Powiastka

W parku przy potężnym dębie, dostrzegł starszego pana z laseczką, który unosił głowę patrząc ponad inne drzewa. Wilgotna ziemia stłumiła kroki. Żaden szelest nie zmącił kontemplacji, nawet potrącony liść.
— Czy drzewa czują? – zapytał niespodzianie. Pan Julian odwrócił się, stuknął laseczką o czubek buta i zmrużył oczy; słońce go opromieniło.
— Czują. Gdy ktoś je skaleczy, płaczą.
— Również pamiętają?
— Są świadkami licznych narodzin i śmierci… Żyją długo, wiedzą dużo, lecz nie mówią o tym w powszechnie zrozumiałym języku. Dlatego uważane są za nieme… Na przykład ten dąb – dodał kładąc dłoń na pniu.
Wysypana żwirem ścieżka. Kamyki trzeszczą pod stopami wypełniając ciszę, w której młody nie potrafi znaleźć odpowiedniego słowa, by ponownie rozpocząć przerwaną rozmowę. Mijane drzewa nachylają gałęzie.
— Opowiem ci o Bogu – powiedział pan Julian.
Żwir zmieszany z opadłymi liśćmi znowu zatrzeszczał, drzewa czekały w niedostrzeganym napięciu. – W niewielkim kościółku… - żółto-czerwony liść klonu poruszył się wesoło – …przy wąskiej uliczce twojego miasta, od samego rana rozlegały się głuche uderzenia młotka. W głównej nawie otwarto kryptę, w której z polecenia proboszcza pracowali dwaj murarze; remontowali podziemie, gdyż bogaci parafianie chcieli uświetnić kościół i w ten sposób zaspokoić religijną potrzebę, spłacić Boga prosząc o dalsze błogosławieństwo.
Pomysł z kryptą wysunął proboszcz, który prócz zrozumienia dla wiernych, posiadał szacunek dla tradycji. Nie zgodził się na zmianę próchniejącego ołtarza ani na usunięcie starych obrazów nieznanych artystów. Żyjącym udostępnił podziemie mówiąc: czyńcie, co do was należy, pokryjcie złotem ściany i powieście na nich kunsztowne ozdoby… Proboszczem kierował ukryty zamysł – chciał swe owieczki nauczyć pokory.
Tego dnia do kościółka weszła zakochana parka; dziewczyna szukała chłodu, zaciągnęła więc chłopaka do środka, chociaż trochę się opierał. Usiadła w rzeźbionej ławie, on tymczasem poszedł się rozejrzeć, stukot go ośmielał. Stanął przy ołtarzu, tuż przed paschałem. Dotknął go i z uśmieszkiem spojrzał na kochankę gładząc z uczuciem woskową wysmukłość. Dziewczyna przywołała go gestem.
— Zabierz go.
— Po co?
— Zabierz. Będzie fajnie wyglądać w pokoju – mrugnęła. – Przy takiej świecy…
— Ale… - spojrzał za siebie. – Jeśli chcesz… To będzie prezent. Tylko jak wniesiemy go do domu?
— Zawiniemy w papier, nikt nie zauważy.
Dziewczyna pozostała w ławie, chłopak wrócił do ołtarza. Zdecydowany, złapał świecę w garść, mocno, i z niemałym trudem wykręcił ją, była bowiem starannie osadzona w świeczniku. Potem odwrócił się i zszedł szybko z kilku stopni. Kroki przemierzające wytartą czasem glazurę nawy, zagrały w parze z podziemnym łomotem. Lecz nagle stanął jak wryty, bo złudna harmonia hałasów prysła w huku postawionego na posadzkę wiadra z gruzem.
Z krypty wygramolił się umorusany wapnem murarz i bez najmniejszego zdziwienia spojrzał na złodzieja. Patrzył z pobłażliwą zadumą. Nie powiedział słowa, podniósł ciężkie wiadro i wyszedł z kościoła.
Dziewczyna zaczęła chichotać. Chłopak też się uśmiechnął i odniósł świecę na miejsce…
Pan Julian potrącił laseczką kamyk leżący na środku ścieżki.
— To koniec?
— Kolejny początek.
— a gdzie Bóg?
— Zapytaj dzieci. One odpowiedzą.