scena czwarta: Pociąg

Na spotkanie z Jackiem Podsiadło jechałem pociągiem Inter City „Wawel”. Gdybym nie wysiadł w Opolu, mógłbym dojechać do Berlina... ach ten Berlin, Berlin.

Dojechałeś kiedyś do Berlina pociągiem innym niż zwykle.

Tak. To był transeuropejski pociąg literatów. Jechaliśmy trasą słynnej kolei północ – południe, z Lizbony, przez Berlin, Polskę i całą Bałtykę. Zabrało to nam półtora miesiąca.

Ilu was było?

Stu zaproszonych poetów i pisarzy z całego świata.

Kto to organizował?

Literatur Verkstadt w Berlinie. Oczywiście Niemcy, ci sami, co przyznali stypendium między innymi Świetlickiemu. To był ich pomysł, ale czemu służył, do dzisiaj nie wiem.

Pewnie chodziło o to, by coś stworzyć.

Niby tak. Każdy zaproszony uczestnik wyprawy zobowiązał się, że coś napisze. Ale organizatorzy chyba nie byli durniami i z góry wiedzieli, że nie wyjdzie z tego nic poważnego, najwyżej jakieś wygłupy. Bo, cóż można napisać w takim pociągu? Wiózł stu literatów. Możesz to sobie wyobrazić?

Próbuję…

Wyprawę przygotowano następująco: jeden dzień podróży, potem dzień albo dwa postoju w jakimś mieście, gdzie odbywać się miały imprezy literackie i w drogę. Następny etap. Całkiem fajny pomysł, tylko za długo to wszystko trwało. Półtora miesiąca w takim pociągu i można…

…odjechać w drugą stronę.

Portugalia była wspaniała, Hiszpania i Francja również… Niestety w okolicach Brukseli przestałem rozróżniać miasta i języki. Budziłem się rano i nie wiedziałem, gdzie jestem, co gorsza w tym nienormalnym pociągu wszyscy mieli wspólne zainteresowania… To było zwariowane, miało coś z paranoi. Człowiek niby podróżował, ale nie musiał o siebie dbać – szukać noclegu, posiłku. Wysiadałem z pociągu, wchodziłem do pokoju wskazanego mi hotelu, a tam czekały już moje bagaże. Wszystko było ustalone, spotkania, tematy na jakie należy rozmawiać. Swoboda, możliwość podejmowania decyzji została znacznie ograniczona. Najgorsze jednak, że na postojach wszystkich pisarzy ciągnęło mniej więcej w te same miejsca. Wychodziłeś z hotelu, by uwolnić się od tego literackiego zgiełku, lecz co chwila na kogoś wpadałeś. No i niestety trzeba było: hallo, how are you… Na szczęście więzy dobrej niemieckiej organizacji tak sprawnie działające na Zachodzie poluzowały nieco na Wschodzie. Najfajniej było, kiedy wjechaliśmy do obwodu kaliningradzkiego. Już na granicy czekała na nas orkiestra: pięćdziesiąt bałałajek…

W tym momencie przerwał nam sygnał telefonu. Jacek przeprosił mnie i odebrał – dzwonił jego kilkuletni synek Dawid.

Jacek (do słuchawki): …czy mógłbyś na chwilę zmienić się w mojego synka? Nie? Dobrze, powiedz piesku, jak się czujesz?