ZERWANE MAKI

teraz pozwolę sobie na samotną radość trwania. Jestem silniejszy. Mogę patrzeć w pozbawione wyrazu oblicze… rzuciłem palenie. jestem trzeźwy. ogarniam dyskomfort nieporozumienia, zażywam cudowny lek… Nawet jeśli remedium jest trucizną, można spokojnie podjąć kurację. Działa na wyobraźnię, tam powtórzenie jest regułą. Opowiadać zmieniając wnioski bez końca i szukać nadal własnego imienia tam, gdzie nazywają mnie na ski.
Љубиъе sobotni poranek, бo втеды Бъог зробил dobry uczynek: odpoczynek.
Siedzę na kamiennym murze nabrzeżnym w pobliżu mostu, za którym wznosi się Wawel. Poniżej, za mną płynie rzeka, a trochę na lewo, obok przystani kajaków jest ławka. Raz o świcie obierałem tam pomarańcze; eteryczny zapach rozpuszczał się wolno w gęstym, wilgotnym powietrzu. Ptaki prześcigały się w trelach, lecz nie wiem, czy ona je słyszała. Stała na krawędzi brzegu i tonąc wzrokiem w wodzie powiedziała.
— Jest mętna i chociaż uważnie ją oglądam, nie wiem, w którą stronę płynie.
Zapaliłem papierosa. Smuga dymu unosi się nad trawnikiem; jej wątłą spójność naruszył pies. Podbiegł do idącej chodnikiem dziewczyny. Nie przyjrzałem się jej, nie zdążyłem – weszła za głóg. Przysłoniła ją kolczasta korona i pień, o który rozbiłem niegdyś butelkę raniąc dłoń. W trawie nadal leży szkło a na murze rozpoznać można sczerniałe ślady krwi. Pamiątka owego dnia, kiedy spotkałem ją. Nie poznała mnie. Pomogłem jej mówiąc: to było wtedy i tam.
Usiedliśmy na murze, tu, gdzie dzisiaj siedzę. Było cudownie. Zapowiadał się gorący dzień. Czułem ją wyraźnie, ubrana lekko… Powiedziałem: napijmy się.
Nieczęsto można spotkać twarz bez słowa mówiącą: tak. Próbuję odświeżyć w pamięci te rysy, ale napotykam rosnące nieokreślenie – obraz oddala się, zasnuwa mgłą. Twarz rozpływa się w szczegółach: w linii nosa, łukach brwi, w zagięciu rzęs, a reszta zostaje przysłonięta tłem koloru oczu. Tylko znamię na szyi pozostaje nietknięte i widzę je jak wtedy, gdy pochyliła się opatrując moją dłoń… Mimo chaosu wspomnień wiem, że jeśli pojawi się, rozpoznam ją. Dlatego siedzę i czekam w miejscu, gdzie po raz pierwszy na nią czekałem.
Wtedy miałem wino, dobry powód, by ją zatrzymać – tak przynajmniej sądziłem, więc gdy wstała, poprosiłem: zostań. Uśmiechnęła się.
— Czekaj – usłyszałem widząc, jak odchodzi.
Nie miałem korkociągu, więc wpadłem na wątpliwy pomysł. Podszedłem do rosnącego opodal głogu. Złapałem butelkę za szyjkę i walnąłem dnem o pień. Precyzyjnie, żeby nie rozbić, a wybić korek. Wino wzburzyło się. Walnąłem ponownie, aż posypały się łuski kory. Korek chyba drgnął. Jeszcze raz i mocniej… Butelka nie wytrzymała, pękła, wino wybuchło w rozbryzgach. Przeraziło mnie, że je rozlałem. Chciałem ją poczęstować… Nie czułem bólu, zanim nie spojrzałem na dłoń. Wystawał z niej kawał zielonego szkła. Krew chlusnęła dopiero, gdy je wyjąłem. Zrobiło mi się słabo. Usiadłem na murze łapiąc umykające tętno. Czerwień krwi mieszała się z czerwienią gron.
Krzepnąca plama na płycie chodnika powiększała się wabiąc mrówki.
Przed oczyma zaczęły mi krążyć czarne plamy, a wśród nich zjawiła się ona. Wróciła z paczką fajek.
— Co się stało?
— Otwierałem butelkę.
Przypaliła mi papierosa. A potem zdjęła koszulkę i musiałem pochylić głowę nie mogąc znieść jej wzroku. Usłyszałem rozdzierany materiał.
— Mądry jesteś?
— Nie. Głupi.
— Mądry jesteś?
— …głupi.
— Mądry jesteś?
— …
Zrobiła mi opatrunek i podała następnego papierosa. Dzielące zdawkową rozmowę chwile umykały mierzone dymem, szarą smugą snów.
— Mówiłam ci… Teraz musisz odejść – powiedziała to, czego się bałem. Patrzyła gdzieś daleko, przed siebie, chociaż wzrokiem była całkiem blisko, we mnie.
— Jeszcze się spotkamy.
— Tak?
— Podobno zawsze bierzesz, co chcesz.
Obejrzała się za przelatującą mewą.
— Przyjdź.
— Przyjdę. Pójdę tam i wrócę. Tutaj będę czekał.
Siedzę i czekam, jak zapowiedziałem. Patrzę na chodnik, na którym pojawi się, jeśli zechce, przeczesując dłonią włosy i posyłając uśmiech, jak wówczas, po naszym pierwszym rozstaniu.


strona: 1 — 2 3