jej twarzy. Stała na wycieraczce, bosa, w ręce trzymała koszyk czerwonych jabłek.
— Proszę – powiedział ustępując miejsca w ciasnym przejściu. Ruszyła bez wahania ocierając się o niego wilgocią.
Nawet nie wiem, jak to się stało, o nic nie zapytałem. Zamknąłem za nią drzwi i dopiero wtedy przyjrzałem się jej dokładnie. Dostrzegłem niespójność.
— Może… zdejmiesz ten mokry płaszcz.
Zrobiła to nie spuszczając wzroku, jednym ruchem. Ciężka od wody tkanina opadła na podłogę.
Naga, zabłysła w grzmocie. Była piękna. Nastroszona. Minęła chwila zanim zbliżyłem się, by uwolnić ją od kosza. Uchwyt z wikliny znalazł się w mej dłoni.
— Nie masz ubrania… – zająknął się i dodał z wymuszonym uśmiechem. – I tak musiałabyś je zrzucić. Dam ci ręcznik.
Ona jakby na to czekała. Jednym ruchem zrzuciła z ramion przemoczony materiał, który opadł ciężko na podłogę. Potem czerwone jabłka rozsypały się, bo upuściłem koszyk na widok jej ciała.
Zrobił dwa niepewne kroki pochylając się, by podnieść płaszcz. Zbliżył głowę do bioder i poczuł ją. Niespodzianka – nie wiedziałem, jak się zachować… Zacząłem zbierać jabłka.
— Płaszcz powieszę nad wanną, niech ocieknie – otworzył drzwi do łazienki. Podał jej ręcznik.
— Zrobię ci coś ciepłego. Krupnik z wrzątkiem?
Koszyk z jabłkami postawiłem przy stole, a płaszcz powiesiłem w łazience. Wszedłem do kuchni nastawić wodę.
— Z cytryną? – zapytał przez ramię. Z pokoju dobiegł jakiś szmer. Nasłuchiwał. Liść paproci więdnął w zlewie… Tymczasem zrobiło się ciemno.
Odkręcił flaszkę i wlał trochę do kubka, dolał wrzątku. Parzące naczynie złapał w obie dłonie…
Najpierw zobaczył porzucony ręcznik. Leżała w łóżku. Spodziewałem się… Przyszła mnie uwieść. Na moment ją opuściłem, więc… Miała ciało. Niezła suka… Następnym spojrzeniem ogarnął łóżko. Zjawiła się zbyt natarczywie. Czułem intrygę… Leżała tam, nadal naga – nogi niby splątane a jednak rozchylone, dłoń na wzgórku, palce we włosach…
Teraz jej nie ma. Świat oszalał, burzy się, błyski zalewają pokój – jestem sam… Dzisiaj i wczoraj? Noc karmi się spokojem, rodzi majaki. Co z tego mam…
Podłoga aż zadrżała od walenia pioruna. Nie puścił kubka, z bólem odstawił na stół. Chyba sądziła, że położę się obok. Nie zrobiłem tego. To byłoby zbyt proste… A jednak popełniłem błąd.
— Na stole stoi krupnik. – Dziewczyna poruszyła się. Wymięta pościel zaszeleściła. Podszedł bliżej. Trudno uwierzyć w to, co widziałem. Nie przypuszczałem, że kobieta może wypuszczać takie ilości soku. Zaledwie kilka ruchów, a cała dłoń była mokra.
Obejrzał się. Zakrwawiony napletek leżał na stole. Włożył go w usta i spojrzał na dziewczynę. Za oknem nadal szalała burza.
— Jest gorący, nie czekaj – dodał podnosząc ręcznik. Zamknął za sobą drzwi łazienki.
Odkręcił wodę. Zanurzył w niej palec. Spojrzał w lustro.
— O co chodzi? – wyszeptał. – Kim jesteś?
Cisza. Uniosła rękę, nadmiar wilgoci spłynął jej do łokcia. Cierpki zapach. Zamknąłem oczy, starałem się nie słyszeć rytmicznego skrzypienia łóżka. Trwało to dosyć długo.
Z zamyślenia wyrwał go przyspieszony oddech. Dochodził z pokoju. Odwrócił się. Zajrzał w dziurkę; oddech był już prawie jękiem. Nie odrywając głowy uklęknął; rozpiął rozporek, uwolnił z majtek podnoszącego się w rytmie tętna penisa. Ścisnął go w dłoni.
Ładna buzia, taka subtelna, jak mogła? Dziewczyna zasnęła. Przymknął oczy i w obejmującym ciało spazmie trysnął na kratkę wentylacyjną u spodu drzwi. W otworach zadyndały krople spermy.
Nakryłem ją kocem i wróciłem na fotel.
Gdy wszedł do pokoju, była przykryta. Powieki jej nie drżały, oddychała miarowo. Usiadł w fotelu patrząc na nią, potem zgasił lampę z abażurem. Chciałem jak najszybciej zasnąć, lecz wzburzony umysł nie dopuszczał snu. Myśli kłębiły się, oczy piekły pod powiekami, a zdrętwiałe ciało upominało się wygody. I wreszcie, kiedy byłem już pewny, że nie zasnę, obudziłem się!
Ziewnął, przeciągnął się obolały po nocy w fotelu. Przetarł oczy i spojrzał na łóżko z rozrzuconą pościelą. Poderwał się i szybko sprawdził mieszkanie.
Nie było jej. Nie było również płaszcza nad wanną ani kosza żółtych jabłek.
To było wyjątkowe doznanie. Nagle znalazłem się w innym wymiarze – dzień zamiast nocy! Spotkanie było snem! Łóżko puste, pościel nienaruszona – chyba zasnąłem przy pisaniu… Nie znalazłem nawet jednego jabłka. Dziewczyna była zjawą!
— To nie wydarzyło się naprawdę – podniósł kubek ze stołu. Obok leżał otwarty zeszyt. Przysunął go i przeczytał: Wczoraj wieczorem wydarzyło się coś, czego nie potrafię wyjaśnić… Niżej innym charakterem: jestem zawstydzona. Аљиця.
W drzwiach stał koszyk czerwonych jabłek.