pocałunek Giocondy

c.d. kompleksu...

to było moje pierwsze bliskie spotkanie z wirusem. wprawdzie dobrze wiedziałem co zacz, przecież znałem go od początku, odkąd obiegła ziemię wiadomość o zidentyfikowaniu nowej nieuleczalnej choroby i jej przyczyny. pamiętam, ta wiadomość była tak intrygująca, że nawet na lekcji wychowawczej w szkole podstawowej nie minęła nas rozmowa o niej. nauczycielka była głęboko zaniepokojona naszą przyszłością, pytała z przejęciem, jak uniknąć zarażenia jeśli wirus przenosi się przez dotknięcie tej samej klamki, przez napicie się z tej samej szklanki? pamiętam poprosiłem wtedy o głos. musiałem ostudzić nauczycielkę, bo pani reagowała zanadto histerycznie. ile wtedy miałem lat? dziesięć? ale byłem ciekawy świata, czytałem regularnie pisma popularnonaukowe, a to w jaki sposób można lub nie można się zarazić było już wtedy ustalone. mimo to jeszcze przez długie lata choroba i wirus, który ją wywoływał, traktowany był, pod wpływem religijnych fatalistów, apokaliptyków, jako plaga rzucona na rozwiązłą ludzkość, jako kolejny po Czarnobylu znak końca czasów. a religijni fataliści zawsze mieli i mieć będą dziwną moc nad tłuszczą.
zmieniło się to chyba dopiero po śmierci Freddiego Merkury. to dzięki niemu, dzięki jego ostatniemu show świat zobaczył wyniszczające skutki nowej choroby, Freddie niczego nie ukrywał. i był przejmujący. chyba wtedy choroba przestała być tabu, przestała nieść piętno grzechu i zaczęto wreszcie o niej mówić normalnie. odtąd już chyba wszyscy wiedzieli, że w grupie podwyższonego ryzyka znajdują się przede wszystkim narkomani i sodomici… więc jeśli ktoś nie kłuje sobie żył brudnymi igłami i nie stuka się w dworcowych kiblach z przypadkowymi potworami, może czuć się bezpiecznie. nie ma czego się bać.*
+
taka była przyczyna uśpienia mej czujności. traktowałem wirusa jak coś, co istnieje, lecz mnie nie dotyczy… stąd ów zimny pot, jaki oblał mnie na widok Bernadette wychodzącej z poradni. zrobiła sobie test, więc sądziła, że może być zarażona… poczułem na ciele pocałunek Giocondy.
dla pełnego obrazu sytuacji ważna jest pewna okoliczność: tzw. karencja, o której wiedziałem – dopiero po trzech miesiącach od ewentualnego zarażenia, test może być wiarygodny, więc… Bernadette udała się na badania nie z obawy przede mną… ona zrobiła to dla mnie… a ja? hm…
z powodów jakie przedstawiłem wcześniej, wydawało mi się, że problem dotyczy mnie o tyle, o ile ona okaże się czysta albo nie… jak do tego miało się moje swobodne życie seksualne? i mój brak ostrożności? oczywiście ja bzykałem tylko dziewice, braciszku :> taaa… nawet gdyby to była prawda, nie stanowiła by gwarancji, nie dawała by pewności, którą wtedy miałem, a która wynikała z… młodocianej nieodpowiedzialności?
wtedy pod kliniką niewątpliwie stało się coś ważnego. zrozumiałem, że wirus jest wśród nas. mimo to odepchnąłem ów fakt od siebie i pewnie, jak się znam, dla wyciszenia sumienia poszedłem pohulać. dałem nogę i… prawie mi się udało, bo… tamto spotkanie z Bernadette ochłodziło naszą znajomość; na ciepły półmrok korepetycji padł wilgotny cień… jakbym nakrył ją na zdradzie… z niebezpiecznym kochankiem, który może zabić bynajmniej nie z zazdrości…
nie widziałem jej przez kolejny tydzień? ona też ucichła: nastąpiło zamrożenie, aż trafiliśmy wreszcie na siebie przypadkiem: cześć, cześć – którym towarzyszyły stonowane uśmiechy i umykające spojrzenia.
— jestem zdrowa – powiedziała.
przyjąłem to z ulgą i uśmiechnąłem się nieco dwuznacznie… z odrobiną złośliwej satysfakcji, ponieważ w jej słowach wyraźne było oczekiwanie, że też powiem: zdrowy jestem, bo też chciała mieć pewność. a ja? nie zrobiłem testu i nie miałem zamiaru zrobić. to była moja „słodka” zemsta za „zdradę”.
podła świnia, padalec ze mnie braciszku. przepraszam.
+
nie nawiązałem już współpracy językowej z Bernadette. perfidnie wzmocniona przeze mnie obojętnością, w ten sposób niejako podlana dodatkowo, już i tak zadomowiona w duszy chłodna wilgoć, pokryła uczucia moje do niej kożuszkiem pleśni. to dlatego mój francuski taki kiepski :>
wyjechała. wróciła do Brukseli a ja zapomniałem – tyle potencjalnych uciech w życiu… lecz nie myśl sobie braciszku, że takie wydarzenia przechodzą bez echa. jak rzucony na wiatr bumerang, potrafią nieźle przypierdolić rzucającemu w głowę. znienacka. wystarczy na moment się odwrócić…

ciąg dalszy pt. łaźnia
* teraz jest inaczej. niebezpieczne stały się też normalne i przeciętne stosunki seksualne, bo narkomani nauczyli się używać czystych igieł, a sodomici wymarli ;))