Kurwa i Kant

Na rogu stała dziewczyna. Zdawało się, że płacze. Ładna z daleka. Z bliska też, trochę mniej. Minąłem ją myśląc, czy by jej nie zaczepić. Po kilkunastu krokach stanąłem przed kałużą… Zawróciłem, do niej. Zwolniłem.
Pytam – płaczesz? – Ona wycierając nos chusteczką spogląda – nie płaczę. A co? – wiesza głos – szukasz dziewczyny? — Kurwa – myślę – czemu nie? – więc z ociąganiem mówię – czemu nie… - i patrzę; heroina 93%, po rysach, grzeje. I nie traci czasu – na francuza? – pyta – z gumą 3 dychy, bez gumy dwie – dodaje. — Zgoda, guma – mówię gotów dać jej obciągnąć. Skinęła głową za róg. Ruszam.
Zatrzymuje mnie. — Masz kasę? — Mam. — To pokaż. — Mówię ci, że mam. — Pokaż, bo nie idziemy.
Wyjąłem portfel, rozchyliłem. Zobaczyła 5 dych w jednym papierku.
— Dobra…
Zawahałem się.
— Czekaj – mówię – masz wydać? — Nie… Rozmienimy w nocnym. — Sklepie? Daleko. — To nic, przejdziemy się. — To nic? co najmniej kilometr. — No to co? – patrzy. — Trudno – mówię i – dziękuję.
Na szczęście odszedłem. Bez gumy zniżka na HIV-a.
Po kilkunastu krokach znowu stanąłem. Przed kałużą. Niezmącona była i odbijało się w niej niebo.
Niebo gwiaździste nade mną i prawo moralne we mnie.
א
zostałem na ulicy, z nadzieją? nie najlepsze słowo. nadzieję można mieć na zbawienie. irracjonalne. to było raczej poczucie, że kurwa okaże się świętą… tej nocy już się nie zjawiła. spotkałem ją następnego dnia po zmroku. zapytałem, czy pójdzie ze mną. zaproponowała mi bramę. było to jak skinienie czarodziejskiej różdżki, cudowne rozładowanie kondensacji. sflaczałem na myśl, jak posuwam ją za śmietnikiem. podziękowałem. ale SŁOWO padło.