Po grudzie

Był z kobietą w knajpie. Pił coś mocnego, rozmawiał, a niedługo miał wstać, zapłacić i razem z nią wyjść. Poprosił ją o nocleg, a ona zgodziła się, chociaż w jej pokoju stało tylko jedno łóżko.
Gdy w drzwiach zapinał kurtkę, podszedł do niego diler.
— Cześć – wyciągnął rękę. – Mam niezłą trawę, chcesz?
…schował woreczek i kiwnął na pożegnanie, bo przy drzwiach czekała ona. I patrzyła.
Na ulicy było chłodno. Wtulił brodę w podniesiony kołnierz, na dłonie naciągnął rękawy. Szli szybko – ona pół kroku przed nim. Nie musiała prowadzić – znał drogę.
W domu, kiedy rozpinał pasek w spodniach, zapytała.
— Czy ten facet dał ci haszysz?
— Marysię – odparł siadając na krześle. Ona zaciekawiona przysunęła drugie. Usiadła obok.
— Długo palisz? – uśmiechnęła się zalotnie.
— W jakim sensie?
— No, czy znasz marihuanę? Słyszałam, że to afrodyzjak.
— Zależy. Niektórzy chwalą.
Skinęła.
Był zmęczony. Chciało mu się spać. Nie miał siły rozwijać tematu, tym bardziej z nią w łóżku… grzać się? Ale nie mógł być nieczułym, przecież przyjęła go na noc.
Ona tymczasem wstała. Rozkładała łóżko, na którym mieli się położyć.
— Chcesz zapalić? – przerwał głosem ścielący się spokój. Upuściła poduszkę i spojrzała mu w oczy, seledynowe iskierki. Panujący półmrok rozprasza pewność.
— Rozumiem – odpowiedział wymownemu milczeniu. – Zatem, proponuję chwilę ze stafem.
— Fajnie – pewnie.
…było nieźle.
Leżał przy niej, rozpalonej, lecz nie potrafił zapanować nad snem. Oczy kleiły mu się, oddech tężał. Więdnął. Ostatnim świadomym ruchem wsunął dłoń między jej uda, lecz ona mimo żaru zmieniła się w zimną deskę. Zaledwie naderżniętą.