Rurka, dętka, pompka

Rurka wrzynała mu się w bark. Bolało całe ramię. Od czasu do czasu dawał sobie ulgę, stawiał go na ziemi i prowadził, ale tylko kawałek, bo obawiał się, że ponadrywa dętki. Bez powietrza, guma nie przylega jak należy, naciąga się, trze, drze i skończyć może w strzępach. Dlatego co kilkanaście kroków zarzucał rower na drugi bark i niósł dalej. Zrobię skrót.
— Przez park.
Zaszeleściły chaszcze. Zza drzewa wychynął przygarbiony cień, ciemniejszy był od nocy. Wlazł na środek ścieżki. Stanął oślizły. Przedreptywał. Ten z rowerem wydłużył krok.
— Zatrzymaj się.
— Czego? – minął go nie zwalniając. – Nie mam drobnych – poczuł, że cień przyczepił się i w zawirowaniach podąża za nim.
— Zwolnij.
— Nie ma po co – złapał mocniej rower. Nie miał pompki, którą mógłby się bronić.
— Masz papierosy?
— Nie palę. Odbij – stwórz przyskoczył bliżej.
— Ty! – groźnie. – Ile masz lat, że tak mówisz?
— 33.
— Jezu. Jesteś starszy ode mnie.
Cień rozwiał się i znikł za jednym z mijanych drzew. Rurka wrzynała mu się w bark.